Dziecko szczęścia do wynajęcia
- Czasami wydaje mi się, że mam sto lat. Tyle przeżyłam, tyle doświadczyłam i przecierpiałam. Teraz cieszy mnie każdy przeżyty dzień, choćby najzwyczajniejszy.
Mówi to kobieta, która dla wielu wydaje się dzieckiem szczęścia. Piękna, młoda, utalentowana, sławna. Mordercy z wieloletnimi wyrokami piszą z więzień, że układają dla niej wiersze. Ludzie ułomni i chorzy donoszą, że zdjęcie jej twarzy osładza im życie.
Jaka jest naprawdę? Śliczna i zgrabna nastolatka z "Nie ma mocnych", piękna kobieta z "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny", aktorka Starego Teatru z Krakowa z 13-letnim już stażem, czyli Anna Dymna,
Siedzi w stylowym fotelu w remontowym rozgardiaszu i na tle świeżo pomalowanej własnoręcznie ściany. Na uwagę, że lepiej było zarobić pieniądze na fachowców, twierdzi, że przyjemność jej sprawia praca fizyczna. Cieszy ją, gdy potrafi sama coś dobrze zrobić, coś, co jest bardziej wymierne niż jej role.
W poplamionej emulsyjną farbą sukience, z włosami gładko ściągniętymi do tyłu, bez śladu makijażu, nie tak już szczupła jak w pierwszych filmach, nie tak wysoka jak sobie wyobrażałam, sprawia wrażenie - i stara się o to - zwyczajnej kobiety, dalekiej od wizerunku gwiazdy. Ale ludzie szukają mitów, potrzebują idoli tym bardziej, im hardziej szare wydaje im się życie.
- Często dziwię się, że ja, zwyczajny człowiek wzbudzam takie emocje w innych ludziach.
Dzwonek, za drzwiami słoi facet. Czerwienieje na jej widok, z trudem formułuje zdania. "Jestem pani ulubieniem" - mówi, co ma znaczyć "wielbicielem" i prosi o zdjęcie. Po to przyjechał z odległej miejscowości. Nie chce zdradzić, jak zdobył jej adres.
Strach o dekonspirację adresu. W Szczecinie mieszka schizofrenik, który zapowiada, że ją musi zabić, ponieważ ona odczytuje jego myśli, steruje nimi.
Udzieliła wywiadu po urodzeniu długo oczekiwanego dziecka. W parę tygodni później przyniesiono z poczty do teatru wielką pakę z ubrankami dla dziecka, bluzeczkami dla niej, z milupami i innymi odżywkami. Odpisała do Pabianic, że jest zażenowana, chce zapłacić... Za listem zabraniającym jakiejkolwiek zapłaty "bo nie pieniądze są najważniejsze", nadeszły dwie kolejne paczki. I kaseta z nagraniami piosenek wykonanych przez 11-letnią nadawczynię.
Popularność dają film i telewizja właściwie bez względu na wartości jakie się prezentuje - wystarczy dostatecznie często się pokazywać. Buntowała się przeciw temu, postanowiła w pewnym okresie zaprzestać nawet grania w filmach, potem jednak zrozumiała, że nie ma racji. Popularność jest ważna. Im więcej się zrobi, im więcej ludzi obejrzy aktora, tym bardziej spełnia się on w zawodzie.
Mnie osobiście pomaga to i w teatrze - ludzie przychodzą obejrzeć mnie żywą.. A teatr to moja miłość.
A wcale miłością miał nie być. 17-letnia Anna Dziadyk złożyła dokumenty na psychologię, aby utrzymać się w linii rodziny, w której nigdy aktora nie było. Ale był także Jan Niwiński, w którego teatrzyku dla dzieci "Kocim Teatrze" grywała przez kilka lat, sąsiad z tej samej kamienicy. On namówił ją, żeby zdawała także do szkoły teatralnej.
W "Kocim Teatrze" grywała wróżki, koty i główną rolę sierotki Marysi, ale i Puka ze "Snu nocy letniej" Szekspira. Nauczyła się tam recytować wielką poezję i zdobyła nagrody na konkursach recytatorskich. Zdała więc i egzamin wstępny do PWST i na psychologię zdawać już nie musiała.
Gdyby patrzeć na jej karierę zawodową, rzeczywiście można by ją nazwać dzieckiem szczęścia. Na pierwszym roku jej studiów Lidia Zamkow wybrała ją do roli Isi i Chochoła jednocześnie w swoim kontrowersyjnym wówczas "Weselu" wystawionym w Teatrze Słowackiego. Dwa lata później zadebiutowała w Starym Teatrze, w "Królu Mięsopuście" Aleksandra Rymkiewicza, gdy więc skończyła szkołę, dyrektor Jan Paweł Gawlik uznał jakby za naturalne zaangażowanie jej do zespołu. Pierwsza jej rola po angażu to Kora w "Nocy Listopadowej" w reżyserii Andrzeja Wajdy.
Miała szczęście wejść do zespołu wybitnych osobowości aktorskich i grać pod kierunkiem wybitnych reżyserów. Zdążyła zagrać w przedstawieniach Konrada Swinarskiego przed jego przedwczesną, tragiczną śmiercią.
Jakby bagatelizuje własne zasługi, podkreślając role innych, także szczęśliwych okoliczności.
- Gdy przyszłam do teatru, okropnie młodo wyglądałam, więc dawano mi role młodych dziewcząt. Dlatego też tak dużo grałam w filmie, gdzie ról panienek jest zawsze pod dostatkiem.
Ale Anna Polony, z którą rozmawiałam wcześniej, znakomita aktorka Starego i wykładowczyni szkoły teatralnej narzekała na brak utalentowanych młodych aktorek. Zatem nie tylko sama młodość się liczy. Anna Dymna, jakby czuła się nie do końca usatysfakcjonowana swoimi dokonaniami aktorskimi jakby obawiała się, że obsadzana była i ceniona głównie za urodę. Słuchając jej, pomyślałam, że jeszcze nie nadszedł czas, by mogła docenić i ten wielki dar losu dawany tak nielicznym, choć powiada, że przekroczyła pewien próg. Już nie może grać ról najmłodszych, zmieniła się także fizycznie po urodzeniu dziecka.
Jednym z przedstawień, w których gra ostatnio, jest "Zemsta" reżyserowana przez Andrzeja Wajdę, odrzuciła parę propozycji filmowych, bo po kilkudziesięciu filmach, wie już czego grać nie powinna. Chociaż to taż ryzyko - odrzuci dziesięć propozycji, a jedenastej może już nie być.
- Jesteśmy tylko ludźmi do wynajęcia.
Prosta linia zawodowa przyniosła jej nie tylko szaloną popularność (w Łódzi powstał nawet klub miłośników Anny Dymnej) ale i Złoty Ekran w 1983 r. i nagrodę państwową w następnym.
W cieniu tej prostej, zwycięskiej drogi, kryje się druga, pełna załamań i dramatów. Nawet tragedii.
W 1970 r. spotkała Wiesława Dymnego, poetę plastyka, aktora, człowieka niekonwencjonalnego. Zagrała w filmie, którego był współautorem "Pięć i pół Bladego Józka", (który nigdy nie wszedł na ekrany), zawaliła trzeci rok studiów, ale została wkrótce panią Dymną. To Wiesław urządzał ze strychu mieszkanie, w którym dotychczas mieszka. Wkrótce po jego urządzeniu wybuchł telewizor rozwalił połowę ścian, cudem ocalał właściciel, ale mieszkanie się spaliło. Trzeba było zaczynać urządzanie od nowa.
To był początek serii - śmierć męża, jej trzy wypadki samochodowe. Po najpoważniejszym na Węgrzech, który prze-szkodził jej w udziale w filmie Miklasa Jancso "Rapsodia wigierska" - pół roku leżała w szpitalu z uszkodzonym kręgosłupem. Długa rekonwalescencja. Udział w filmie w którym poniosły konie i odnowiona kontuzja. Miesiące walki o powrót do zdrowia, długa rehabilitacja, w której pomagał jej obecny mąż. Potem równie uparta walka o własne dziecko i rzeczywiście zwyciężyła, kładąc wszakże na szali i przyszłość zawodową.
Ma za sobą 35 lat. Przeciętnie licząc połowę ludzkiego życia. Zmieściło się w niej ponadprzeciętnie dużo dobrego i złego. Dla widzów jest dzieckiem szczęścia. Ona sama mówi o sobie trzeźwo i bez sentymentów.
Przeszłam pewien próg - powtarza zdanie z początku rozmowy - w teatrze i w życiu. Myślę, że potrafię wykorzystać nie tylko dary losu, ale i doświadczenia z jego ciosów.