Artykuły

Brutalna wojna klasowa

"Nasza klasa" teatru Galeasen jest przeraźliwie intymną inscenizacją mechanizmów faszyzmu. Anna Hkansson wyszła z przedstawienie z poczuciem, że została pobita. Sztuka polskiego dramatopisarza Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa" jest spektakularnym przypomnieniem odwiecznej ludzkiej skłonności do podziałów na MY i ONI. Louise Lagerström z trudem łapie oddech podczas przedstawienia w teatrze Galeasen - czytamy w szwedzkiej prasie

Pierwszą postacią przyciągającą moją uwagę jest Władek Petera Luckhausa. Opadające w geście uległości ramiona i uciekające spojrzenie. To przecież nie jego wina. On tylko patrzył. Poza tym uratował jedną.

Właśnie takie ambiwalentne postaci, których dobre uczynki dokonują się nieomal przypadkiem, obserwujemy z bliska w premierowej skandynawskiej inscenizacji Natalie Ringler sztuki "Nasza klasa" Tadeusz Słobodzianka. Jak choćby przekwitła piękność Zocha, kreowana przez Lenę Nilsson, nerwowo łapiąca wciąż zsuwającą się z ramienia torebkę.

Jądrem tragedii, wokół której krąży sztuka Słobodzianka jest polskie miasteczko Jedwabne, gdzie żydowska część ludności została spalona przez swoich byłych przyjaciół i sąsiadów w 1941 r. "Nasza klasa" śledzi losy dziesięciorga szkolnych kolegów, żydów i katolików, od lat trzydziestych po dzień dzisiejszy.

Przestrzeń przedstawienia - stworzona przez grupę scenograficzną Sutoda - nawiązuje raczej do klasowego spotkania po latach niż do szkolnej sali. Pod sufitem wiszą girlandy a wokół małych stołów przyozdobionych dzierganymi serwetami stoją składane krzesełka. W tym niewinnym wnętrzu śledzimy, jak dziecięce miłości i kiełkujące przyjaźnie podmieniane są na rosnącą nienawiść i przemoc.

Projektor nieubłaganie pokazuje tekst informujący, że z każdą kolejną lekcją jesteśmy bliżej końca. Dyskotekowe światło ze swoimi czerwonymi, zielonymi i niebieskiemi plamami obraca się jak laserowy celownik nad aktorami podczas gdy żonglowanie czerwonym balonem ilustruje, jak mordercy przerzucają się spraliżowanym ciałem rabina.

W pierwszej scenie nieprzyjemna cisza przerywana jest tylko chrupaniem popcornu i słonych paluszków. Kiedy te same przekąski w drugim akcie zostają rozsypane po podłodze - zabawa się niezaprzeczalnie skończyła - chrzęszczą złowieszczo pod butami aktorów. Pod najbanalniejszymi koronkowymi serwetami kryją się niewyobrażalne okrucieństwa.

Inscenizacja odznacza się przekonywującą prostotą. Abram Hannesa Meidalsa, który przeżywa dzięki temu, że wcześnie przenosi się do USA, jest niewzruszenie pozytywny. Ustawiony na piedestale odczytuje, pisane do kolegów, swoje listy pełne ufności i wiary w przyszłość. W tym czasie jego byli koledzy z klasy mordują się nawzajem. Ekstremalna przemoc nigdy nie jest pokazywane inaczej niż słowami i pantomimami, ale dokładne opisy i twarze aktorów sprawiają, że przewraca się nam w żołądkach.

Bo jeśli nawet "Nasza klasa" jest błyskotliwą sztuką skończyłaby się klapą gdyby nie zespół, który widzimy w teatrze Galeasen. Zimny, wyrachowany Zygmunt Johana Wahlströma w sadystycznym wspólnictwie z Ryśkiem Simona Reithnera o szczerym spojrzeniu i czarującym wąsie.

I w końcu świadkowie, ci zamordowani. Stale obecni na scenie nie spuszczają wzroku z pozostałych przy życiu kolegów i uśmiechają się ironicznie. Jakub Kac Freddy´ego sbloma, który pierwszy został zamordowany, o twarzy cherubinka, z konfetti we włosach, uśmiecha się niewinnie a zgwałcona Dora, grana przez Linę Englund, nosi w twarzy zwątpienie, które po śmierci zmienia się w eksplozję gniewu.

Opuszczam teatr Galeasen na miękkich nogach. W wiadomościach mówią o jeszcze jednych europejskich wyborach zakończonych sukcesem prawicowych ekstremistów, tym razem w Austrii. Nasza wspólnotowa pamięć jest przeraźliwie krótka.

Expressen, 6 października 2013

***

Recenzja Szwedzkiego Radia, opublikowana na sieci 1.10.2013

Maria Edström

"Nasza klasa" w Teatrze Galeasen

W ostatni weekend w Teatrze Galeasen zagrano premierowe skandynawskie przedstawienie "Naszej klasy" - sztuki polskiego dramaturga Tadeusza Słobodzianka, która odbywa triumfalny pochód przez sceny całego świata a opisuje dzieje uczniów pewnej szkolnej klasy w Polsce od lat trzydziestych do naszych czasów. Sztukę w przekładzie Jaremy Bielawskiego wyreżyserowała Natalie Ringler.

Aktorzy wchodzą na scenę trochę nieśmiało i niepewnie - przyozdobione pomieszczenie, szkolna sala jakby przygotowana na spotkanie po latach. Z tym tylko, że wszyscy wchodzący nie żyją, niektórzy już od bardzo dawna. Sztuka Tadeusza Słobodzianka składa się z czternastu "lekcji" - opowieści o ludzkich losach, dziesięciorga uczniów, chłopców i dziewcząt z publicznej szkoły, Polaków zarówno katolickich jak i żydowskich: Abram, Zocha, Zygmunt, Rysiek, Dora, Menachem, Heniek, Rachelka, Jakub Kac i Władek. Już w prologu dostajemy próbkę aktorskiej sztuki, umiejętności kontaktu z publicznością i zaangażowania, najwyższej, nomen omen, klasy. Członkowie zespołu są w dodatku w bardzo różnym wieku, co w prosty i piękny sposób oddaje rozpiętość czasu, jaki sztuka obejmuje.

Bo jest to bolesna lekcja polskiej historii od mniej więcej początku lat trzydziestych, która przesuwa się przed naszymi oczyma, zaś złowrogim epicentrum sztuki jest to niewyobrażalne, co rozegrało się w 1941 roku w małym mieście Jedwabne, kiedy to polscy mieszkańcy spalili w stodole swoich żydowskich sąsiadów.

Reżyserka Natalie Ringler zbliża nas tak blisko, jak tylko można do twarzy i ciał aktorów, jest niemal namacalne, że to byli ludzie, którzy kochali, zabijali, dręczyli, podpalali, zagrzebywali, żałowali, usprawiedliwiali się, byli zabijani i umierali. Przemoc, morderstwo, zbrodnia - wszystko odegrane jest słowami i mową ciała. A umarli są przez cały czas na scenie, nikt i nic nie znika.

Wyróżnienie któregoś z aktorów spośród innych wydaje się zupełnie niemożliwe, powiedzmy więc tyle: Lina Englund, Simon Reithner, Hannes Meidahl, Lena Nilsson, Freddy sblom, Monica Stenbeck, Pierre Wilkner, Carl Magnus Dellow, Johan Wahlström i Peter Luckhaus czynią z przedstawienia, wszyscy razem, intensywne i mocne przeżycie. Na widowni siedzimy jak na krawędzi jednej z największych historycznych czarnych dziur. Dziury, która wciąż przyciąga, co sprawia, że wystawienie "Naszej klasy" było czymś absolutnie koniecznym.

***

Kulturtidskriften Cora, 5.10.2013

Bo-Ingvar Kollberg

Kiedy ludzkie uczucia wypiera zło

Nowa inscenizacja teatru Galeasen jest zaangażowaną sztuką-debatą o rzadko spotykanej sile, krążącą wokół pytań o moralność i sumienie, zło, dobro i winę. Analizuje różnice między politycznymi ideologiami i światopoglądem, prezentując i analizując tkwiący w człowieku potencjał destrukcji należy w najwyższym stopniu do naszego czasu i długo pozostaje w pamięci.

Kiedy rozprawia się o zrównoważonym społeczeństwie, na pierwszym planie pojawiają się, na ogół, problemy zmian klimatycznych. Sztuką teatralną stawiającą pytanie, czy czasem nie powinniśmy brać pod uwagę również mentalnego środowiska życia jest "Nasza klasa", grana właśnie w teatrze Galeasen w Sztokholmie. Sztuka wraca do czasów drugiej wojny światowej i lat ją poprzedzających. Ale możemy postawić tezę, że równie dobrze opisuje ona wzorce zachowań i wydarzeń, które bez trudu możemy dostrzec i w naszej dzisiejszej rzeczywistości, jak również w tym świecie, który czeka nasze dzieci i wnuki. Rozwój wypadków w byłej Jugosławii, a obecnie w Syrii, Kenii, ubiegłoroczne traumatyczne wspomnienia z norweskiej wyspy Utöya uzasadniają taką tezę.

Polski dramaturg Tadeusz Słobodzianek napisał sztukę o tym, do czego ludzie są zdolni i to nie wyłącznie w ekstremalnych sytuacjach. Kiedy to, co spaja cywilizowane spłeczeństwo - pęka. "Nasz klasa" przypomina wydarzenie z lipca 1941 r. w polskim miasteczku Jedwabne, niedaleko wschodniej granicy. Poprzedni prześladowcy, sowieccy okupanci, zostają zastąpieni przez oddziały niemieckie. Kiedy mieszkańcy miasteczka, powodowani własnym interesem, chęcią zemsty albo w imię ideologii, zgromadzili żydowskich mieszkańców miasteczka w stodole i podłożyli ogień, przyglądali się temu obcy żołnierze. Część ludzi żyjących wcześniej razem z innymi i będących sąsiadami, zmieniła się nagle w najbardziej odrażających katów i pachołków zła. Późnie zrzucono winę na nazistów. Ale jednak to rdzenni mieszkańcy miasteczka dokonali tego czynu. Kiedy urodzony w Polsce a pracujący w USA historyk Jan Tomasz Gross opublikował książkę o tym, co się wydarzyło, wybuchła w Polsce gwałtowna debata.

To, że moralność i sumienie, zło, dobro i wina stanowią bardzo skomplikowaną materię, wiedzieliśmy zapewne wcześniej. Natomiast rzadko dyskutuje się, jak czasy nam współczesne radzą sobie z tą problematyką. Kiedy żadne wspólne normy, kodeks moralny, wartości oparte na konsensusie - nie istnieją. Jako że szacunek dla praw człowieka podporządkowuje się bardziej doraźnym celom, politycznym światopoglądom albo w ogóle przypisuje się im ograniczoną i przejściową trwałość jaką ma moda i trendy. W środku takiej właśnie debaty wpisuje się sztuka.

Słobodzianek zbudował swój utwór wokół dziesięciu postaci, wszystkie znajdowały się na miejscu w chwili masakry. Autor towarzyszy im z powrotem do czasów dzieciństwa i szkoły w małym miasteczku. Dorastają, jak wszyscy w ich wieku i żyjący w podobnych warunkach. Kwitną przyjaźnie, tworzą się grupy jak też gorące uczucia między żydowskimi i katolickimi dziećmi. Wszyscy myślą z nadzieją o przyszłości. Dość szybko jednak do tego raju niewinności wpełza wąż. Autor sztuki wskazuje rok 1935, kiedy to zmarł polski przywódca Józef Piłsudski, jako punkt zwrotny. Antysemityzm okazuje się mieć głębsze korzenie niż sobie wyobrażano, ale naprawdę przybiera na sile gdy krajem zawładnął Związek Sowiecki.

Przedstawienie w reżyserii Natalie Ringler nawiązuje do tradycji teatru epickiego i jest podzielone na czternaście lekcji. Dyskryminacja Żydów owocuje pogromami. Kontrowersje z powodu różnic socjalnych, przynależności religijnej, nacjonalizmów, i działalności ruchu oporu wpływają na ciąg wydarzeń prowadzących do przemocy i w końcu do tego, że większość Żydów z miasteczka zostaje spalonych. Po wojnie bestialski czyn staje się przedmiotem sądowego procesu. Ale do pełnego rozliczenia z tym, co wydarzyło się w przeszłości nigdy nie dochodzi. Prawie wszyscy Żydzi nie żyją. Ci Polacy, którzy uczestniczyli w masakrze albo byli na miejscu jako gapie zostają naznaczeni na całe życie. Ale życie idzie dalej - jak zawsze. Gdy Słobodzianek relacjonuje następnie rozwój sytuacji w Polsce aż do naszych czasów, gdzie dużo miejsca poświęca krytyce kościoła, sztuka traci trochę swój cel i odpływa z głównego nurtu narracji.

Mimo to jest niesłychanie mocną sztuką-debatą o siłach sprawiających, że człowiek całkowicie odrzuca swoje ludzkie uczucia i staje się narzędziem zła. Nie mniej imponujący jest sposób, w jaki reżyserce udaje się wydobyć ze sztuki mocne i wyraziste indywidualności. A zasługą aktorów jest, że udział każdego z nich w przebiegu akcji jest tak wyraźny, bez względu na to, czy grają aktywnych sprawców, czy ofiary. Nie ma tu również żadnych uproszczeń i dzielenia ludzi na albo dobrych, albo całkowicie złych. Wszyscy ocaleni z pożogi są mniej lub bardziej naznaczeni tym, co się stało. Co za tym idzie również wina, w różnych postaciach, rozłożona jest podobnie, bez czarno-białego schematu, dzięki czemu w przedstawieniu widzimy szeroko rozgałęzioną sieć odpowiedzialności. Zygmunt w kreacji Johana Wahlströma jest oportunistą, kolaborantem i donosicielem, ale ma też, okazuje się, również sympatyczne strony, w każdym razie, jeśli chodzi o stosunek do dzieci. Jakub Kac, grany przez Freddy´ego sbloma, zanim zostaje zakatowany na śmierć kolaboruje z sowiecką władzą. Do najbardziej podatnych na nacisk grupowy należy Heniek (Pierre Wilkner) i on też jest tym sprawcą, któremu pozostały resztki sumienia.

Dora Liny Englund uchyla rąbka tajemnicy swojej duszy, kiedy przyznaje, że w czasie gwałtu, jakiego ofiarą padła, czuła jednocześnie ból i przyjemność. Lena Nilsson w roli Zochy jest osobą pragmatyczną. Ucieka później do USA, żeby zapomnieć to, co się stało. Ryśka, granego przez Simona Reithnera, skłonność do ślepego poddawania się rozkazom, doprowadza do śmierci. Poprzez Władka (Petera Luckhaus), który chce po prostu przetrwać, słyszymy głos prostego człowieka. Ale również dwuznaczne nastawienie, by trzymać się z dala od wydarzeń. Najpełniejszym portretem wśród wszystkich ról jest zapewne jednak Menachem grany przez Carla Magnusa Dellowa. Jest Żydem, który wybiera komunizm, podczas niemieckiej okupacji ukrywa się. Wewnętrzna siła, jaką demonstruje, okazuje się jednak pozorna; kiedy później emigruje do Izraela historia, historia go dopada. Grana przez Monicę Stenbeck Rachelka przezwycięża swoje żydowskie pochodzenie konwertując na katolicyzm. Ale swój ratunek przypłaca stanem rezygnacji trwającej całe życie. I w końcu Abram Hannesa Meidala, który będzie w przedstawieniu, ze swoimi listami do kolegów z USA, dokąd wyemigrował wcześniej, czynnikiem stabilizującym. Ale będąc rabinem dzieli los Rachelki; w czasie Holocaustu zginęła cała jego rodzina.

Jedną z bardziej nośnych tez sztuki jest taka, że światopogląd jest czymś dużo większym niż polityczne ideologie. To rozróżnienie jest szczególnie wyraźne u Rachelki ale i u Zygmunta, kiedy spogląda wstecz na to, co sam określa, jako zmarnowane życie. I u Zochy, kiedy przed wyjazdem do USA zastanawia się, co zrobić ze swoim życiem. W ujęciu Słobodzianka z pewnością nie chodzi o materialne, powierzchowne bytowanie.

Autor poszukuje raczej innych wartości w swojej lekcji na temat wniosków do wyciągnięcia z dziejów właśnie minionego, obmierzłego XX wieku, pełnego przykładów na destrukcyjny potencjał człowieka. Teatr Galeasen nie próbuje żadnych sztuczek, by pokazywać rzeczy w innym świetle niż one naprawdę się mają. Często jest to przykre, zawiera naturalistyczne wtręty i wypełnione jest metaforycznym odorem totalitarnych ideologii. Których pozostałości odkrywamy tu i tam po dziś dzień. Gula w gardle widza czai się blisko przez cały czas. Opuszczając teatr jesteśmy głęboko poruszeni.

***

Portal internetowy: nummer.se

Aktualności teatralne w sieci (recenzja z dn. 30.09.2013)

Louise Lagerström

Piekielna lekcja historii

Sztuka polskiego dramatopisarza Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa" jest spektakularnym przypomnieniem odwiecznej ludzkiej skłonności do podziałów na MY i ONI. Louise Lagerström z trudem łapie oddech podczas przedstawienia w teatrze Galeasen.

Jako że ludzie, wszystko na to wskazuje, nie uczą się z historii niczego, logiczne jest, że Tadeusz Słobodzianek sadza nas z powrotem w szkolnych ławkach i postanawia, że jego dramat "Nasza klasa" będzie kursem historii w czternastu lekcjach, których nigdy nie zapomnimy. Zainspirowany pogromem w polskim miasteczku Jedwabne w 1941 r., gdzie katoliccy mieszkańcy zemścili się na żydowskich za wsparcie, jakiego ci ostatni mieli udzielić sowieckim okupantom. Masakrę przypisano nazistom, ale później ujawniono, że została dokonana przez współrodaków.

Zaprojektowany prze grupę Sutoda "pachnące-europą-wschodnią" wnętrze lokalu przyjęciowego z lampą stroboskopową, girlandami i koronkowymi obrusami jaskrawo kontrastuje z piekielną klasową zabawą, która wkrótce się tam rozegra. Głuchy ton złówróżbnie przewierca harmonijny nastrój w polskiej szkole szkole z lat trzydziestych, gdzie uczniowie, w połowie Żydzi, w połowie katolicy, w dalszym ciągu śpiewają niewinne przyśpiewki, szczerze opowiadają o dziecięcych przemyśleniach i z zapałem mówią o wielkich marzeniach: zostać pilotem albo aktorką. Wkrótce jednak zaczynają narastać podziały o politycznych i religijnych barwach i rozkręca się nabierająca rozpędu spirala przemocy.

Przedstawienie teatru Galeasen nie spływa krwią, ale i tak dotyka nas fizycznie bardzo silnie. Nie potrzebujemy widzieć mózgu na marynarce, by zobaczyć sytuację. Reżyserka Natalie Ringler ufa sile tekstu i pozwala muzyce, śpiewowi i ruchowi scenicznemu być naturalnymi składnikami widowiska, podobnie rekwizyt - balonik - może przybrać, czy raczej odegrać, ludzką postać. Osoby dramatu, które widzimy na scenie, są w różnym wieku, zmarli wędrują obok żywych symbolizując wieczną pamięć. Cały zespół znajduje się na scenie przez cały czas, kolejni aktorzy na przemian prowadzą narrację, gładko prześlizgując się pomiędzy werbalnym opowiadaniem a odgrywaniem scen.

A role odegrane są błyskotliwie, zarówno kiedy budują obraz kolektywu, jak i kiedy przedstawiają indywidualny los. Freddy sblom, grający Jakuba, po początkowym stanie podchmielenia, przygważdża nas surową powagą. Johana Wahlströma Zygmunt, który z wystudiowaną arogancją dokonuje swoich czynów i chwali się nimi albo Carl Magnus Dellow grający Menachema, który zatraca się w ślepej uliczce odwetu. Monika Stenbecks wcielająca się w Rachelkę, która pragmatycznie konwertuje i zmienia się w Mariannę i Władek (Peter Luckhaus), który wystąpił z milczącego tłumu. Pierre Wilkner, czyli Heniek, jako oportunistyczny ksiądz mający oko na małych chłopców. Lecz jednak to Lina Englund, jako Dora, ze swoim niemowlęciem przyciśniętym do piersi, opisująca ostatnie minuty życia, nim przemieni się ono w płonące inferno, najskuteczniej potrafi wyryć się w naszej pamięci.

Sztuka, pomimo swojego punktu wyjścia, którym są zbrodnie popełnione w czasie wojny, unosi się w bezczasowym uniwersum, gdzie te same mechanizmy przemocy wyzwalają się raz za razem. Jakże łatwo rodzą się mentalne podziały - my i oni - a dawni koledzy zmieniają w oskarżycieli i katów. Na końcu wiekowy rabin Abram (w tej roli potężny i jednocześnie delikatny Hannes Meidal), który uszedł z życiem, dzięki temu, że wcześniej wyemigrował do USA, zmawia modlitwę za zmarłych. Ale również za swoje dzieci, wnuki i prawnuki, których wszystkie imiona recytuje z pamięci. Jako zaklęcie i apel. Jeśli porzucimy wiarę, albo jeśli Bóg nie istnieje, wierzmy w pojedynczego człowieka.

***

Aftonbladet, 2 października 2013

Claes Wahlin

Lekcja ludobójstwa

W "Naszej klasie" przegląda się pełna kryzysów powojenna historia Europy

Określenie teatr dokumentalny byłoby pomniejszającym określeniem sztuki Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa" o podtytule "Historia w XIV lekcjach". Nie wiadomo na pewno, jak wielu, ale gdzieś pomiędzy sześciuset a tysiąc sześciuset Żydów spalono w stodole w polskim miasteczku Jedwabne 10 lipca 1941 r. Nie dokonali tego czynu ani Rosjanie, ani Niemcy, lecz Polacy.

O tym opowiada sztuka Słobodzianka prezentującego na scenie szkolną klasę, z której przyjaciele nie tylko zostaną wrogami, ale kłamcami, mordercami i gwałcicielami.

Na scenie teatru Galeasen stoją nakryte małe stoliki, obraca się powoli srebrna kula, jak w disco, a w salaterkach leżą chipsy. I odbywa się te czternaście lekcji, od czasów tej szkoły do naszych czasów. Polski bohater narodowy, Piłsudski, umiera w 1935 r., a w Polsce antysemityzm rozszerza się i zakorzenia. Kilku uczniów z klasy też idzie tą drogą, Żydzi usuwają się w cień, ale wraz z narastającym faszyzmem, konfliktów jest coraz więcej i coraz bardziej otwartych. Szkolni koledzy są mordowani i gwałceni przez innych szkolnych kolegów, życie tych, co przeżywają jest w mniejszym lub większym stopniu zruinowane. Sztuk jest oszczędna w przedstawianiu wydarzeń, dziesiątka aktorów zwraca się raczej do publiczności i opowiada, co się dzieje - krótko i bez sentymentów. Reakcje towarzyszących aktorów są również powściągliwe, jakieś prychnięcie, krótki śmiech albo eleganckie dźwiękowe oznaki irytacji, powodowane przez zmarłych - gdy ktoś kłamie rozlega się stuk miski lądującej na podłodze - przydają narracji zwartości podczas gdy jej bohaterowie rozlatują się mentalnie na kawałki.

Przekonywująca jest przemiana granej przez Linę Englund Dory - z pełnej życia, radosnej młodej dziewczyny w pełną zwątpienia, po gwałcie, istotę. Zocha Leny Nilsson przechodzi liczne przemiany, z początku nieśmiała, chociaż świadoma swoich celów, później dotknięta rodzajem nieokiełznanej zuchwałości. Wspaniała Rachelka w wykonaniu Moniki Stenbeck, zmuszona, by przeżyć, do przejścia na katolicyzm, walcząca ze swoją dumą, by kończyć życie w rezygnacji przed pięćdziesięcioma sześcioma kanałami telewizora. Peter Luckhaus tworzy sugestywny portret Władka, chłopa, który kocha Rachelkę a dużo później, w pewnym sensie w jej imieniu, usiłuje, by dojść sprawiedliwości, świadczyć przeciwko byłym kolegom.

Psychologia nie jest pierwszoplanową płaszczyzną sztuki, jest nią raczej pokazanie warunków, w których to, co ludzkie nie może się rozwinąć. Rzeczowość sztuki trzyma w szachu wszelką sentymentalność. Repliki padają spokojnie, jak cięcia noża, przerywane polskimi piosenkami albo nagłymi wybuchami chóralnego śpiewu. Więź panująca w klasie w latach trzydziestych pruła się z roku na rok coraz bardziej. Ten proces odzwierciedla europejską powojenną historię aż po nasze dni.

***

Bors Tidning, 1 października 2013

Stefan Eklund

Sztuka, której nie da się zapomnieć

Wstrząsające przedstawienie "Nasza klasa" w teatrze Galeasen wpisuje się w szwedzką rzeczywistość, w której codziennością jest brutalna dyskryminacja różnych grup ludzi i gdzie lęk przed obcymi przybiera coraz większe rozmiary.

"Nasza klasa" nie powinna pozostać w małym teatrze Galeasen lecz objechać w koło cały kraj. Jest to teatr na najwyższym poziomie, którego nie da się zapomnieć.

Utwór polskiego dramaturga Tadeusza Słobodzianka, który w ostatnich latach, po prapremierze w Londynie, wystawiany był na całym świecie a teraz ma swoją premierę skandynawską, oparty jest na rzeczywistym zdarzeniu. 10 lipca 1941 r. w małym polskim miasteczku Jedwabne spędzono tysiąc sześciuset Żydów do stodoły, którą następnie podpalono.

Za potworną masową egzekucję historiografia oficjalna obwiniła nazistowskie władze okupacyjne. Prawda była jednak inna: tego czynu dokonała nieżydowska ludność Jedwabnego. Ujawnił to pisarz Jan T. Gross opisując w książce "Neighbours. The destruction of the Jewish community in Jedwabne, Poland" z 2001 r. U Tadeusza Słobodzianka wydarzenie to stanowi epicentrum dramatu. Śledzimy losy dziesięciu uczniów z tej samej klasy: pięciu żydów, pięciu katolików. Z początku zdarzają się pomiędzy nimi co najwyżej dziecięce sprzeczki. Wraz z narastaniem dramatycznych wydarzeń - najpierw władzę obejmują Rosjanie, później naziści - niewinne kłótnie zmieniają się w nienawiść a wkrótce również w brutalną przemoc.

Stosunki między szkolnymi kolegami degenerują się. Sympatia między katolikiem Ryśkiem (Simon Reithner) a Żydówką Dorą (Lina Englund) kończy się zbiorowym gwałtem na dziewczynie a kiedy Dora wpędzana jest do stodoły, Rysiek nie reaguje. Podobnych zdarzeń jest wiele.

Pierwszy akt kończy się masowym mordem. Wydarzenie przedstawione jest bez naturalistycznej przesady w grze aktorskiej. To tekst, muzykalność w jego podawaniu i sceniczny ruch napędzają te sceny.

Inscenizacja Natalie Ringler jest emocjonalnie naładowana lecz jednocześnie trzymana w ryzach, dzięki czemu reżyserka świadomie cały gniew i żal przenosi na stronę widzów. W sensie czysto teatralnym jest to magiczne przeżycie, jako opowieść jest bezwzględne i niemal nie do zniesienia. W drugim akcie dowiadujemy się, co się stało z tymi, którzy przeżyli, zarówno z katami jak i niedoszłymi ofiarami. Ci, co zginęli też są na scenie i komentują gestami kłamstwa i krętactwa, których dopuszczają się żywi, by ukryć rzeczywisty przebieg tragedii.

Pojawia się i motyw odwetu, który jest i bezcelowy, i nie przynoszący ukojenia.

Owe dziesięć ludzkich losów, które się nam przedstawia, są wszystkie opowiedziane z dużą czułością. To jest siła "Naszej klasy", że pochyla się nad każdym pojedynczym człowiekiem. Nieludzkość i bezsens wojennej i ideologicznej przemocy są przez to wyraźniejsze niż kiedykolwiek.

Na naszych oczach to, co w osobach dramatu ludzkie, zaczyna zanikać. Pytanie, które zadaje sobie każda z dziesiątki postaci, w różny sposób i bez względu na to, czy chodzi o kata, czy ofiarę, jest takie same: czy to było życie? Cała dziesiątka aktorów jest fantastyczna. Panują absolutnie nad sceniczną przestrzenią dając zapierający oddech zespołowy popis.

Akord końcowy należy do Hannesa Meidala. Gra on Abrama, który przenosi się do USA w 1937 r. i unika prześladowań. Za oceanem dowiaduje się, że cała jego rodzina trafiła do stodoły. Scena, gdzieś w połowie drugiego aktu, w której wymienia imiona i nazwiska zamordowanych, jest boleśnie poruszająca.

W końcowej scenie znowu wymienia wielką liczbę imion, ale tym razem chodzi o jego dzieci i wnuki, których dorastanie obserwuje, jako starzec, w USA. Kiedy jest z tym gotowy, wszyscy aktorzy wstają i, kolejno, wymieniają imiona granych przez siebie postaci. I to jest koniec.

Przedstawienie niemożliwe do zapomnienia. Miną z pewnością lata zanim zobaczę ponownie coś podobnego.

////////////////////////////////////////

"Naszą Klasę" Tadeusza Słobodzianka wystawił sztokholmski Teater Galeasen. Premiera odbyła się 27 września 2013. Dramat wyreżyserowała Natalie Ringler.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji