Artykuły

Bestie domowe

W najnowszym przedstawieniu Piotra Tomaszuka Bóg z rozmysłem posługuje się szatanem, aby pospołu zniszczyć takie wcielenie miłości, jakiego nie było w planie stworzenia. Zaś w spektaklu Pawła Szkotaka Stwórcę zdetronizowano: jest tylko bezsilnym, labidzącym staruszkiem, podczas gdy na ziemi niepodzielnie króluje śmierć. Obydwie inscenizacje ocierają się o bolesne bluźnierstwo. Nie są jednak przejawem nihilizmu; zrodziły się z elementarnej niezgody na zwichnięcie porządku świata i próbują w prowokacyjnej formie ową niezgodę zaszczepić widowni. Czy im się uda?

Pod względem stylistyki scenicznej bo­haterowie tego komentarza stoją na bie­gunowo rozsuniętych pozycjach (przynaj­mniej dziś; do niedawna nie była to może odległość tak wielka). Są przy tym niemal równolatkami. Piotr Tomaszuk (1961) wyrósł ze środowiska lalkarskiego; wspólnie z Tadeuszem Słobodziankiem zakładał Towarzystwo Wierszalin, od głośnej schi­zmy przed paru laty prowadzi teatr w Su­praślu sam. Jego specjalnością są ekspre­syjne moralitety współczesne ("Pasja za­błudowska"), ujęte w formie quasi-rytuału, z chóralnie powtarzanymi sentencja­mi i refrenami, a także z bohaterami, których funkcję symboliczną podkreślają zabiegi antyiluzyjne: aktorzy bądź trzyma­ją w ręku lalki, emblematy swoich posta­ci, bądź animują wielkie, jeżdżące kukły, najczęściej autorstwa Mikołaja Maleszy. Tomaszuk z pasją penetruje i portretuje codzienność, nie boi się drażliwych, ostrych kwestii, nasyca spektakle rozwi­browanymi po histerię emocjami, szamo­taniną, krzykiem.

I kolei Paweł Szkotak (1965), z wykształce­nia psycholog kliniczny, to założyciel i szef poznańskiego Teatru Biuro Podró­ży, z którym zdobył wiele nagród na mię­dzynarodowych festiwalach i który uważa­ny jest za czołowy zespół "trzeciego pokole­nia teatru alternatyw­nego". Sławę przyniosły poznaniakom wielkie uliczne widowiska na uniwersalne tematy (antywojenna "Carmen funebre", "Giordano"), operujące uogólniony­mi, symbolicznymi ob­razami, wystrzegające się wszakże prostej plakatowości. Ostatnio jednak, zwłaszcza w spektaklach realizo­wanych w przestrze­niach zamkniętych ("Pijcie ocet, panowie" według Charmsa), zau­ważyć można w instru­mentarium Szkotaka nowe, dalekie od prak­tyki "alternatywy" środ­ki wyrazu: ściszenie, łagodną ironię, melancholijny żart, gorycz i smutek. Jego widownia namawiana jest raczej do zadumy niż do buntu.

Po diabła więc wciskam obydwu arty­stów do wspólnego wora? Co łączy "Ofia­rę Wilgefortis", nowy spektakl Tomaszu­ka w Wierszalinie, oparty na średnio­wiecznej legendzie (opisanej także w "Do­mu dziennym, domu nocnym" Olgi To­karczuk, lecz opowiedzianej tu całkiem inaczej) - z "Pod drzwiami", nigdy w Pol­sce nie graną postekspresjonistyczną sztu­ką Wolfganga Borcherta, której to sztuki inscenizacją Paweł Szkotak debiutuje na deskach teatru instytucjonalnego (wroc­ławskiego Współczesnego)?

Co? A choćby, by tak rzec, zbiorowy bo­hater negatywny obydwu przedstawień. Owa "ludzkość w obłędzie swoim", żeby użyć stylistyki "Ofiary Wilgefortis": tłuszcza egoistyczna i rozwiązła, brutalna i bez­duszna, samozachwycona i gnuśna. W moralitetowym świecie Tomaszuka po­zostająca pod stałą władzą Przeciwnego (tak zowie się tu szatan) i, rzecz jasna, por­tretowana w zamaszystej, zjadliwej kary­katurze. U Szkotaka pokazana dyskretniej, lecz też wyraziście - choćby w scenie to­czącej się u pewnego dystyngowanego pułkownika. Gospodarz jest mile uśmiech­nięty, jego rodzinka świetnie ułożona, za­słuchana w Wagnerowskie tony, elegancko upozowana na kanapie - aliści kanapa jest trzy razy większa od jej użytkowni­ków. To ona nimi rządzi, a nie oni z niej korzystają, to ona jest tu ołtarzem i to przed nią nie należy mieć in­nych bogów.

Dramat "Pod drzwiami" został napisany w 1947 r. przez śmiertelnie chorego niemieckiego dwudziestosześciolatka. W warstwie fa­bularnej stanowi opowieść o powracającym z tułaczki żołnierzu, który nie ma do­kąd wracać, bo nawet stara, mądra Łaba, do której się rzucił, wypluwa go ze swego łona. Utwór Borcherta jest jednak czymś więcej niż tyl­ko odreagowaniem narodo­wej i osobistej klęski: jest krzykiem niezgody na każdy świat, w którym stoi się pod drzwiami, ponieważ ci, któ­rzy zajęli już miejsca, nie po­suną się o krok. Na świat tak urządzony, że życie zdaje się składać wyłącznie z mimowiednego zadawania bólu bliźnim tudzież inkasowania razów. Na świat wyzuty z wrażliwości, współczucia, miłości. Wędrówka bohate­ra przez ów świat jest swoi­stą drogą krzyżową; jedną z jej stacji jest dom owego zdziecinniałego pułkownika, z którym nie ma już sensu roz­mowa o odpowiedzialności za czyny, inną upokarzający tingel-tangel, jeszcze inną sie­dziba mieszczki, której podczas relacjono­wania śmierci rodziców bohatera nawet nie drgnie powieka udawanego żalu. Szkotak każe jej niedbale trzepać nadnaturalnej (znowu) wielkości dywan z portretem Hi­tlera. Trudno o lepszą charakterystykę po­dobnych damulek niż takie protekcjonalne poklepywanie potwora po wąsach, swoiste udomowienie bestii.

Realia sprzed pięćdziesięciu lat kotwiczą tę opowieść, odsuwają ją na wygodny dys­tans podręcznika historii. A przecież jest dość oczywiste, że reżyserowi nie o rozli­czenia dziejowe chodziło. Ofiara Borchertowskiego bohatera (dyskretnie, na wyci­szeniach granego przez Mirosława Guzowskiego) najwyraźniej ma odkupić także nasz czas, gnuśny i bezduszny. Bo i dziś całe miasta za dmuchnięciem śmierci wznoszą się w obłoki, w wymuskanych mieszkan­kach hoduje się bestie, zadawanie bólu przychodzi łatwiej niż trzepanie dywanów, a ślamazarnego Boga stać jedynie na to, by siąść na widowni i kibicować ulubieńcom. Pytanie tylko czy sens owej neopasji, ujęty w misterne, koronkowe obrazy, zatopiony w bezbrzeżnym, delikatnym smutku, trafi skutecznie do częstowanych na co dzień zupełnie innym typem perswazji widzów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji