Artykuły

Wieczór dobrej zabawy

- Zabawa to warstwa wierzchnia spektaklu. W każdej z fars o czymś się mówi, dotykamy jakiegoś problemu. Cieszę się, kiedy widzowie i tego dotykają - mówi JERZY BOŃCZAK po spektaklu "Biznes", granym gościnnie w Koszalinie.

Wybuchające raz po raz salwy śmiechu i gromkie brawa były najlepszym dowodem, że spektakl "Biznes" [na zdjęciu], który artyści pokazali wczoraj na zaproszenie "Głosu", podobał się widzom. Lubimy się śmiać. Dowód to frekwencja na widowni podczas wczorajszego spektaklu.

Farsa wbrew pozorom jest trudnym gatunkiem scenicznym. Od reżysera wymaga, by wręcz od pierwszych sekund nadał jej tempo. Rytm spektaklu musi bić, jak zdrowe serce po kilkukilometrowym biegu - szybko, ale równo i miarowo. Do tego obowiązkowe nagle zwroty akcji i garść nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności. Ot, farsa w pigułce. Dla aktora to również wielkie wyzwanie - każde niemal słowo, każdy gest - wszystko ma swój dokładnie określony czas. Tylko wtedy można liczyć na sukces. Oczywiście, gdy dobry jest i tekst, pełny błyskotliwych dialogów. Ten akurat warunek w "Biznesie" jest spełniony!

Widzowie zostali zaproszeni do luksusowego apartamentu hotelowego w Londynie. Obserwowali, jak biznesmeni z Yorkshire próbowali sprzedać swoją upadającą firmę przewozową dwóm przedsiębiorcom. Zaangażowane w to były duże pieniądze i... dwie panie z agencji towarzyskiej. Niespodziewanie zaangażowały się też żony biznesmenów, co spowodowało lawinę nieprzewidzianych wypadków i zdarzeń.

- Bardzo podobał mi się język sztuki, bo miał wiele dwuznaczności. Czasem od teatru chcemy nie intelektualnej zadumy, a po prostu dobrej rozrywki. Dialogi, choć czasem nieco sprośne, ją zapewniły - oceniła Anna Zarębska, która "Biznes" widziała po raz pierwszy. - Pieniądze i tematy damsko-męskie zawsze są nośne. Z tego najłatwiej też żartować - dodała.

Widzom podobała się też gra aktorów, których znali z małego i dużego ekranu, a wczoraj podziwiali ich na żywo. Najbardziej, jak nam mówili, podobali im się Jerzy Bończak i Marcin Troński. - Dwa różne sposoby wyrażania emocji, ale oba do mnie przemawiają - zrecenzowała Maria Lemańczyk. - Bardzo podobały mi się też stroje aktorów.

- Można sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nie śmiejemy się trochę sami z siebie. I potem zastanowić, ile byśmy zrobiły dla swoich mężów - zastanawiała się Helena Rawecka, a jej koleżanka dodała: - I dla kasy!

Po czym obie zgodnie przyznały, że zabawa w teatrze była przednia, aktorzy dali popis swoich umiejętności, a dialogi były świetnie napisane. - Na koniec powinni tylko dodać, czym leczyć zakwasy mięśni -brzucha, który boli od śmiechu - podsumowały teatromanki.

***

Znalazłem pokój w teatralnym domu

Rozmowa z Jerzym Bończakiem, reżyserem spektaklu "Biznes", aktorem teatralnym i filmowym:

Za dosłownie 15 minut wejdzie Pan na scenę. I nie widzę... Jest trema?

- Ja zawsze mam tremę. Naprawdę! Chyba wszyscy aktorzy z wieloletnim stażem mówią, że im dłużej pracują w zawodzie, tym trema jest większa. To prawda. Ja mam coraz większą! I... nie wiem, co to będzie za pięćdziesiąt lat... (śmiech)

Spektakl "Biznes" to farsa. W Koszalinie reżyserował Pan "Prywatną klinikę", też farsę. To gatunek sceniczny szczególnie przez Pana ulubiony?

- Tak. Bardzo lubię bawić ludzi, lubię jak wychodzą ze spektaklu uśmiechnięci, zadowoleni. A jeśli jeszcze wyciągają dla siebie wnioski z losów bohaterów, to jestem szczególnie szczęśliwy i spełniony zawodowo.

Ale to wbrew pozorom gatunek bardzo trudny. Musi mieć tempo, rytm, musi być dobry dialog. To chyba dla reżysera za każdym razem ogromne wyzwanie?

- Dokładnie się z Panią zgadzam. Farsa to spektakl, który jest recenzowany natychmiast. Publiczność, reagując, pokazuje nam, że zrealizowaliśmy założenia. A założeniem jest bawienie widzów i podskórne przekazywanie treści. Bo zabawa to warstwa wierzchnia spektaklu. W każdej z fars o czymś się mówi, dotykamy jakiegoś problemu. Cieszę się, kiedy widzowie i tego dotykają.

W"Biznesie" to się udaje?

- Tak. Zagraliśmy spektakl około trzystu razy, więc mogę z czystym sumieniem potwierdzić.

Ostatnio aktorsko jest Pan mocno zapracowany. Choćby tytuły z wielkiego ekranu: "Od pełni do pełni", "1920. Bitwa Warszawska", czy rola w "Hansie Klossie".

- To są przypadki. Wypadłem z grupy aktorów grających w filmach. Ogromnie tego żałuję, bo lubię kamerę i lubię przed nią pracować. I podobno kamera mnie też kiedyś lubiła. Chyba przestała albo przestali ludzie, którzy kręcą filmy. Ale nie skarżę się, bo znalazłem sobie to, co zawsze było moim domem, bo znalazłem swój pokój w domu, jakim jest teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji