Artykuły

Co przystoi aktorowi

- Razem z Krzysztofem Warlikowskim (...) doszliśmy do wniosku, że warto zrobić jedną reklamę, żeby potem przez kilka miesięcy nie musieć dorabiać na boku i móc skupić się wyłącznie na pracy w teatrze - mówi Maciej Stuhr i podkreśla, że starannie wybiera reklamy, w których się pojawi.

Kiedy 20 lat temu pokazałam się w reklamie, od razu zaczęło się gadanie, że kto to widział, żeby Tyszkiewicz reklamowała odkurzacze - mówi "Do Rzeczy" Beata Tyszkiewicz. Fakt, że wolałabym, żeby to były perfumy, ale tamtą ofertę mógłby odrzucić tylko szaleniec. Za zdjęcia do prasy kolorowej, na których siedziałam obok odkurzacza firmy Electrolux, dostałam 60 tys. dol., a w tamtych czasach to było znacznie więcej niż dziś - opowiada. Dziś, gdy Marek Kondrat i Piotr Fronczewski reklamują banki, Bogusław Linda zachwala Geriavit, Krystyna Janda firmuje środek na kaszel, a Olaf Lubaszenko piwo i elektroniczne papierosy, mało kto pamięta, jakie kontrowersje budził jeszcze niedawno udział aktorów w spotach reklamowych.

W latach 90. dość powszechnie uważano, że znanemu aktorowi nie przystoi występować w reklamach, a w środowisku mówiło się o nich, że się sprzedali. Kazimierz Kutz nie żałował im dosadnych słów, potępiał ich Gustaw Holoubek, a duża część widzów patrzyła na nich krzywym okiem. Podobnej niechęci aktorów do reklam trudno doszukiwać się w innych krajach i polskich aktorów w zdumienie wprawiał fakt, że ich zagraniczni koledzy nie mają większych oporów przed graniem w spotach. - Pamiętam, że gdy w latach 80. po raz pierwszy zobaczyłam Paula Newmana w reklamie, omal nie spadłam z krzesła - opowiada Tyszkiewicz. - U nas wtedy było nie do pomyślenia, żeby kasowy aktor zniżył się do takiego poziomu - dodaje. (...).

- To nastawienie było i jest - bo wielu widzów wciąż je podziela - specyficzne dla Polski - mówi "Do Rzeczy" prof. Sławomir Bobowski, filmoznawca. - Polscy aktorzy w czasie zaborów, a potem podczas okupacji i za komuny, wyrażali polskie bóle, tęsknoty, aspiracje i kompleksy, grali postacie, z którymi identyfikowali się ludzie żyjący w opresyjnym systemie. Dlatego przez te wszystkie lata nastąpiła u nas sakralizacja zawodu aktora - tłumaczy. Ta sakralizacja najdalej zaszła w latach 60., 70. i 80., gdy grupa aktorów takich jak Zbigniew Zapasiewicz, Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek czy Jan Englert grała role, które w Polsce odbierano jako przesłanie do narodu. - Wiele filmów Wajdy, Kieślowskiego czy Falka z tamtego okresu ma taką wymowę, że człowiek zachodzi w głowę, dlaczego komuniści w ogóle wyłożyli na nie pieniądze - mówi "Do Rzeczy" Maciej Stuhr. - Aktorzy, którzy grali w nich główne role, wyrobili sobie bardzo silne poczucie misji i odpowiedzialności za stan ducha Polaków. Nic dziwnego, że po 1989 r. występowanie w reklamach było dla nich nie do pomyślenia.

Dopóki elita starszych aktorów nadawała ton, dopóty granie w reklamach było potępiane. Jednak już we wczesnych latach 90. wielu aktorów nie przejmowało się opinią środowiska.

Pionierem był Piotr Fronczewski, który tuż po 1989 r. wystąpił w reklamie odtwarzaczy wideo. Później wspominał, że wzbudziło to ogromne kontrowersje. Jednak kilka lat później szeregi znanych aktorów zatrudnionych w reklamach były już całkiem pokaźne. Bogusław Linda reklamował jeansy i papierosy, Bożena Dykiel przybory kuchenne, Krzysztof Kowalewski firmę ubezpieczeniową. Bogusz Bilewski natomiast zachwalał w znanej reklamie margarynę, od której miał mieć "serce jak dzwon". Emisję tego spotu wstrzymano, gdy Bilewski zmarł.

Tomasz Raczek, krytyk filmowy tak tłumaczy powody niechęci starszego pokolenia aktorów do udziału w reklamach. - Byli przyzwyczajeni do tego, że świat sztuki jest oddzielony od świata komercji bardzo wyraźną granicą - mówi "Do Rzeczy" Raczek. - W PRL przywykli do tego, że sztukę robi się za pieniądze z dotacji, a zarobki nie są bezpośrednio powiązane z sukcesem artystycznym. Nie musieli walczyć o zlecenia, bo mieli etaty w teatrach, w których często nie musieli nawet grać - tłumaczy.

Spór o reklamy był konfliktem pokoleniowym, więc z czasem coraz bardziej tracił na gwałtowności. Aktorzy starszego pokolenia odchodzą, a młodsi przekonują się do reklam. Krzysztof Majchrzak, który głośno krytykował kolegów grających w spotach, sam w końcu zgodził się reklamować piwo. (...). Jednym z ostatnich aktorów, który się zarzeka, że nigdy nie wystąpi w reklamie, jest Jan Englert. "Kusili mnie naprawdę dużymi kwotami" - mówił ostatnio w wywiadzie dla "Twojego Stylu". (...). Złośliwi komentują wprawdzie, że Englert po prostu nie dostaje wystarczająco dobrych ofert, ale to nieprawda. Gdyby zgodził się wystąpić w reklamie, byłby jednym z najlepiej opłacanych polskich aktorów. Według wyceny magazynu "Forbes" za udział w kampanii trzeba by mu zapłacić ponad 430 tys. zł.

Dzisiaj aktorzy podkreślają, że pieniądze z reklam dają im swobodę. - Razem z Krzysztofem Warlikowskim, z którym pracuję, doszliśmy do wniosku, że warto zrobić jedną reklamę, żeby potem przez kilka miesięcy nie musieć dorabiać na boku i móc skupić się wyłącznie na pracy w teatrze - mówi Maciej Stuhr i podkreśla, że starannie wybiera reklamy, w których się pojawi.

- Marek Kondrat udowodnił, że reklamy można robić z klasą, a grupa Mumio, że mogą być dowcipne. Jednak to nie scenariusz spotu jest najważniejszy, Aktor musi być przekonany, że produkt, który reklamuje, rzeczywiście jest wartościowy. Ludzie wyczuwają, kiedy wciska się im kit - przekonuje.

Niektórzy podchodzą do sprawy jeszcze bardziej pragmatycznie. - Jesteśmy aktorami, a więc ludźmi do wynajęcia, gramy za pieniądze i nie widzę niczego zdrożnego w pojawianiu się w reklamach, jeśli tylko nie są to reklamy papieru toaletowego czy środków na przeczyszczenie - mówi "Do Rzeczy" Marian Opania. - Nigdy nie rozumiałem, dlaczego tak wielu kolegów potępia występowanie w spotach.

Podobnie jak Opania myśli dziś większość aktorów. Jednak czy nastawienie zmienili również widzowie? - Nie ma takich badań, ale można przypuszczać, że nowe pokolenie widzów myśli podobnie jak nowe pokolenie aktorów - mówi "Do Rzeczy" prof. Wiesław Godzic, medioznawca. - Trzydziesto- i czterdziestolatkowie tylko wzruszają ramionami, gdy ktoś się na to oburza, a dla 20-latków w ogóle niezrozumiałe jest to, że z udziału w reklamie można robić komuś zarzut.

- Nasz zawód niepotrzebnie postawiono kiedyś na piedestale - mówi Opania. - Aktorzy niosą ludziom radość, wzruszenie, czasem jakąś naukę, ale nie jesteśmy jakimiś wielkimi artystami czy wieszczami.

Wygląda na to, że zmiana stosunku do reklam to naturalna i nieunikniona ewolucja. Jeszcze pod koniec lat 60. Tadeusz Łomnicki miał duże wątpliwości, czy zgodzić się na występ w "Przygodach pana Michała", czyli serialowej wersji "Pana Wołodyjowskiego" Jerzego Hoffmana. - Występowanie w telewizji uważano za uwłaczające, a niektórzy kręcili nosem nawet na kino, bo liczył się tylko teatr - mówi Beata Tyszkiewicz. (...).

Cały artykuł w Do Rzeczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji