Artykuły

Na taką opowieść o Pograniczu czekałem od lat

"Antyhona" w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Czekałem na spektakl, który nie będzie kolejną bajką o wielokulturowości i tolerancji, nie zamaże konfliktów narodowościowych i religijnych, ale odda tragiczny charakter wyborów, jakich dokonywać musieli mieszkańcy wschodniej Polski w czasie wojny i tuż po jej zakończeniu. Taka jest "Antyhona".

Przenikliwe przedstawienie Dany Łukasińskiej i Agnieszki Korytkowskiej-Mazur, mierzące się z demonami nacjonalizmu, jest bardzo potrzebne w Białymstoku, który w ostatnich latach stał się stolicą polskiej ksenofobii. Może przynieść oczyszczenie.

Bo to jest opowieść, która staje ponad ideologią i ponad polityką, pokazuje działanie mechanizmu historii, z którego nikt nie wychodzi niewinny. Premiera "Antyhony" - plenerowego spektaklu Teatru im. Węgierki w reżyserii Agnieszki Korytkowskiej-Mazur - odbyła się w ramach festiwalu Inny Wymiar/Wschód Kultury.

To nie pomyłka - właśnie "Antyhona", a nie "Antygona", bo to wschodni, polsko-białoruski wariant mitu o córce Edypa, która w imię prawa boskiego przeciwstawiła się władzy. Autorka scenariusza Dana Łukasińska osnuła ją na tragedii Sofoklesa i powojennej historii Białostocczyzny. Tłem są dramatyczne wydarzenia z 1947 roku, kiedy to specjalna komisja prostowała granicę między Polską a Związkiem Radzieckim w okolicach Krynek. Wiele wiosek zmieniło wtedy przynależność państwową, granice cięły w poprzek nie tylko ziemię, ale też rodziny, kwestia narodowości i wyznania znów stała się sprawą życia i śmierci.

Akcja spektaklu rozgrywa się jednocześnie w starożytnych Tebach i tużpowojennych Krynkach, a mityczni bohaterowie mają swoje XX-wieczne odpowiedniki. Eteokles, czyli Jurka Nikor (Mateusz Witczuk), służy w Ludowym Wojsku Polskim, jego brat Polinik, czyli Andrzej (Piotr Szekowski), walczy w niepodległościowej partyzantce. Tak jak u Sofoklesa obaj giną w bratobójczej walce o władzę. Podobnie też jak w oryginale ich siostra łamie zakaz Kreona, czyli miejscowego komisarza wojskowego Szymona (Krzysztof Ławniczak), i grzebie ciało brata, za co ma ponieść karę śmierci. Z tym że nie nazywa się Antygona, ale Teresa (Marta Ledwoń).

Niesamowite jest, jak te dwie warstwy - mityczna i historyczna - oświetlają się i dopełniają nawzajem. To zasługa świetnego scenariusza opartego na prostym chwycie: sceny z Teb znajdują kontynuację w scenach rozgrywających się w Krynkach i na odwrót. Rozkaz wydany przez Kreona łamie siostra polskiego partyzanta, do uległości wobec władzy namawia ją Ismena (Agnieszka Możejko-Szekowska), która w następnej scenie jako Ksenia, prawosławna Białorusinka, chce poświęcić się za siostrę.

W spektaklu zmiana zaznaczona jest najprościej, jak to możliwe: aktorzy po prostu narzucają na ubrania fragmenty chlamid i unoszą prawą dłoń w "antycznym" geście, aby w kolejnej scenie wrócić do współczesnego wcielenia. Wrażenie jedności miejsca i czasu jest tak doskonałe, że kiedy w jednej ze scen Tejrezjasz (gościnnie Aleś Malczanau z Teatru im. Kupały z Mińska) zaczyna mówić do Kreona po rosyjsku, wcale się temu nie dziwię. To oczywiste: wieszczek we współczesnym wcieleniu jest przecież sowieckim doradcą komisarza Krynek.

To połączenie mitu i autentycznej historii ma ogromną siłę rażenia. Tragedia Sofoklesa przeniesiona w kontekst bratobójczej wojny na Białostocczyźnie z lat 40. staje się konkretna i bliska. Z drugiej strony wybory, jakich dokonują postaci historyczne - Teresa, Andrzej, Jurka i Ksenia - nabierają wymiaru tragicznego. Różnica między nimi a bohaterami "Antygony" jest taka, że potomkowie Labdakidów walczą z przeznaczeniem, natomiast fatum, które wisi nad rodziną Nikorów, jest historia. To ona miażdży ich życie i zmusza do bratobójczej walki. Miejsce bogów w tym świecie zajęli doradcy polityczni: Koryfeusz (Grzegorz Falkowski) i Tejrezjasz, którzy pociągają za sznurki i doprowadzają do tragicznej konfrontacji. Ich celem jest przejęcie kontroli nad społeczeństwem i umocnienie władzy, a co lepiej służy władzy niż dzielenie na swoich i obcych?

Tu dotykamy istoty dramatu: bohaterowie "Antyhony", mieszkańcy pogranicza, nie mają narodowej przynależności, mówią o sobie: tutejsi. Każda władza próbuje narzucić im tożsamość siłą. W prologu siostry Nikor przesłuchiwane są kolejno przez śledczych z NKWD, gestapo i UB, którzy domagają się od nich deklaracji narodowościowej. W odpowiedzi słyszą: jestem tutejsza. Bo co mają powiedzieć córki prawosławnego Białorusina i Polki katoliczki, z których jedna odziedziczyła wiarę po ojcu, a druga po matce?

Dana Łukasińska pokazuje narodowość jako absurdalną pułapkę, w którą schwytani zostali bohaterowie. Dla Polaków są "kacapami", dla Sowietów - "polaczkami". Dla jednych i drugich - podejrzanym elementem. To dlatego Jurka wstępuje do ludowego wojska, a Andrzej do partyzantki - nie mają innego wyjścia. Aby przeżyć, muszą wtopić się w silną grupę. W pułapce jest także Szymon, komendant miasta. Jako komunista stawia się ponad narodowością, ale mieszkańcy szybko wypomną mu żydowskie korzenie, kiedy przyjdzie czas zemsty.

Z tej konfrontacji nikt nie wychodzi z czystymi rękami. Nawet czyn Antygony/Teresy nie jest buntem, lecz absurdalnym gestem. Już u Sofoklesa Antygona była religijną dogmatyczką, Łukasińska wzmacnia jeszcze tę cechę jej charakteru. Teresa to katoliczka, która świadomie składa ofiarę z życia na ołtarzu Kościoła i ojczyzny, wpisując się w martyrologiczny wzorzec. Odrzuca propozycję pojednania i idzie dumnie na śmierć, jakby grała w hagiograficznym filmie o sobie samej.

Siłą tego spektaklu jest połączenie uniwersalizmu z lokalnością: w roli chóru tragicznego występują obok zawodowych chórzystów mieszkańcy Białegostoku i Krynek. Ubrani w chlamidy przypominające chłopskie ubrania z samodziałowego płótna z wyraźnym wschodnim akcentem komentują wydarzenia. Nie są jednak tylko biernymi świadkami tragedii. Kiedy żona komisarza Szymona, Żydówka, ginie zamordowana z zemsty, nabierają wody w usta: "Jak trzeba było, to się Żydów biło, ale żeby zaraz zabijać? My nic nie wiemy, my nic nie słyszeli, my som niewinne".

To świetne, przenikliwe przedstawienie mierzące się z demonami nacjonalizmu jest bardzo potrzebne w Białymstoku, który w ostatnich latach stał się stolicą polskiej ksenofobii. Może przynieść oczyszczenie.

Kilka godzin wcześniej jestem na spektaklu w offowym Teatrze Trzyrzecze. Jego twórcy Rafał Gaweł i Konrad Dulkowski zainicjowali w tym roku antyrasistowski projekt "Zamaluj zło", w ramach którego zasypali białostocką prokuraturę doniesieniami na temat antysemickich napisów na murach. Akcja obnażyła słabość wymiaru sprawiedliwości: prokurator, który uznał swastykę za hinduski symbol miłości i umorzył dochodzenie, został odsunięty, do dymisji podał się jego szef.

Kiedy politycy nie dają rady, odpowiedzialność za świat biorą artyści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji