Artykuły

Przedsiębiorstwo państwa Peachumów

JONATAN Jeremiasz Peachum, zwany przyjacielem żebraków, podporządkował sobie żebraków londyńskich, zrzeszając ich w "stowarzyszenie". Za usługi w rodzaju preparowania sztucznych nóg, rąk, "dorabianych" ran, strojów żebraczych, lekcji żebractwa - brał wynagrodzenie, ponadto podzielił Londyn na rewiry, ulice na odcinki, te zaś obsadzał żebrakami. Tak powstało przedsiębiorstwo dające niezłe dochody, które wykluczało także groźną w warunkach kapitalistycznych konkurencję nie tylko dla samych właścicieli - Peachumów - ale i poszczególnych żebraków.

Nigdy nie zapomnę sceny jednego z dawnych przedstawień "Opery za trzy grosze", kiedy to Peachum i jego żona Celia demonstrują przed młodym adeptem sztuki żebraczej galerię typów i sposoby żebraniny: przed młodym żebrakiem defilują ślepcy, kalecy bez rąk, nóg, inwalida wojenny na wózka, a Peachum w kapitalnym monologu wyjaśnia "tajemnice" żebraczego zawodu i powodzenia.

W Teatrze Narodowym wykład szefa odbywa się na kukłach, które zjeżdżają na sznurach, kukłach tak mało zróżnicowanych, że dopiero kwestia wygłaszana przez Peachuma wyjaśnia, o co tu chodzi. Tak więc mamy premierę "Opery za trzy grosze" Bertolda Brechta, wystawionej w Teatrze Narodowym, w reżyserii Jana Maciejowskiego, ze scenografią Stanisławo Bąkowskiego, z muzyką Kurta Weilla w wykonaniu zespołu Old Timers pod kierunkiem Henryka Majewskiego. Przekład tekstu: Bruno Winawer i Barbara Witek-Świniarska, songi i ballady w przekładzie Władysława Broniewskiego i Witolda Wirpszy. Kierownictwo muzyczne przedstawienia: Jacek Sobieski, choreografia Borys Slovak.

"Opera za trzy grosze" Brechta zyskała sobie światową sławę przede wszystkim dzięki pięknym songom i balladom i znakomitej do nich muzyki Kurto Weilla. Sam sens społeczny sztuki, swego czasu antykapitalistyczny antymieszczański, stracił już swoje ostrze, chociaż treść songów i sam sztuki jest dalej aktualna, zwłaszcza w kontekście z brutalnym, amerykańskim stylem życia i panującym tam nadal prawem już nie pięści, ale pistoletu.

To, że akcja sztuki dzieje się w czasach panowania królowej Wiktorii, a ściślej w przeddzień jej koronacji, nie odebrało Operze walorów ostrej, nawet drapieżnej krytyki stosunków społecznych, jakie bez zmian dalej - panują w świecie kapitalistycznym. Gdyby tak właśnie pokazano "Operę za trzy grosze" w Teatrze Narodowym, nawet gdyby ją wystawiono tak, jak chciał tego Brecht, przedstawienie odniosłoby sukces. Niestety, ze świetnej sztuki zrobiono wątpliwej jakości musical, trochę rozśpiewany operetkowo i operowo, trochę roztańczony, o spłyconych scenach, z dość skromnym małżeńskim strap-teasem w scence nocy poślubnej Mac Majchra z Polly, córką Państwa Peachum.

Mamy bowiem także w sztuce "dramat" miłosny i rodzinny: jedyna córko Peachumów, Polly, zakochała się w Mac Majchrze i wbrew woli rodziców "wyszła" za mąż. Pan Peachum nie mógł pogodzić się z takim mezaliansem: on, szef "porządnego", opartego na starych zasadach kapitalistycznych przedsiębiorstwa i zięć - bandyta? Skandal rodzinny! Ale jak pozbyć się zięcia, który także jest szefem i to gangu, a przyjacielem jego jest sam szeryf Londynu? Stary Peachum zna sposoby i zaprowadza Majchra na szubienicę, choć w ostatniej chwili, z okazji koronacji królowej, bandycie udaje się umknąć spod pętli.

Przykro jest pisać recenzje, które nie chwalą ani inscenizacji, ani gry aktorów, ale niestety, oglądając i słuchając "Opery za trzy grosze", wystawionej przez Teatr Narodowy odnosi się wrażenie, że w wystawieniu jej wszyscy śpieszyli się i poszli po linii najmniejszego oporu.

Songi wtopiono w treść sztuki, szybko następujące po sobie sceny odsłaniane i zasłaniane przez parkan, ze którym zmienia się dekoracje, zamazując treść i sens sztuki. Dobra aparatura i mikrofony nie pomogły aktorom, którzy źle śpiewali, niezrozumiałe, często wprost z kiepską dykcją. Najgorzej już było ze śpiewem zbiorowym, treść piosenek była zupełnie niezrozumiała. Jedynie Maria Chwalibóg, występująca w roli Rudej Jenny, dała sobie radę z piosenkami, wykonując je i dobrze i ładnie.

Państwo Peachum, Mac Majcher i jego szajka, to postacie brutalne, groźne, wzbudzające strach wstręt, oburzenie. Tymczasem w Teatrze Narodowym wzbudzały one raczej sympatię. Jonatan i Celia Peachumowie byli bardzo "godni" i mieszczańscy, bandyta Majcher sympatycznym, a nawet, wzbudzającym współczucie awanturnikiem, wytwornym, grzecznym, nawet miękkim, a posłuszeństwo jego komy panów było trochę nieprawdopodobne, chociaż aktorzy umieli stworzyć ciekawe kreacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji