Artykuły

Spektakl poza sferą bezpieczeństwa

"Enclave 4/7" w choreogr. Roberto Olivana w Teatrze Dada von Bzdülöw w Gdańsku. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Założyciele teatru Dada Von Bzdülöw postawili na świeżą krew i wygrali. "Enclave 4/7" to piękny i mocny spektakl o miłości, lęku i szaleństwie, jeden z lepszych, jakie powstały w tym roku w Trójmieście.

Najnowsza premiera na scenie Teatru Wybrzeże to spektakl działającej od kilkunastu już miesięcy u boku największej gdańskiej sceny grupy Dada Von Bzdülöw. Spektakl będący z jednej strony bardzo logicznym i konsekwentnym krokiem na drodze, którą kroczą jej założyciele, z drugiej - przedstawienie zupełnie inne od tego, do czego przyzwyczaili swoich wielbicieli. Tym razem na scenie nie stanął ani Leszek Bzdyl, ani Katarzyna Chmielewska. Tym razem żadne z nich nie reżyserowało, ani nie tworzyło choreografii. Tym razem zdecydowali się oni przewietrzyć swój pomysł na teatr tańca i postawić na nowe twarze. Nową, choć tylko w kontekście gdańskim, twarzą jest reżyser spektaklu, hiszpański twórca, Roberto Olivan, jeden z bardziej cenionych w świecie artystów specjalizujących się w teatrze tańca. Nowe twarze zobaczyć można na scenie - wśród siódemki aktorów tylko Ula Zerek i Tatiana Kamieniecka są lepiej znane publiczności z poprzednich realizacji na lokalnych scenach.

Zwycięska biała flaga

Olivan postawił bardzo wyraźnie na dwie sprawy: rozmach i fizyczność. Bo środowisko teatru tańca - z wyjątkiem w postaci działającego w Operze Bałtyckiej Bałtyckiego Teatru Tańca - przyzwyczaiło widzów raczej do skromnych spektakli z jedno-, dwuosobową obsadą i muzyką odtwarzaną z komputera. Tym razem jest zupełnie inaczej. Tym razem na scenie pojawia się duża, siedmioosobowa obsada, uzupełniona o uczestniczącego w spektaklu na kilka sposobów muzyka, Olega Dziewanowskiego, który sporą cześć ilustracji muzycznej spektaklu tworzy na żywo przy pomocy sporego zestawu instrumentów.

I to właśnie rozmach jest jedna z sił napędowych tego spektaklu - spora jego cześć to sceny zbiorowe, będące jego skuteczną siłą napędową: rozbudowane, dynamiczne, imponujące pod względem choreograficznym, a nierzadko - robiące ogromne wrażenie swoją stroną wizualną. Takie jak choćby piękna i poruszająca sekwencja, w której aktorzy rozbierają się, chowają pod różnokolorowymi kocami, symulują gwałtowną, desperacką, łapczywą masturbację, a potem tańczą, używając kocy trochę jako parawanów, trochę jako płacht na byka swoich lęków. Na koniec, w geście iście ironicznej pointy, tworzą ze swoich ciał wysoką stertę, na której wywieszają... białą flagę.

Skacząc, dysząc i sapiąc

Fizyczność to druga mocna strona tego spektaklu. Jasne, że w pewien sposób jest niezbędnym warunkiem istnienia każdego spektaklu teatru tańca, ale Olivan poszedł w tej kwestii dużo dalej niż wielu innych twórców. Reżyser zapowiadał, że będzie chciał wypchnąć swoich aktorów z ich "strefy bezpieczenstwa", zmusić do przekraczania własnych słabości i uciekania od schematów. I robi to konsekwentnie przez cały spektakl. Tancerze nie raz muszą przekraczać granice swoich fizycznych możliwości w scenach, w których akrobacje i ekwilibrystyka sięgają poziomu niemal cyrkowego - niemal dosłowną ilustracją takiej strategii jest układ, w których jedna z tancerek, Katarzyna Ustowska, skacze przez "obręcz" zrobioną z ramion dwojga jej partnerów. To cyrk w jak najlepszym tego słowa znaczeniu: cyrk, w którym nie nadwyręża się ani godności zwierząt, ani poczucia estetyki widzów, cyrk w którym nadwyręża się co najwyżej fizyczne możliwości i wytrzymałość aktorów.

Olivan potrafi doskonale zagrać nawet i tym nadwyrężeniem: nie każe swoim aktorom ukrywać zmęczenia, chować go różnymi scenicznymi sztuczkami, wręcz przeciwnie: jedna ze scen cała zbudowana jest w rytmie i z rytmu ciężkich, zmęczonych oddechów, właściwie wręcz - dyszenia i sapania całej siódemki aktorów.

Na skraju postradania zmysłów

Sceny zbiorowe są siłą napędową tego przedstawienia, ale reżyser dał też szansę swoim aktorom - a głównie aktorkom - na zaprezentowanie swoich talentów w kilku bardzo udanych scenach, w których reflektor wyławia ich z całej grupy. Ula Zerek znakomicie wypada np. w sekwencji, w której czworo aktorów przytula się do jej rąk i nóg, powtarzając w jakimś sensie ruchy jej kończyn. W rezultacie Zerek staje się z jednej strony demiurgiem, który swoimi ruchami steruje całym światem wokół siebie, ale jednocześnie - więźniem, z doczepionymi czterema ciężkimi kulami ludzkich ciał.

Szansę na zabłyśnięcie dostał też - i świetnie ją wykorzystał - Piotr Stanek: bryluje, jak doświadczony amant, między dwiema dziewczętami, z przesadną emfazą celebrując każdy ruch, z przesadną nadekspresją udając wysiłek. Chwilę potem, kiedy chowa się z wybraną dziewczyną za kulisy, swoje pięć minut dostaje Tatiana Kamieniecka - sposób, w jaki odgrywa dramat odrzucenia jest doprawdy poruszający. Ale po chwili okazuje się, że jej ocieranie się o skraj szaleństwa i postradania zmysłów, to tylko wstęp do prawdziwego przekroczenia. Dokonuje się ono za sprawą Katarzyny Ustowskiej, która jest prawdziwym aktorskim objawieniem tego spektaklu. W jednej ze scen w tak sugestywny sposób odgrywa dramat osoby zdradzonej, oskarżonej, opuszczonej, że nie sposób tego oglądać na spokojnie. To jest moment w tym spektaklu, w którym już nie tylko aktorzy, ale i widzowie zostają bezceremonialnie wypchnięci poza swoją "sferę bezpieczeństwa" - muszą skonfrontować się z szaleństwem autentycznym, przejmującym, drażniącym swoją emocjonalną przenikliwością. I już choćby dla tego momentu: trudnego i dla aktorki, i dla widzów, ale jednocześnie w jakimś sensie niezwykle kataraktycznego, warto obejrzeć ten znakomity, mocny, dociągnięty do emocjonalnego i fizycznego ekstremum, spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji