Ballada o Zakaczawiu
Teatr w Legnicy wystawił sztukę o Zakaczawiu, złej dzielnicy miasta, gdzie nikt rozsądny nie zapuszcza się nocą. Przedstawienie dawano w samym sercu Zakaczawia, w zdewastowanej sali kina nieczynnego od 18 lat. Żeby zagrać spektakl, teatr uzyskał zgodę i opiekę nieformalnych przywódców Dzielnicy.
"Ballada o Zakaczawiu" opowiada o losach dzielnicy od wczesnych lat pięćdziesiątych po wielką powódź w 1997 r. Została ułożona z opowieści mieszkańców dzielnicy, choć opowiadali niechętnie, bo na Zakaczawiu poważnie traktuje się policyjny refren, że każde słowo może być wykorzystane przeciwko człowiekowi.
O Zakaczawiu mówi się po prostu - Dzielnica. Czasem Dzielnica Cudów, choć nikt nie wie, skąd wzięła się ta nazwa. Ponoć wymyślili ją w latach pięćdziesiątych milicjanci, ponieważ towarzysze dziennikarze chcieli usłyszeć coś, co nadawałoby się do gazety.
Tu nie wolno głośno śmiać się
Formalnie Dzielnica zaczyna się za rzeką Kaczawą, naprawdę Zakaczawiem są już ulice, którymi dochodzi się do rzeki. W Dzielnicy stoją stare domy ze wspólnymi ubikacjami na półpiętrach, na odpadających elewacjach widać jeszcze niemieckie szyldy handlowe. Większe niż w innych dzielnicach są tu bezrobocie i bieda, znacznie większa przestępczość. - Ta dzielnica została przez Niemców zbudowana dla biedoty. Bez piwnic, bez kanalizacji, na terenie poniżej poziomu rzeki, więc narażonym na zalanie podczas każdej powodzi - mówi Artur Guzicki, autor historii Zakaczawia.
Tuż po wojnie na Zakaczawie trafiali wszyscy przyjeżdżający do właśnie wyzwolonej, jak nazywało się zajęcie miasta przez Rosjan, Legnicy. Pociągi kończyły bieg na zakaczawskiej bocznicy. Reszta miasta była zarezerwowana dla Rosjan. Dopiero później oddali dworzec i ograniczyli się do słynnego Kwadratu w środku miasta.
O dzielnicach takich jak Zakaczawie Lech Janerka śpiewał: "Tu nie wolno głośno śmiać się i za dobre mieć ubranie/Strzeż się tych miejsc". Kwartały ulic rządzące się własnymi prawami, kamienice, do których policja podjeżdża w trzy radiowozy. Mieszkańcy Dzielnicy albo nie pracują, albo, jak mówią, pracują w kombinacie. W Legnicy oznacza to pracę w Kombinacie Górniczo-Hutniczym Miedzi Polska Miedź. Na Zakaczawiu znaczy, że kombinują.
- Każde miasto ma swoje Zatybrze - mówi dyrektor legnickiego teatru, reżyser i współautor scenariusza "Ballady o Zakaczawiu" Jacek Głomb. - Łódź - Bałuty, Warszawa - Pragę, Wrocław - Trójkąt Bermudzki. A Legnica ma Zakaczawie.
Zły II
O Zakaczawiu opowiadali scenarzystom złodzieje z Dzielnicy, prokuratorzy, policjanci, ksiądz, dyrektor podstawówki, do której chodzili wszyscy, oficer Armii Radzieckiej. Każdy ma swoją własną prawdę o Zakaczawiu.
Sercem dzielnicy było kino Kolejarz, które umarło 18 lat temu. Tu odbywały się zebrania, puszczano filmy, śpiewali Kalina Jędrusik i Czesław Niemen, działała biblioteka i sekcja szachowa, ale przede wszystkim istniał klub bokserski. Na scenie stawał ring, a publiczność rzucała w bokserów pustymi butelkami po wódce.
Kino i sekcja bokserska przestały istnieć na początku lat osiemdziesiątych. W 1982 r. w Kolejarzu zagrał koncert Perfect, a potem budynek poszedł do remontu, który nigdy się nie skończył. Wyszabrowane zostało wyposażenie baru, krzesła, ekran. Zostały tylko ściany z osypującym się tynkiem, niesprawne ogrzewanie i znane tylko miejscowym tajne wejście, którym można dostać się w przestrzeń poddachową nad główną salą.
Po 18 latach w zniszczonej sali grana jest "Ballada..." Ponieważ Dzielnica nie chodzi do teatru, teatr przyszedł do Dzielnicy. Zakaczawie to doceniło. Na apel, żeby przynosić rekwizyty, zaczęto znosić butelki po oranżadzie z porcelanowymi kapslami, trzydziestoletnie syfony, rękawice bokserskie typu gruszki, stare rowery, mikrofon, plakaty filmów, które kiedyś były grane w Kolejarzu: "Winetou i Apanaczi", nawet "Obywatel Kane".
Mundury żołnierzy Armii Radzieckiej pożyczono od Michała Sabadacha, twórcy i właściciela prywatnego Muzeum Pobytu Wojsk Armii Radzieckiej w Polsce. Nawet mundur ostatniego dowódcy Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej generała Dubynina, ale okazało się, że Dubynin był nieduży, a aktor w spektaklu jest potężny i trzeba było mundur szyć na wzór oryginału.
- Oczywiście wszystko można było przygotować w pracowniach teatru - mówi Jacek Głomb - ale chodziło o dotknięcie prawdy, która tkwi w oryginalnych przedmiotach. Przed kilku laty jego teatr wystawił w starej hali fabrycznej wielokrotnie nagradzanego "Złego" Leopolda Tyrmanda. O "Balladzie..." Głomb mówi: "Zły II".
Pan Witek i pan Piotr
- Żeby spektakl mógł być bezpiecznie grany na Zakaczawiu, musieliśmy uzyskać zgodę pana Witka - przyznaje Głomb. - Musieliśmy przekonać ludzi z Dzielnicy, że nie chcemy z nich kpić. Udało się. Przez dwa miesiące, choć próby w kinie trwały do późna w nocy, byliśmy otoczeni dyskretną ochroną.
Pan Witek jest właścicielem baru piwnego Paradays nad Kaczawą. Wewnątrz Paradaysu stoją automaty do gry, a na ścianach półnagie nimfy spod palm na plaży wpatrują się w bezkresny horyzont, gdzie niebo łączy się z morzem. Bar pełni dziś rolę Cygańskiej knajpy, gdzie przez całe lata spotykała się Dzielnica. Cygańska naprawdę nazywała się Popularna, ale nikt nie używał tej nazwy. Potem była w niej stołówka ZOMO, a dziś mieści się Międzyparafialna Stołówka Charytatywna.
Pan Witek dał zgodę na wystawienie "Ballady..." w Kolejarzu i zadeklarował opiekę.
- Pan Witek po prostu powiedział ludziom, którzy przychodzili do baru, że ten spektakl to dobry pomysł - mówi pan Piotr, którego pan Witek wyznaczył do współpracy z teatrem. Jest wygolony na łyso, nosi gruby łańcuch, spodnie od dresu i adidasy, i osobiście pilnował, żeby nikomu nie przyszło do głowy wrzucić podczas spektaklu petardy z gazem łzawiącym, co się na Zakaczawiu zdarza.
Panu Witkowi raczej się nie odmawia. W zamian bilety na spektakl dla zakaczawian były tańsze, po 5 zł; normalne kosztowały 10 i 15 zł. Sprzedawano je w barze Paradays, żeby nie trafiły do rąk kogoś spoza Dzielnicy.
Gienek i inni
Bohaterem "Ballady..." miał być najpierw Benek Cygan. Benek żył naprawdę, ale nazywał się Gienek i był znacznie młodszy od bohatera spektaklu. I naprawdę był wychowanym przez ulicę Cyganem, którego miejsce na ziemi bardzo szybko wyznaczył pierwszy młodzieńczy wyrok za kradzież.
Gienka znali w Legnicy wszyscy. Dla jednych był kulturystą, który rzeźbił mięśnie w siłowni, dla innych bramkarzem w jedynej w mieście nocnej dyskotece w hotelu Cuprum, dla jeszcze innych bandytą, którego należało unikać. Dziewczynom spoza Dzielnicy nie wolno było umawiać się z chłopakami z Zakaczawia, a randka z Gienkiem była w ogóle nie do pomyślenia.
Artur Guzicki czytał Gienkowi listy od dziewczyny, a potem pisał odpowiedzi. - Sam mnie zaczepił, a ja zwyczajnie bałem się mu odmówić. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum - wspomina Guzicki. - Powiedział, żeby mu przeczytać list, bo zapomniał okularów.
Potem Gienek już za każdym razem zapominał okularów, choć niektórzy mówią, że po prostu nie umiał czytać. Jeszcze później próbował żyć inaczej, został nawet mistrzem Polski niezrzeszonych w kulturystyce, ożenił się ze striptizerką i przeprowadził do bloku na wielkim nowo budowanym Osiedlu, a taką zdradę Zakaczawie znosi ciężko.
Tym bardziej że Gienkowi ucieczka na Osiedle nie pomogła. Zginął jadąc swoim czerwonym BMW na poszukiwanie żony, która wyemigrowała z synem do Austrii. Ale w spektaklu Gienek zabija się uderzając w ciężarówkę wycofującej się z Legnicy Armii Radzieckiej. Na pierwszą wersję nie zgodził się pan M., który opowiedział współautorowi scenariusza Krzysztofowi Kopce historię Gienka.
- Tak nie może być - mówił pan M. - Ojciec Gienka przecież żyje. Na pewno przyjdzie na wasze przedstawienie. Jak usłyszy, że syn zginął mu przez tę babę, to będzie musiał pojechać do Austrii, żeby się zemścić.
Cyganie Indianie, Polacy blade twarze
Ostatecznie okazało się, że Gienek nie będzie jedynym bohaterem "Ballady...".
- Legenda Zakaczawia przerosła legendę Gienka - mówi Jacek Głomb. - Ludzie dzwonili do mnie i mówili, co jeszcze musi znaleźć się w spektaklu, żeby był prawdziwy.
Prawdziwe są na przykład opowieści o zakaczawskich walkach pomiędzy ulicami Marchlewskiego a Czarneckiego. Bitwy były o wszystko. Na przykład o to, kto zepsuł projektor podczas filmu o Winnetou. Gdy w kinie zerwała się taśma filmowa, co zdarzało się prawie za każdym razem, bo sprzęt był stary i niesprawny, ktoś krzyczał: - Dzidek zjebał projektor. A taki zarzut był obrazą dla wszystkich chłopaków z ulicy. Bo projektor można było zepsuć na każdym innym filmie, ale Winnetou był święty.
Podczas wystawiania "Ballady...", tak jak kiedyś w Kolejarzu, można było nagle usłyszeć gdzieś z ciemności: - Cygani-Indianie. Polacy-blade twarze.
- Cyganie z Zakaczawia utożsamiali się z Indianami - mówi Artur Guzicki. - Czuli wspólnotę losów Indian osadzonych w rezerwatach i Cyganów zmuszonych do osiedlania się w murach kamienic.
Cygańskie wozy jeszcze długo stały unieruchomione na podwórkach zakaczawskich kamienic.
- Dziś już nie ma walk między ulicami Zakaczawia, teraz Zakaczawie walczy z innymi dzielnicami miasta - mówi mieszkający w Dzielnicy Krzysztof Karankiewicz, grający w "Balladzie..." epizodyczną rolę Młodego.
Ulice, które walczyły kiedyś ze sobą, zmieniły nazwy. Komunistę Marchlewskiego przemianowano na endeka Dmowskiego, a tokarza Czarneckiego na hetmana Czarnieckiego. Rozbudowujące się Osiedle też dawno przerosło stare Zakaczawie. I nie wiadomo, czy nocą bardziej niebezpiecznie jest na Osiedlu czy w Dzielnicy.
Pijaczki ocaliły miasto
Ostatni raz Dzielnica była razem, gdy w 1997 r. zagroziła miastu powódź. Woda zaczynała właśnie przelewać się przez brzegi Kaczawy, gdy władze przez radio zapewniały, że miasto jest
bezpieczne. Zakaczawie jest przekonane, że magistrat chciał, żeby rzeka zalała ich domy. Jak dwadzieścia lat wcześniej, gdy woda sięgała 1,5 metra. Zmurszałe kamienice drugi raz by tego nie wytrzymały, potem rząd dałby pieniądze na zburzenie Dzielnicy i byłby porządek. Na wałach stanęła cała Dzielnica i dziś w Legnicy mówi się, że to pijaczki uratowały miasto. Po powodzi przy moście prowadzącym na Zakaczawie stanął obelisk z podziękowaniem. Na odsłonięciu obelisku byli tylko urzędnicy i dziennikarze.
Premiera "Ballady..." odbyła się 7 października, dzień przed wyborami prezydenckimi. W Kolejarzu miały zawisnąć czerwone transparenty, a nie było wiadomo, czy Zakaczawie nie zareaguje na czerwień nerwowo, bo kiedyś flagi w Dzielnicy bardzo szybko zrywano. Dopiero pan Piotr wytłumaczył, że kolor nigdy nie miał znaczenia.
- Flagi mogłyby być biało-czerwone albo niebiesko-żółte i też by je ludzie zrywali - mówi. - Chodziło wyłącznie o kije.
Winnetou by tak nie postąpił
Spektakl kończy się pesymistycznie. Nie ma już dziś starego Zakaczawia.
- Tamto Zakaczawie umarło - mówi Artur Guzicki. - Ludzie mówią, że kiedyś sąsiad mógł być złodziejem, ale oni mogli mieć drzwi otwarte. Dziś już nie mogą.
Nie ma już Zakaczawia, na którym obowiązywał złodziejski honor. Za to w Dzielnicy łatwo jest kupić narkotyki i znaleźć potłuczone strzykawki.
- A wiesz, dlaczego na Zakaczawiu nie będzie narkotyków? - mówi w spektaklu Benek Cygan do Żyły, który pierwszy chciał wprowadzić do Dzielnicy prochy. - Bo Winnetou by tak nie postąpił.
Dziś nikt już nie powołuje się na Winnetou. Rządzą: Żyła, który po śmierci Benka wprowadził do Dzielnicy narkotyki, i Młody, który wchodzi dopiero w fach, a już mówi Żyle, co robić.
Ale pan Piotr uważa, że pointa spektaklu nie jest obraźliwa dla dzisiejszego Zakaczawia. "Ballada..." to taka bajka pokazująca Dzielnicę przez różowe okulary. Naprawdę w Dzielnicy jest o wiele gorzej.