Artykuły

Drudzy Niemcy

Ta sztuka odkrywa niemiecką tożsamość Legnicy. To kolejna po "Balladzie o Zakaczawiu" próba przywrócenia miastu jego zapomnianej i zakłamanej historii

Teatry na swoje jubileusze wystawiają najczęściej klasykę albo organizują akademie ku czci. Jacek Głomb, dyrektor teatru w Legnicy, ofiarował scenie obchodzącej 160-lecie istnienia (oraz 25-lecie stałego zespołu polskiego) prezent niezwykły - u wrocławskiego polonisty Roberta Urbańskiego zamówił sztukę o historii legnickiego teatru.

Jest to pierwszy w polskiej dramaturgii portret jednej sceny i związanych z nią ludzi - od dyrektorów i aktorów po statystów i maszynistów. O tyle niezwykły, że dotyczy trzech okresów w życiu teatru: niemieckiego, rosyjskiego i polskiego, akcja rozgrywa się bowiem między 1933 a 1956 rokiem, czyli między dojściem Hitlera do władzy a końcem stalinizmu w Polsce. Urbański pokazuje, jak rzeka historii zagarnia scenę, jak wydarzenia tamtych lat- nazizm, wojna, wysiedlenie, rosyjska okupacja - zostawiają tragiczne piętno na życiu teatru i jego twórców, którzy dzielą los milionów ofiar wojny.

"Wschody i zachody..." są kolejną po "Balladzie o Zakaczawiu" próbą przywrócenia Legnicy jej zapomnianej czy też zakłamanej historii, budowania tożsamości i mitologii miasta. Jak w przypadku "Ballady..." sztuka Urbańskiego oparta jest na relacjach świadków i uczestników tamtych wydarzeń, m.in. widzów legnickiego teatru z lat 30. i 40., których autor odnalazł w Niemczech.

Niemiec, Polak i Rosjanin

Unikalność przedstawienia polega na odkryciu niemieckiej tożsamości Legnicy. "Wschody i zachody miasta" to coś w rodzaju drugich "Niemców" Kruczkowskiego, nie tylko z powodu swastyki na scenie. Jest to bowiem panorama postaw niemieckiego społeczeństwa doby nazizmu - od zdeklarowanych hitlerowców, wrzeszczących: "Zig heil!", przez konformistów i zastraszonych, aż po artystów, którzy w czasach terroru usiłują przyzwoicie uprawiać sztukę. Jest tu postać esesmana (Tadek Ratuszniak), który miota się między miłością do Führera a miłością do żony Żydówki (Katarzyna Dworak), jest kompozytor (Przemek Bluszcz) kochający Polkę przywiezioną na przymusowe roboty (Joanna Gonschorek), jest sklepikarz, który dla świętego spokoju sprzedaje "Mein Kampf" (Marian Czerski), i maszynista opowiadający dowcipy o Goebbelsie i Goeringu (Janusz Chabior). Niemcy widziani z perspektywy legnickiego teatru przestają być monolitem, między stereotypami kata a ofiary Urbański znajduje wiele innych ról i wcieleń. To wielka zaleta sztuki.

Jej słabością jest natomiast konstrukcja. Ani autor, ani reżyser nie znaleźli sposobu na opowiedzenie tej historii i chronologia w wielu miejscach zupełnie rozbroiła dramaturgię. Ma się wrażenie, że nie jest to dramat, ale kronika pamiątkowa, w której każde wydarzenie bez względu na wagę musi znaleźć swoje miejsce. Najsłabiej wypadają sceny z okresu rosyjskiego - przy zróżnicowanym, bogatym portrecie Niemców Rosjan pokazano stereotypowo - są to albo siepacze z NKWD, albo wiecznie pijani oficerowie w rozchełstanych koszulach. Na dodatek ten stereotyp podkreśla banalnie dobrana muzyka - Rosjanin oczywiście musi gwizdać "Katiuszę" i tańczyć "Walc na sopkach Mandżurii".

Za mało w sztuce jest mowy o publiczności, która tworzyła ten teatr na równi z artystami, o czym świadczą wspomnienia w książce "Teatr miasta - miasto teatru" wydanej przy okazji premiery. To szalenie ciekawe świadectwo, czym teatr mógł być dla ludzi w czasie wojny, niestety, niewykorzystane do końca.

Zza Buga

Te słabości wynikające po części z braku doświadczenia autora (sztuka jest jego debiutem), po części z ogromu materiału nie przekreślają znaczenia spektaklu. To może nie jest nowe "Wyzwolenie", czyli dyskusja z narodową tożsamością prowadzona na teatralnej scenie, ale na pewno ciekawy wykład historii XX stulecia oglądanego przez historię estetyki teatralnej. Są tu świetne pastisze starych przedstawień z międzywojnia, operetek Straussa i dramatów Schillera, a także parodia teatru nazistowskiego, w którym do pieśni Brahmsa śpiewanych przez esesmanów tancerka wykonuje ekspresjonistyczny balet na tle monumentalnych dekoracji.

Zaletą przedstawienia jest także podkreślenie wspólnego losu ofiar wojny bez względu na narodowość. W jednej ze scen dochodzi do spotkania uchodźców niemieckich, rosyjskich, polskich i żydowskich, którzy nocą rozkładają toboły na scenie teatru i zaczynają śpiewać swoje pieśni, zagłuszając się nawzajem i przekrzykując. To uświadamia wspólnotę losów, a także pokazuje teatr jako azyl.

Jednak najbardziej wzruszająca jest ostatnia scena - na opustoszałą scenę wychodzi sprzątaczka, którą jest dziewczyna zza Buga wywieziona na roboty do Niemiec. Ze wschodnim akcentem klnie na artystów, którzy nabałaganili w teatrze, i w pocie czoła szoruje deski sceny. Ta dziewczyna ze szmatą sprząta po XX wieku, szykując scenę dla następnego pokolenia. Za chwilę wysypią się na nią aktorzy legnickiego teatru w prywatnych ubraniach, żeby próbować przedstawienie, które właśnie oglądamy. Bo "Wschody i zachody..." to opowieść o trwaniu, hołd złożony teatrowi, który zdołał przetrwać wszystkie kataklizmy i dzisiaj znów jest sercem duchowego życia miasta. Takich hołdów nigdy za wiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji