Artykuły

Możesz mówić, co chcesz. Ale co z tego?

"Wolna Trybuna" w reż. Pawła Wodzińskiego - kooprodukcja Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, Fundacji sztuka.idea i Instytutu Teatralnego w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Wolna trybuna" Christiana Skrzyposzka, jedna z najważniejszych powieści końca PRL, trafiła właśnie na scenę warszawskiego Instytutu Teatralnego i Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Wyreżyserował ją Paweł Wodziński, który razem z Pawłem Łysakiem w latach 90. wprowadzał do Polski nową brytyjską dramaturgię i walczył o teatr polityczny. Dziś sięga po Skrzyposzka, by opowiedzieć o kryzysie debaty publicznej.

Skrzyposzek jest pisarzem tyleż legendarnym, co mało znanym. "Wolna trybuna" była jego dziełem życia, głośnym już w latach 80., ale pierwszego wydania w Polsce doczekała się dopiero w 1999 r.

Również jego biografia budziła emocje. Urodził się w 1943 r. w Chorzowie (wówczas Königshütte), jego matką była Niemka, a ojcem polski Ślązak, więzień Auschwitz. Tych korzeni się wstydził i ze Śląska szybko uciekł na warszawską polonistykę. Dopiero w jego ostatnich utworach pojawiły się śląskie echa - groza końca wojny i ukrywający się po lasach cywile o niepewnej przynależności narodowej. Na koncie miał narkotykowe ekscesy i liczne miłosne podboje - ponoć kobiety za nim przepadały. Na emigracji w Berlinie utrzymywała go żona, uciekinierka z NRD.

Gra w emigranta

W robieniu kariery od początku nie miał szczęścia. Zaraz po studiach, w 1969 r., składa w Czytelniku pierwszą powieść - "Kabotyna" - ale cenzura wstrzymuje druk. Za to "Dialog" drukuje jego debiutancki dramat. "Pat" to wariacja na temat "Hamleta" pisana pod wpływem pomarcowej epoki. U Skrzyposzka duński książę pięknoduch ma na imię Ralf. Pewnego dnia, idąc na wystawę rzeźby, widzi żołnierzy masakrujących rebeliantów i stara się powstrzymać rozlew krwi. Zostaje uwikłany w polityczną intrygę.

Wkrótce potem pisarz wyjeżdża do Berlina Zachodniego i zaczyna pisać "Wolną trybunę". Azyl polityczny nie wchodzi w grę - dla władz RFN Christian Berthold Wilhelm Skrzyposzek jest Niemcem i ma przyjąć niemieckie obywatelstwo. W wywiadzie wspominał, że pierwotnie zamierzał wyjechać do Berlina jedynie na półtora roku, by napisać powieść. "Ale pisałem dłużej, aż Polacy nie chcieli mi przedłużać więcej paszportu. Zatem zmusili mnie do grania roli emigranta". Grał ją do samobójczej śmierci w 1999 r. Cierpiący od lat na chorobę neurologiczną pisarz wyskoczył wówczas z okna.

Powieść jak forum internetowe

Forma "Wolnej trybuny" jest wyjątkowa - to dzięki niej powieść przeszła do legendy. Współcześni określali ją jako szczególny podgatunek "powieści w listach". Dzisiejszemu czytelnikowi łudząco przypomina forum internetowe. Ale nie tylko pod tym względem "Wolna trybuna" wyprzedzała swój czas. Jej akcja rozgrywa się w 1994 r., podczas obchodów 50. rocznicy PRL, których - jak wiemy - jubilatka nie doczekała. U Skrzyposzka realny socjalizm wciąż jednak trwa, a z okazji okrągłych urodzin władze darowują obywatelom tytułową trybunę. Jest to, można powiedzieć, system symulowania społecznego dialogu. W gmachu domu kultury znajduje się wiele pokoi, każdy wyposażony jest w maszynę do pisania i dostępny dla obywateli. Niech piszą, co chcą. Ich wypowiedzi składają się na przedziwny kolaż dowodzący ponurego poczucia humoru autora.

Już drugoobiegowa prasa zwracała uwagę, że Skrzyposzek jest bezlitosny nie tylko dla oficjalnej propagandy. Trzeźwy Ślązak nie pozostawił suchej nitki również na stylu opozycji. "Specyficznie archaizowana podniosłość (...), dydaktyzm, przesadna staranność w doborze słów i konstrukcji składniowych" - wyliczała jego cechy w recenzji na lamach "Kultury Niezależnej" Ewa Kraskowska. Książkę porównywano z"Małą Apokalipsą" Konwickiego i "1984" Orwella.

Apokalipsa. W trzy godziny

Dlaczego urodzony w 1967 r. Wodziński sięga dziś po tę powieść z lat 80. i realizuje jej wierną, trzygodzinną adaptację? Przecież nie po to, by walczyć z realnym socjalizmem. W swoim spektaklu opowiada, jak język publicznej debaty odrywa się od społecznych problemów, staje się bełkotem. Głosy przewijającej się przed widzami plejady rozżalonych i oburzonych brzmią chwilami bardzo współcześnie.

Na scenie rząd niewielkich komórek, w każdej krzesło, a zamiast maszyny do pisania mikrofon, do którego obywatel może wyrzucić swoje żale. Wykonane z tandetnej płyty paździerzowej ściany uniemożliwiają gościom bezpośredni kontakt. Zostaje im bycie sam na sam z własnymi skargami i postulatami, które do niczego nie prowadzą- świat zmienia się na gorsze, wszystko drożeje, a instytucje społeczne się rozpadają.

Są wśród petentów postaci epizodyczne, jak robotnica ogłupiona powtarzalnością pracy przy taśmie (Kaja Stępkowska). Na upadek języka narzeka w brawurowym monologu nauczycielka starszej daty (Irena Wiesiołek), która uczy się przeklinać, by nawiązać kontakt ze społeczeństwem coraz niższej kultury słowa. Ale powracają przede wszystkim trzej bohaterowie - przywódca rewolucyjnej organizacji (Maciej Brzoska), zaangażowany inteligent (Borys Jaźnicki) i śledzący go esbek transseksualista (w tej roli Michał Opaliński, aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu).

Postać grana przez Opalińskiego ulepiona jest z typowych dla późnego PRL klisz dotyczących mniejszości seksualnych - groteskowa i przegięta. Do tego funkcjonariusz jest niekonsekwentny - szczerze gardzi ustrojem, którego strzeże, zgłasza pretensje do szlacheckich korzeni. Okazuje się też jadowitym antysemitą.

Inwigilowany przez niego inteligent nie jest jednak wiele lepszy, gdy okłada go w wybuchu bezsensownej furii, odreagowując frustrację i bezsilność. W tym samym czasie lider opozycyjnej organizacji wygłaszający płomienne mowy i zafascynowany powstańczą tradycją rozpoczyna akcję wyburzania Warszawy gmach po gmachu. Zaczynają ginąć cywile, następuje eskalacja konfliktu. Ostatecznych konsekwencji Wodziński nam oszczędza - u Skrzyposzka ostatnie strony pisane są cyrylicą. To była odpowiedź na pytanie z początku lat 80.: "Czy wejdą?".

Dialog na niby

Sprężyny teatralnego mechanizmu wypychają na scenę coraz to nowe figury - wychodzą zza kulis i z widowni. Chwilami nie wiadomo, kto jest aktorem, a kto widzem. Potoki wypowiedzi płyną momentami równolegle, czasem zagłuszając się nawzajem.

Aktualność "Wolnej trybuny" wzmaga współczesny kult debaty - od poranka w radiu do wieczornych wiadomości w TV przy akompaniamencie milionów demokratycznie równych komentarzy w sieci.

Tymczasem w czasach Wikileaks wiemy już, że opisanie czy ujawnienie problemu bynajmniej go nie rozwiązuje. A obowiązkowe konsultacje społeczne przeprowadzane przez samorządy niekoniecznie zwiększają wpływ obywateli na podejmowane decyzje. I o tym właśnie jest spektakl Wodzińskiego - o języku, który stracił moc zmieniania rzeczywistości, zaklinając ją coraz bardziej nieudolnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji