Artykuły

Teatr manipulator

III Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog-Wrocław podsumowuje Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

W niedzielę [16 października] zakończył się znakomity Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Dialog" we Wrocławiu. Zmieniamy świat - deklarowali polscy reżyserzy. Przecież to tylko zabawa - odpowiadali zagraniczni goście. Festiwal Dialog, próbując rozliczać zjednoczoną Europę, rozliczył też sam siebie. Teatr okazał się bowiem takim samym narzędziem manipulacji jak potępiane przez niego media

- Naprawiać ludzi poprzez teatr to jak zabijać komary telefonem komórkowym. Prawdziwy teatr jest bezużyteczny. Jest tylko grą - przekonywał łotewski reżyser Alvis Hermanis, gdy publiczność zachwycała się jego zaangażowanymi społecznie spektaklami. Wypowiedź artysty wywołała konsternację. Trzecia edycja festiwalu Dialog miała przecież pokazać, jak świetnie dzisiejszy teatr radzi sobie z odbijaniem ludzkich niepokojów. Codzienne dyskusje obracały się wokół sprawy przemocy, wykluczenia, problemów rozszerzonej Europy. Same spektakle Hermanisa - "By Gorki" (opowieść o wspaniałym świecie reality show) i "Długie życie" (obrazek z sypiącej się domu komunalnego) - wydawały się świadomą interwencją w problemy współczesności.

Czy jednak, sięgając celowo po tematy z pierwszych stron gazet, teatr nie staje się medium społecznej propagandy? Po tygodniu festiwalowych doświadczeń można odnieść wrażenie, że granica między sensowną refleksją a manipulacją jest bardzo cienka.

Intymny monitoring

Media kłamią, wszechobecny monitoring odziera z człowieczeństwa - mówi wielu. A sam teatr? Inspicjenci, którzy dawniej krzyczeli "kurtyna", coraz częściej zaczynają przedstawienie od sygnału "kamera". Aktorzy śledzą się nawzajem za pomocą obiektywu, a przestrzeń gry zapełniają ekrany i kineskopy. Stylistyka spotu reklamowego, serwisu informacyjnego czy hollywoodzkiej superprodukcji stała się dla teatru lingua franca - obowiązującym językiem komunikacji z widzem.

Wśród 16 prezentowanych spektakli ponad połowa wykorzystywała więc na scenie projekcje filmowe lub samą kamerę. Niektóre robiły to dla wybicia pewnego problemu, inne - z czystego efekciarstwa.

Po wydarzeniach w więzieniu Abu Ghraib kamera i aparat fotograficzny to narzędzia skompromitowane, narzędzia przemocy i gwałtu. Węgierski teatr Krétakör Szinház wykorzystał to w przedstawieniu "Blackland". Towarzystwo w wieczorowych strojach zabawia się odtwarzaniem scen z więzienia. Uśmiechnięta dama filmuje się z grupą obnażonych i skrępowanych mężczyzn. Chwyta ich członki, pozuje, ustawia ich w malownicze grupy (np. łańcuszek, czyli głowa jednego między pośladkami kolegi z przodu). Obok wytworny pan przygrywa na gitarze. Wszystko w radosnej, eleganckiej oprawie. Zabieg nie tylko intymny, ale i inteligentny. Sprawił, że zdjęcia, które obiegły cały świat, wydały się jeszcze bardziej upiorne, a udział publiczności (telewizyjnej i teatralnej) jeszcze bardziej dwuznaczny.

Podobnie upiorny stał się reportaż z masakry pokazany od kuchni. W holenderskim widowisku "Great war" (Hotel Modern, reż. Paulie Kalker) historię I wojny światowej rozpisano między gipsowe figurki, makiety i plansze do gier strategicznych. Na scenie widać tylko krzątających się aktorów i ich rekwizyty - właściwa opowieść toczy się na ekranie. Ujęcia precyzyjne jak w komputerowej strzelance. Publiczność może się przyjrzeć, jak zrobić rzeź domowym sposobem, jak wykorzystać zimne ognie do ostrzału artyleryjskiego, jak z płynu do naczyń i ziemi ugnieść błoto, w którym ugrzęzną zmasakrowane ciała. Przypomina to raport przygotowany dla agendy ONZ przez producenta dziecięcych animacji. Pełna jawność, pełen profesjonalizm. A jednocześnie poczucie, że prawda zależy od ustawienia kamery.

Nie zabrakło jednak produkcji, które operowały tanimi chwytami, jak z elementarza dla speców od "product placementu". Rosyjski apel w imieniu ginących kultur ("Z czerwonej księgi wymierania" The International Theatre of Sound Laboratory) zbudowano według prościutkiej recepty. Zdjęcia zwierzątek z zoo nakładały się na zdjęcia artystów wykonujących ludowe pieśni. Przekaz: "Życie jest dobre, wymieranie kultur jest złe", denerwował natrętną dosłownością. W przenikliwość widzów nie wierzył także reżyser angielskiego spektaklu "Miarka za miarkę" Simon McBurney. Aby nie było wątpliwości, że przedstawienie jest odważne i niepoprawne politycznie, emisja z przemówienia Busha mieszała się z obrazkami porno.

Proroctwa i przestrogi

Teatr postawił sobie za cel, by przestrzegać i napominać publiczność. Im lepszy spektakl, tym większy ładunek pesymizmu. Z węgierskiej "Fedry" wychodziło się z przekonaniem, że młodość to dla świata raczej zagrożenie niż szansa. Każde kolejne pokolenie jest słabsze i bardziej infantylne, tak jak wychowany w nowoczesnej willi Hipolit. Młodość demoniczną pokazał Jan Klata w "Nakręcanej pomarańczy" - opowieści o młodocianych maszynach do zabijania, dla których przemoc to tylko rozrywka. Artyści przemawiali w imieniu wszystkich wykluczonych: kobiet, starców, mniejszości etnicznych i mieszkańców blokowisk.

Przewrotnej wolty dokonał Stefan Pucher z Deutsches Schauspielhaus w Hamburg, nieoficjalna gwiazda festiwalu. Zaprezentował monumentalnego "Otella" [na zdjęciu], w którym rasowa odmienność staje się atutem. Wysmarowany czarną pastą bohater przypomina białych śpiewaków jazzowych, którzy występowali tak w czasach, gdy rodziły się rewia i musical. Ruchy Michaela Jacksona (czarnego chłopca, który stał się białą dziewczynką) i piosenki Eminema (białego wykonawcy czarnej muzyki) każą widzieć w nim raczej pop-idola niż skrzywdzonego i poniżonego. A skoro rasa to kwestia mody, nie ma powodu do współczucia. Zwłaszcza że Otella otaczają gadżety i symbole bogactwa. Kręcący się na obrotowej scenie bęben odsłania to złotą łazienkę, to salon przypominający wnętrze luksusowego samochodu. Desdemona w stroju piosenkarki Madonny to partnerka, z którą śmiało można stawić czoła paparazzim.

Wśród przedstawień w stylu pop, etno i hi-tech nieoczekiwanie aktualny okazał się staromodny krakowski "Zaratustra" Krystiana Lupy. Problem proroka, który przychodzi do ludzi z objawieniem i ponosi absolutną klęskę, to także problem samego teatru.

Czy teatr może głosić tzw. prawdę obiektywną? Czy może czegoś nauczać, do czegoś nawoływać? Wysoki poziom przedstawień zaproszonych na festiwal (z pominięciem kilku polskich wpadek: bajkowego "Ślubu" z toruńskiego Teatru im. Horzycy i poznańskiej wersji "Makbeta" Teatru Biuro Podróży) pozwala sądzić, że taka szansa istnieje. Teatr może być świetnym czujnikiem społecznych obaw i frustracji. Choć może też oszukiwać i manipulować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji