Artykuły

O sztuce miłości

Bohaterów bydgoskiego spektaklu, mimo doświadczenia permanentnego nadmiaru, cechuje rozpaczliwe nienasycenie - o spektaklu "Skąpiec" w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

"Nie należy się specjalnie dziwić, że w kulturze, w której przeważa orientacja handlowa i w której sukces materialny jest najwyższą wartością, stosunki w dziedzinie ludzkiej miłości podlegają temu samemu schematowi wymiany, jaki rządzi rynkiem towarowym czy rynkiem pracy. Tak więc dwie osoby zakochują się w sobie, kiedy czują, że znalazły najlepszy osiągalny na rynku obiekt, uwzględniając przy tym obustronne wartości wymienne" - pisał w "O sztuce miłości" Erich Fromm. Do świata opowiedzianego metaforą handlową zapraszają nas w swoim bydgoskim spektaklu Ewelina Marciniak i Michał Buszewicz.

Wchodzimy do wnętrza, gdzie panuje chaos i rozpasanie barokowego buduaru, pełnego aksamitnej czerwieni, błękitów oraz półnagich ciał. Przestrzeń przywodzi na myśl fantazyjny teledysk amerykańskiej gwiazdy pop w stylu retro. Czerwień, purpura, fiolet, złoto. Eleganckie, choć nadgryzione zębem czasu meble z epoki, peruki, pierze i wiatr - całą tę przedziwną, nieco oniryczną, odrobinę baśniową przestrzeń stworzyła Katarzyna Borkowska. Większość mieszkańców tego świata, nieco groteskowo, odziana jest w białą, koronkową, jakby dziecięcą bieliznę, podkreślającą jakąś infantylną perwersję w iście Lacanowskim klimacie. Jedynie pan tego chylącego się ku upadkowi domu - Ojciec, Harpagon, ubrany jest w czarny garnitur.

Przedmiotem wymiany handlowej staje się tu właściwie wszystko: uczucia, emocje, relacje, także te związane z pokrewieństwem, instytucja rodziny, ale i młodość, witalność, płeć, ciało. Wszyscy nieustannie kupczą: sobą, innymi ludźmi, marzeniami, fantazjami. Harpagon (w rej roli Mirosław Guzowski) chciałby kupić posłuszeństwo dzieci, dobre imię swego domu i wreszcie, wbrew (a może pomimo) naiwnym deklaracjom, także miłość biednej Marianny. Bowiem nawet jeśli transakcja ta, nad czym zresztą skąpiec ubolewa, nie przyniesie żadnej gotówki, to od początku jasne jest, że wraz z Marianną odkupuje on swą dawno minioną młodość, karmiąc młodą kochanką swe wybujałe męskie ego, niczym wampir pragnący nasycić się witalnością dziewczyny.

Pobudki kierujące działaniami narcystycznego Kleanta (Maciej Pesta) trudno uznać za moralnie bardziej wzniosłe. Dla niego Marianna stanowi w pierwszej kolejności narzędzie w rozgrywce z ojcem. Poza tym jej posiadanie gwarantuje - czy też usprawiedliwia - poczucie moralnej wyższości, wynikające z pozornie bezinteresownego współudziału w ponurym losie dziewczyny i jej schorowanej matki.

Początkowa niewinna naiwność nieco odklejonej od rzeczywistości Marianny z czasem ustępuje miejsca głębokiej świadomości sedna prawideł kształtujących rzeczywistość. Jej dojrzewanie, czy też edukacja niekoniecznie sentymentalna, dokonuje się za sprawą nauk pobieranych u stanowiącej idealny wykwit rzeczywistości urynkowionej Frozyny (w tej roli zjawiskowa Małgorzata Witkowska), której wejście jest właściwie punktem kulminacyjnym spektaklu. W fantastycznej scenie swatka, do tej pory rozparta wygodnie na przymocowanym do ściany podeście, zstępuje (w butach na wysokich obcasach, z nieustannie falującymi za sprawą podmuchów wentylatora włosami) w przestrzeń scenicznego dziania się niczym niedostępne popkulturowe bóstwo, pochłaniając uwagę wszystkich. Ta ikona - urzeczywistniona zbiorowa fantazja konsumpcyjnego społeczeństwa o sukcesie, zmysłowości, bogactwie i szczęściu - przypomina hollywoodzką gwiazdę. Natychmiast rozpoczyna grę z widownią, do której należą zarówno widzowie, jak i bohaterowie Moliera. Kusi, uwodzi, prowokuje. Frozyna Witkowskiej w tej scenie ma w sobie coś z telewizyjnego kaznodziei skrzyżowanego z gwiazdą rocka i handlarzem sztucznej biżuterii. Jest odrobinę kiczowata, acz pełna niewyczerpanej energii. Jawi się idealnym produktem skomercjalizowanego świata, jego esencją. To właśnie ona nauczy Mariannę, jak możliwie najdrożej sprzedać siebie, czy raczej jak - w imię oczywistego dobra siebie i swej ubogiej matki - najlepiej zainwestować swe atrybuty.

Więc choć w jednej z ostatnich scen obserwujemy romantyczny taniec Harpagona z Marianną, natura ich relacji nie pozostawia złudzeń.

Zaludniających świat przesytu bohaterów bydgoskiego spektaklu, mimo doświadczenia permanentnego nadmiaru, cechuje rozpaczliwe nienasycenie. Bowiem ów świat opowiedziany metaforą handlową regulują już nie tyle społeczne konwenanse kanalizujące instynkty i popędy, lecz raczej afekty, będące motorem życiowego pędu bohaterów. A pośród nich to najpotężniejsze, niespotykane w naturze, leżące u podstaw kultury czy też cywilizacji, uprzedmiatawiające wszystko i wszystkich, unieważniające wszelkie inne relacje i zależności, pragnienie posiadania, a co za tym idzie kontroli i władzy, których pieniądz jest narzędziem. Temu afektowi ulegają bohaterowie, w nim mają początek ich działania, on napędza te sceniczną rzeczywistość... Jak bardzo podobną tej pozascenicznej?

Mimo deklaracji Anzelma, cała ta bajka dla dorosłych rozgrywa się na scenie tylko i wyłącznie dzięki niewolniczemu wysiłkowi służącego (w tej roli Marcin Zawodziński), napędzającego prądotwórczy generator podłączony do ćwiczebnego roweru. Cała ta "zabawa" odbywa się tak naprawdę na jego koszt. Czy będzie w stanie kiedykolwiek wyzwolić się samodzielnie z fundamentalnej relacji pana i niewolnika? Czy można w ogóle się z niej uwolnić?

Sztukę Moliera wieńczy naiwny happy end, z którego szydzą twórcy bydgoskiego spektaklu. W ustach cynicznego Anzelma wybrzmiewa on bowiem niczym tragiczny triumf kłamstwa. Jest zwycięstwem obrzydliwie bogatego świata, którego u kresu nie stać nawet na drobny gest autentyczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji