Artykuły

Zmierzch hierarchii wartości

"Zmierzch" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Tytuł sztuki Babla ma kilka warstw znaczeniowych, co daje inscenizatorowi, można powiedzieć, pewien wybór w interpretacji utworu i rozłożeniu akcentów. "Zmierzch" odczytuje się jako opowieść o przemijającej epoce, o nieodwracalności, o upływie czasu, a także jako opowieść o odchodzącym świecie obrosłego tradycją rytuału i porządku obyczajowego odeskich Żydów z początku ubiegłego wieku.

Ale to przede wszystkim zmierzch pewnej hierarchii wartości, według której żyły całe pokolenia. Zachowanie owego porządku wprowadzało ład i sprawiało, że każdy znał swoje miejsce, że synagoga oznaczała synagogę, dom rodzinny był prawdziwym domem, a czwarte przykazanie Dekalogu nakazujące czcić ojca i matkę było bezwzględnie przestrzegane. Tytułowy zmierzch można też odczytywać jako zapowiedź nowego porządku politycznego na świecie, wszak akcja sztuki toczy się na rok przed I wojną światową.

Najnowsza inscenizacja "Zmierzchu" Bogdana Michalika jest, można powiedzieć, wierna literze tekstu. Choć trochę za mało tu współgrają ze sobą groteska, okrucieństwo i melodramat. Owszem, wszystkie te elementy są w spektaklu, ale jakby nieco z osobna. W funkcjonalnie zakomponowanej przez Wojciecha Stefaniaka przestrzeni, gdzie otwierane i zamykane drewniane wrota stanowią metaforę cezury czasu i wartości, rozgrywa się dramat żydowskiej rodziny Krzyków.

Główny bohater sztuki Mendel Krzyk, głowa rodziny, to wyrodny ojciec i drański mąż. Wszyscy mają go już serdecznie dosyć. Jest despotyczny, chamski, brutalny, egoistyczny, terroryzuje żonę i dorosłe już dzieci. Mimo swoich 72 lat tryska energią, spędza czas na alkoholowych libacjach w karczmie, ma kochankę i nie liczy się z nikim i niczym. Synów nie dopuszcza do współdziałania w interesie rodzinnym (jest furmanem, wozakiem portowym, właścicielem wozów) i odstrasza zalotnika swej córki, by w razie małżeństwa nie musieć dawać posagu. Musi zatem dojść do przesilenia. I dochodzi.

W dramatycznej sytuacji konfliktu z dziećmi zostaje pozbawiony władzy jako głowa rodziny, a tym samym traci pozycję wśród tamtejszej społeczności. Odtąd jest już jakby martwy za życia. Posłuszny synowi we wszystkim jest teraz niczym kukiełka sterowana przy pomocy sznurków przez animatora. Tym animatorem jest jego najstarszy syn, Benia Krzyk, złodziejaszek z półświatka przestępczego, który przejął schedę po ojcu.

Finałowa scena przedstawienia, kiedy to zaproszeni przez Benię goście biesiadni ucztują przy suto zastawionym stole, przypomina stypę. Bo jest to przyjęcie pożegnalne. W osobie posadzonego za stołem, już całkowicie bezwolnego ojca pogrzebany został dotychczasowy stary porządek i wprowadzony nowy.

Marian Kociniak [na zdjęciu] rolą Mendla Krzyka rozpoczął czterdziesty szósty rok swojej pracy artystycznej - cały czas w Teatrze Ateneum. Można powiedzieć, że jest to spektakl jubileuszowy, przygotowany specjalnie z myślą o aktorze. Mendel Krzyk jest u Babla dość złożoną postacią. Ma w sobie coś z klimatu szekspirowskiego króla Leara umieszczonego w XX wieku w realiach żydowsko-rosyjskich. Toteż jest nie tylko brutalnym chamem, ale i panem. Jest furmanem, wozakiem, ale też po trosze królem. Bywa despotycznym patriarchą, ale - na swój sposób - potrafi też być romantycznym indywidualistą. Marian Kociniak zbudował wyrazisty i przekonywający wizerunek Mendla Krzyka, w finale świetnie ukazując metamorfozę, jakiej podległ jego bohater. Żałuję jedynie, że w Mendlu Kociniaka jest właściwie tylko wozak, a prawie wcale nie ma pana. Przez to postać staje się niestety jednowymiarowa.

Doskonała w roli Nechamy, żony Mendla, jest Maria Ciunelis. Każde słowo wypowiadane przez aktorkę, każdy gest i mimika są wypełnione głęboką treścią i stają się przejmująco prawdziwe. Natomiast nie przekonał mnie Łukasz Nowicki do roli Beni. Za mało w nim prawdy, a za dużo schematyzmu. Interesująco zagrały role charakterystyczne Marzena Trybała - córka Mendla, oraz Krystyna Tkacz - rola Jewdoki Potapownej.

Mimo że jest to właściwie przedstawienie Mariana Kociniaka, to zarazem jest to przedstawienie zespołowe, gdzie poza kilkoma - ale istotnymi - wyjątkami prawie wszyscy wykonawcy stanęli na wysokości zadania. Warto przy okazji zauważyć, że przedstawienia zespołowe niestety należą już dziś do rzadkości. Wynika to z wielu powodów, także z tego, że coraz bardziej zmienia się styl inscenizacji, gdzie aktorzy nie grają ze sobą, tylko dla siebie, a odpowiedzialni za spektakl reżyserzy akceptują taki stan rzeczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji