Artykuły

Musztarda po obiedzie

"Folwark Zwierzęcy" - powieść, jak nazwał ją Orwell, "antystalinowska", szerzej zaś rzecz ujmując - antytotalitarna, powstała w lutym 1944 r. Intencją autora było ukazanie oczom obywateli Europy Zachodniej prawdziwego oblicza reżimu radzieckiego. W przedmowie autora do ukraińskiego wydania "Folwarku" czytamy: W takim kraju (jak Anglia) przeciętny człowiek nigdy nie pojmie czegoś takiego jak obozy koncentracyjne, masowe deportacje, przetrzymywanie w więzieniu bez procesu, cenzurowanie prasy - i tak dalej. Wszystko, co przeczyta on na temat takiego kraju jak ZSRR, automatycznie porównuje ze stosunkami panującymi w Wielkiej Brytanii i w rezultacie daje naiwnie wiarę kłamstwom totalitarnej propagandy. Aż do roku 1939, a nawet i później, większość Anglików nie potrafiła dostrzec prawdziwej natury hitlerowskiego reżimu w Niemczech, a obecnie - gdy w grę wchodzi reżim radziecki - najczęściej poddaje się tym samym złudzeniom.

Dla krajów bloku wschodniego powieść ta w latach 40. miała charakter swego rodzaju proroctwa, później zaś, przemycana z zagranicy i czytana ukradkiem, odgrywała ważną rolę. Jakkolwiek nie jest najwybitniejszym osiągnięciem literackim Orwella (porównując choćby z "Rokiem 1944"), była w swoim czasie bestsellerem.

Idąc na polską prapremierę "Folwarku Zwierzęcego", zastanawiałam się, czy i jaki właściwie jest sens wystawiania tego tekstu w. 1990 r., kiedy dawno stracił on swoją rangę objawienia i sensacji.

Wystawienie powieści alegorycznej, której sens jest tak silnie zakorzeniony w konkretnej sytuacji historycznej, wydaje się być pomysłem chybionym. Przede wszystkim dlatego, że alegoria niechętnie poddaje się teatrowi, ten zaś nie lubi sytuacji dopowiedzianych, nie podlegających dyskusji, nie niosących nic, do czego teatralne środki wyrazu byłyby niezbędne.

Twórcy przedstawienia wpadli w tę pułapkę po uszy. Dane nam więc było oglądać coś w rodzaju komiksu na scenie - żywą ilustrację powieści. Nie zatarła tego wrażenia nawet interesująca scenografia Adama Kiliana ani jego bardzo pomysłowe i funkcjonalne kostiumy: wykonawcy z maskami zwierząt na twarzach, odziani są w odpowiedniej "maści" spodnie i bluzy z bardzo długimi rękawami, z których wystają trzymane w dłoniach kije, udające przednie nogi zwierząt i wspaniale imitujące charakterystyczny dla każdego ze zwierząt tupot. Nawet aktorzy, którzy bardzo sprawnie naśladowali grane przez siebie zwierzęta i potrafili zindywidualizować zamaskowane postaci, nie uratowali przedstawienia.

Niestrudzony widz uparcie usiłował doszukać się sensu. "Konsumpcja" Orwella trwała, a on nadal nie wiedział, co to za uroczystość i po co został zaproszony. Może na przykład wieczór miał mieć charakter wspomnieniowy: jak to drzewiej bywało, gdy komuna była u władzy, a na słowo "czerwony" publiczność reagowała chichotem? Premierowa publiczność "Folwarku", także chwilami wyglądała na rozbawioną - rzecz zakazana, dziś odgrzana, więc można się pośmiać jak ze znanego dowcipu - odgrzewanym śmiechem.

Ale możliwe, że było wprost przeciwnie, że miała to być diagnoza istniejącego stanu rzeczy. Nic jednak nie wskazuje, by była to słuszna interpretacja. Chyba żeby przypadkowe analogie traktować jak tanie aluzje. Ale nawet wtedy trudno dostrzec logiczną kontynuację tego wątku.

Zostaje jeszcze możliwość próby wyrażenia sytuacji "modelowej", mającej swój precedens i w każdej chwili mogącej się powtórzyć: modelowa historia przewrotów, które zawsze kończą się tak samo. Jak na sytuację modelową, może trochę za mocno jest osadzona w określonym kontekście historycznym, a poza tym - co w takim razie robi w finale owo nieletnie chłopię?

Albowiem reżyser zrezygnował z Orwellowskiego zakończenia, w którym wybucha zażarta kłótnia między świniami i ludźmi. Za to w chwili, kiedy trzy świnie tańczą na ganku bez masek, w pończochach na twarzach (to akurat pomysłowa realizacja upodobnienia do siebie ludzkich twarzy tak, by wszystkim "przypominały twarz pana Jonsa"), z widowni zrywa się nieletnie chłopię w białej koszuli i w ciemnych spodniach. Podbiega do strzelby (stojącej od początku pod masztem w celu oddawania salw podczas uroczystości) i mierzy w tańczące świnie. Reżyser z pewnością przypomniał sobie naukę mistrza Czechowa o strzelbie, która, jeśli pojawiła się w pierwszym akcie, to po to, by w trzecim wystrzelić. Świnie nieruchomieją w tanecznym geście (nie wiadomo, czy zastrzelone, czy to tylko akcja przenosi się na inny plan?) Strzelba ostatecznie nie wypala, bo łagodnie odbiera ją chłopcu stary, mądry osioł Benjamin, który już niejedno w życiu widział, "bo osły mają długie życie". Zaczem tenże osioł pochyla się, "chłopię wsiada na jego grzbiet i w ten sposób, przy dźwiękach muzyki kościelnej, opuszcza salę. Do zdumionej publiczności przemówi jeszcze kruk Mojżesz - narrator, opowiadając o raju, który czeka zwierzęta po śmierci.

Rozszalała imaginacja nieszczęsnego widza każe mu kojarzyć scenografię (przedstawiającą obejście folwarku, więc również stajnię) i gadające ludzkim głosem zwierzęta z wieczorem wigilijnym, chłopię na osiołku z Jezusem... Przedstawienie skończone. Pytanie "kim jest chłopię?" nasuwa szczątkowe obrazy tych, co występowali w białych koszulach - Konradów, Kordianów, Czterdziestych Czwartych (a może Mesjasz? kto wie?). Gonitwę myśli przerywa gorący, długi aplauz.

Pozostaje tylko dręczące od początku pytanie: w imię czego to przedstawienie? Podejrzewam, że inscenizacja tego, niegdyś śmiałego, tak długo u nas zakazanego tekstu, miała być - może nieco spóźnionym - aktem odwagi. W sztuce jednak nie obowiązuje zasada "lepiej późno niż wcale". Musztarda po obiedzie jest zbędna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji