Artykuły

Kalino malino

"Kalino malino jagodo czerwona" w reż. Igora Gorzkowskiego z warszawskiego Studia Teatralnego Koło na XI Wałbrzyskich Fanaberiach Teatralnych. Pisze Roman Pawłowski w felietonie w Gazecie Wyborczej Stołecznej.

Od dawna intryguje mnie fenomen kultury ludowej uprawianej przez młodych mieszkańców Warszawy. Zespoły śpiewacze ćwiczące w mieszkaniach na Ursynowie, skrzypkowie z Żoliborza naśladujący wiejskich muzykantów, warsztaty tańców ludowych na Pradze - skąd bierze się ta fascynacja folklorem u ludzi, którzy krowę widzieli na reklamie jogurtu, a jajka prosto od kury kupują w Almie? Czego szukają w zapomnianych pieśniach i obrzędach? Egzotyki? Prawdy? Tożsamości? Wypartych wiejskich korzeni? Czy to jest tęsknota za jakąś utraconą arkadią czy przeciwnie - potrzeba skonfrontowania się z czymś pierwotnym, dzikim, surowym?

"Kiedyś to ja miałam nogi"

Te pytania powróciły, kiedy w ubiegłym tygodniu na festiwalu Fanaberie w Wałbrzychu oglądałem spektakl Igora Gorzkowskiego "Kalino, malino, jagodo czerwona" z warszawskiego Studia Teatralnego "Koło". Jest to rodzaj etnograficznego dokumentu teatralnego: cztery aktorki - Aleksandra Grzelak, Olga Omeljaniec, Natalia Sikora i Diana Zamojska - zamieszkały na tydzień w domach starszych samotnych kobiet na Kurpiowszczyźnie. Uczestniczyły w ich codziennym życiu, jadły to, co one jedzą, patrzyły na świat z ich okien, a przede wszystkim słuchały ich opowieści. Z tych rozmów oraz pisanych podczas wyprawy dzienników powstał scenariusz spektaklu. Jego bohaterkami są cztery wiejskie kobiety, które siedzą na ławce i plotkują o życiu, chorobach, sąsiadach, przeplatając rozmowę kurpiowskimi przyśpiewkami. Nagle jedno zdanie: "Kiedyś to ja miałam nogi" uruchamia lawinę wspomnień, stękające, schorowane baby zrzucają chustki i zapaski i zmieniają się w młode dziewczyny, które odgrywają na scenie historie swoich pierwszych miłości.

Miejski spektakl o wiejskiej arkadii

Ten spektakl nie stara się kopiować ludowości, przeciwnie, w demonstracyjny sposób jest miejski: dziewczynom towarzyszą muzycy, grający na melodyce i ukulele, a język, którym mówią, jest uładzony i literacki. Jego siła tkwi gdzie indziej: w odkryciu uniwersalnego kobiecego doświadczenia. Rozkoszne historie zalotów, swatów i konkurów opowiadane są tutaj z perspektywy starości. Wiemy, że dziewczyny w kolorowych sukienkach przekomarzające się z kawalerami w za dużych spodniach kiedyś pochowają mężów, pożegnają dzieci i zostaną same ze swoimi chorobami w pustych domach. Ta lekka opowieść o wiejskiej arkadii to w gruncie rzeczy spektakl o brutalnej sile czasu, która odbiera marzenia, dając w zamian rozgoryczenie.

Nie byłoby tego efektu, gdyby nie fenomenalne aktorstwo Natalii Sikory. Aktorka, występująca na co dzień w Teatrze Polskim, najbardziej świadomie ze wszystkich czterech wykonawczyń buduje swoją postać. Od niepewnej siebie, trochę niezgrabnej i zakompleksionej nastolatki do rubasznej staruszki, zanoszącej się charakterystycznym rechotem, leczącej samotność alkoholem. Dramat bohaterki ujawnia na końcu, kiedy zrzuca maskę rubaszności i wybucha przejmującym monologiem o zmarłym dziecku, bezsilną skargą do Boga. Sikora to aktorskie zwierzę, potrafi grać równie dobrze na wszystkich rejestrach, komediowym i tragicznym. Zapamiętajcie to nazwisko, bo jeszcze o niej usłyszycie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji