Artykuły

O matce pieśń...

"Matki" Piotra Rowickiego w reż. Katarzyny Deszcz w Teatrze Nowym w Zabrzu. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

...to pieśń przez łzy, to pieśń bez słów. Tymi patetycznymi strofami, wyśpiewywa-nymi namaszczonym tonem, katował przez lata nieco starsze pokolenia Mieczysław Fogg, ozdoba wszelkich "Koncertów życzeń" i innych słodkich programów radiowo telewizyjnych. Aliści o matce były też zawsze pieśni ze słowami - i było ich krocie. O matkach bohaterskich, o matkach wyrodnych, matkach niezbędnych, matkach kłopotliwych, matce Janka Muzykan-ta, matce Urszuli Kochanowskiej, matce Jula Słowackiego, matce Meli i Hesi Dulskich, matce młodego Rollisona, matce Grzegorza Przemyka, matce Edypa, matce Hitlera i matce Madzi. O matkach można nieskończenie. Zwłaszcza, jeśli się ma wobec nich córczyno synowskie wyrzuty sumienia. A kto może powiedzieć, że jest całkiem od nich wolny?

Taką właśnie zdyszaną, groteskową terkotaniną wszystkich możliwych asocjacji, sko-jarzeń i odniesień, wywoływanych przez osobę rodzicielki, terkotaniną, w której mieszają się uwielbienie, zniecierpliwienie, miłość i złość, jest najnowsza sztuka Piotra Rowickiego. Dra-matopisarza średniego pokolenia najczęściej współpracującego z reżyserem Piotrem Rataj-czakiem. Tę sztukę Rowicki pisał dla siebie, bez zamówienia i z góry ustalonego realizatora. Ale da się wyczuć w niej cechy charakterystyczne dla ostatnich wspólnych produkcji obu Pio-trów, choćby "Niewiernych" czy "Piszczyka". Pewną pogodę tonu. Komediowość opartą nie na farsowych qui pro quo, na gagach czy witzach - lecz na ironicznym zestawianiu nie pasu-jących do siebie słów czy zdarzeń, dziwieniu się głupstwom i przesadom, pokrywaniu uśmie-chem niepokojów całkiem poważnych. Choć pewnie niefundamentalnych. Właśnie tylko ta-kich (albo aż takich), że obracamy tę "matkę" w mózgu na wszystkie strony, przypasowujemy do nieskończonej liczby skojarzeń, robimy sobie z niej - w myśli, a co za tym tu idzie, na scenie - czyste jaja, a to, co najważniejsze, i tak nie zostaje wypowiedziane.

Prapremierę "Matek" przygotował Teatr Nowy w Zabrzu. Chwilę przed XIII edycją Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona", do którego formuły sztuka Piotra Rowickiego pasowała jak ulał.

Jak to wyszło? Trochę wyboiście. Inscenizująca prapremierę Katarzyna Deszcz miała w ręku parę atutów. Przede wszystkim obsadzoną w głównej roli Danutę Lewandowską, aktorkę jak wyjętą z emploi "szlachetnych matek", a jednocześnie, żywą, żwawą, dynamiczną i dającą się młodszym kolegom dość drastycznie poniewierać po deskach sceny. Na kontraście między werbalnym szacunkiem a fizyczną dosadnością zbudowana była spora liczba scen i obrazów widowiska. Zabawnych acz ze śmiechem zamierającym na ustach - tak jak partytura dramatyczna sugerowała. Teatrowi nie udawało się jednak przez cały czas utrzymać takiego zbalansowania żartu i lekkiego zawstydzenia. W scenie, gdy trójka dzieci scenicznej matki przerzuca się odpowiedzialnością, które ma niesprawną rodzicielkę wziąć do siebie do miesz-kania, na scenę wkradał się melodramatyczny ton kompletnie nie pasujący do niedosłownej, delikatnej reszty. A wystarczyło pamiętać, że u Rowickiego matka w końcu pakowana jest nie do domu spokojnej starości tylko do zwariowanego bezimiennego muzeum przeszłości, gdzie będzie eksponowana obok tekturowego biletu PKP, kasku orzeszka, naboi do syfonu wody sodowej i projektora "Bajka" - żeby z miejsca odnalazła się właściwa konwencja.

Na wiele pociągających propozycji dramatopisarza scena nie umiała znaleźć sposobu. Choćby na matkozmieniacza, urządzenie do zmieniania matek podług wyobrażeń swoich dzieci, opisane w dramacie jako coś przypominające połączenie aparatu do prześwietleń z Ka-sią Cichopek.

Inscenizacja Katarzyny Deszcz nabierała rumieńców tak naprawdę dopiero w drugiej połowie wieczoru, gdy rozpoczynała się konferencja znanych matek. Kwartetu, na który skła-dały się Matka Boska Jolanty Falkowskiej w niebieskiej pelerynce i geście posążka z kapliczki, Matka Wyrodna Renaty Spinek z papierosem i chrypką Himilsbacha, Demeter w wypiętej pozie greckich posągów (Andrzej Kroczyński lepszy w tej roli niż w epizodach męskich tego wieczoru), kostyczna Matka Teresa od Kotów z torebusią i buzią w ciup Mariana Wiśniew-skiego. Ich codzienna, życiowo kolejkowo porodowo gospodarska gadanina skontrastowana z pomnikowymi pozami chyba najlepiej trafiała w prześmiewczo refleksyjny ton sztuki. Pa-kowano skamieniałe bolesne matki na deskorolki, delikatnie wypychano ze sceny, a one się uporczywie wtaczały z powrotem, natrętne w matczynej martyrologii, w swym narzucaniu się latoroślom, w swej nieznośnej miłości. Może właśnie owa nieznośność była głównym obiek-tem obserwacji pisarza i realizatorów spektaklu. Nieznośność nieznośna i cudowna naraz.

Zabrzańskiemu przedstawieniu daleko do doskonałości. Psuła przyjemność jego oglą-dania dykciana dekoracja, którą Andrzej Sadowski zastosował nie pierwszy raz, ale tu nie miała już żadnej racji bytu. Psuły efekt słabości aktorskie, za co odpowiedzialność rozkłada się zawsze i na wykonawców, i na inscenizatorkę. Aliści epizody wspomnianego Mariana Wiśniewskiego, takie jak Teczka Ojca (sukinsyna w wiecznej delegacji i w definitywnej ucieczce z inną babą) można uznać za aktorskie perełki. A finałowy obrazek z matką play-backującą Violettę Villas ze srebrzystym głosem i srebrzystym włosem, którego pukle spły-wają aż do ziemi, a w nogach dorosłe dzieci baraszkują jak rozkoszne aniołki, miał prawo zo-stać w pamięci widzów jako wielka, dyskretna kpina - z ich własnych myśli o matkach także.

Zabrzański Teatr Nowy, mając w swoim corocznym programie ów wspomniany już, liczący się w kraju festiwal dramaturgii współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona", dość często próbuje swych sił w realizacji nowych sztuk. Z różnym skutkiem. Zeszłoroczna "Nie-skończona historia" Artura Pałygi w reżyserii Uli Kijak miała dobre opinie w branży i trafiała na festiwale; w siedzibie spotkała się jednak z absurdalnym establishmentowym oporem, ale też i z niezbyt głębokim poparciem widzów. Inne za to przedsięwzięcia związane z dzisiej-szym dramatem nie dość skutecznie były zabezpieczane przed trującymi powabami czystej grafomanii. Może dla "Matek" losy będą łaskawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji