Artykuły

Jajami można rzucać. Byle spontaniczne

Rozmowa z GRZEGORZEM MRÓWCZYŃSKIM, reżyserem spektaklu "Emigranci", według Sławomira Mrożka, którego premiera odbędzie się w sobotę w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. - Mrożek jest na dzisiejsze czasy naprawdę znakomity. Aż przyjemnie brać ten utwór do ręki. Umarł, a teraz znów stał się współczesny - mówi reżyser

Sławomir Mrożek napisał "Emigrantów" w 1974 roku i od tego czasu sztukę co roku, ewentualnie co drugi rok, jakiś teatr w Polsce gra...

- W ostatnich latach "Emigranci" gościli na naszych scenach jednak rzadziej. Pokolenie młodych krytyków wręcz ogłosiło, że w Mrożku nic nie ma, że autor się skończył i dziś jest już nieaktualny. Reżyserując jego sztuki w Rosji, nawet tych opinii nie powtarzałem, ponieważ tam Mrożek uważany jest za "Boga teatru". Jego "Tango" to fenomen. Patrzymy i myślimy: "To sztuka o nas". Tak samo uważają Niemcy, Amerykanie, Japończycy i inne nacje, na których język to dzieło przetłumaczono. "Emigranci" zrobili chyba jeszcze większą karierę niż "Tango". Są kraje, z których ludzie emigrują, są takie, które przybyszów przyjmują i chętnie im się przyglądają. Mrożek przez to jest wybitny, że jest uniwersalny.

Reżyserował pan już wcześniej "Emigrantów"?

- Nie. Nie powtarzam sztuk. Uważam, że praca twórcza z konkretnym zespołem jest czymś intymnym. Nie można potem tego przenosić na inną grupę, inny teatr.

"Emigranci" pasują do nowej fali Polaków, którzy wyjeżdżają za pracą?

- I do nich, i do tych, którzy do nas przyjeżdżają teraz za chlebem. Aktualny jest także ten potworny podział na dwie Polski, który wyłazi także ze sztuki Mrożka, chociaż tego, co się dziś u nas dzieje raczej nie przewidział. Aż przyjemnie brać ten utwór do ręki. Umarł, a teraz znów stał się współczesny.

O czym są "Emigranci" w pana reżyserii?

- Cytując mojego ukochanego filozofa, ks. Józefa Tischnera - o kłopotach człowieka z wolnością. Dawniej czytaliśmy sztukę jako krytykę komuny. Mrożek nie podał jednak ani nazwy kraju, ani reżimu. Zależało mu na uniwersalnym przesłaniu. W oryginale sztuka musiałaby trwać trzy godziny, więc z bólem serca użyłem ołówka i wykreśliłem fragmenty. Koncentrując się na sprawie wolności, usunąłem aluzje dotyczące tamtego ustroju.

Jeden z bohaterów Mrożka mówi, że stajemy się niewolnikami rzeczy.

- Te kwestie wyeksponowałem w finale. Chciałem pokazać, że człowiek nie ma przymusu, nie ma ograniczeń, nie może zwalić wszystkiego na ustrój, czy pogodę - oskarża więc drugiego człowieka, który budzi w nim głód tego, kim chciałby być, co chciałby mieć. Następuje sprzężenie zwrotne - istnienie w drugim człowieku. To dotyczy także emigracji wewnętrznej. Oddalamy się od innych. Sąsiad głosuje na kogo innego, więc przestajemy mu mówić dzień dobry. Mrożek jest na dzisiejsze czasy naprawdę znakomity.

Polubił pan współpracę z rzeszowskim teatrem? Wcześniej reżyserował pan "Mój boski rozwód".

- Poprzednio zaprosił mnie dyrektor Zbigniew Rybka, bym zrobił sztukę specjalnie dla Anny Demczuk. Niedługo potem dyrektora zmieniono. Teraz współpracę zaproponował mi Remigiusz Caban, przyjeżdżam i okazuje się, że wobec dyrektora wszczęto procedurę odwoławczą. Trochę dziwnie. Czyżby instytucje kultury podlegały presjom politycznym?

Podobno w pokoiku w naszej "Siemaszce" non stop pan pracuje. Następne sztuki na warsztacie?

- Bardzo dużo. Przygotowałem tłumaczenie i sceniczną adaptację "Sonaty Kreutzerawskiej" Lwa Tołstoja. Premiera w marcu. Później mam robić operę w Moskwie, a na jesieni "Pod akacjami" Iwaszkiewicza, także dla Rosjan. No i jeszcze dla Warszawskiej Opery Kameralnej - nowa redakcja "Wesela Figara" Mozarta.

Lubi pan rosyjskie teatry?

- Zazdroszczę im publiczności. Chociaż może nie powinienem narzekać. W Teatrze Rampa w Warszawie prowadzę Scenę Mrowisko. Ludzie przychodzą na Norwida, Witkiewicza. Z tych dwóch procent Polaków, którzy chodzą do teatru, na spektakle w Mrowisku, raptem 60-70 krzeseł, trafia elita. Te wycieczki ludzi na niezwykłym poziomie są dla mnie reżysera ogromnie satysfakcjonujące. To jednak nie zmienia faktu, że Rosjanie bardziej kochają teatr. Nie mówię tu o Moskwie, ale o takich miastach jak 300-tysięczny Orzeł, gdzie są cztery teatry. Bilety zawsze wyprzedane. Kiedy w 2006 roku odbywała się tam prapremiera "Rzeźni" Sławomira Mrożka w mojej reżyserii, nie mogłem się przebić przez tłum, by dostać się na spektakl. Nie ma większej nagrody i pochwały dla reżysera. Ludzie nie za bogato ubrani, w paltocikach, zimą, próbują zdobyć bilety przed teatrem, oferując kilkakrotną cenę. Bo sztuka jest wydarzeniem, więc trzeba ją zobaczyć. Dla nich teatr wciąż jest "atrium spraw niebieskich", jak pisał Norwid, czyli miejscem, w którym się spotykamy i omawiamy ważne rzeczy.

A dla polskiego widza nie?

- Dla polskiego widza teatr to coraz częściej coś śmiesznego, rozrywkowego, "co pan nas męczy, co pan proponuje, życie jest wystarczająco ciężkie". Dziś widz bez tremy oświadcza, że nie rozumie. Jestem z pokolenia, kiedy człowiek się tego wstydził. W teatrze człowiek spotyka się z drugim człowiekiem na ważnej rozmowie. To może być poprzez śmiech, bo i farsa ma przesłanie. Ale sztuka musi być o czymś. Nawet, kiedy prowokuje, powinno to mieć sens. Nieważne, czy aktorzy będą na scenie goli, ubrani, czy wystąpi celebryta. Teatr przede wszystkim musi mieć coś do powiedzenia.

Dużo ostatnio mówi się o granicach wolności w sztuce. Co pan myśli o awanturze w Starym Teatrze , gdzie publiczność przerwała spektakl w reżyserii Jana Klaty?

- Jestem za wolnością i nie uważam za stosowne, by młodemu, zdolnemu człowiekowi nakładać jakiś kaganiec. Spontaniczne reakcje publiczności są jak najbardziej w porządku. Ale jeżeli ktoś, jakieś stronnictwo polityczne, postanawia zorganizować taki protest, manifestację, to już nie jest w porządku. Wracając do spontanicznych reakcji - był taki słynny aktor i reżyser w teatrze brytyjskim, który przed spektaklem kładł na proscenium jaja. "Jak się wam nie spodoba, możecie nimi we mnie rzucać, a jak się wam spodoba - ja będę rzucał." I rzucał.

***

Grzegorz Mrówczyński, aktor, reżyser, dyrektor teatru. Reżyseruje od 40 lat, wielokrotnie był nagradzany. W 2013 roku za przedstawienie "Białe małżeństwo" otrzymał Grand Prix na 4. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Ludi" w Orle (Rosja). Od września 2011 jest kierownikiem artystycznym Sceny Mrowisko w Teatrze Rampa.

***

"Emigranci" w sobotę i niedzielęna scenie "Siemaszki" Autor: Sławomir Mrozek Reżyseria: Grzegorz Mrówczyński Scenografia: Jerzy Rudzki Obsada: Waldemar Czyszak, Robert Żurek

Premiera: 14 grudnia, Mała Scena im. Z. Kozienia, Kolejny spektakl: niedziela, 15 grudnia, godz. 19.00

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji