Artykuły

Budżet obywatelski w teatrze? Raczej

Może warto zaprosić ludność do partycypacji w zarządzaniu kulturą, choćby w niewielkim stopniu? Może warto spróbować znaleźć w mieszkańcu obywatela, a w odbiorcy partnera? Podobno teatr to wspólnota... - pisze Piotr Wyszomirski w felietonie dla e-teatru.

Od pewnego czasu w najlepsze trwa w Polsce proces obywatelizacji. To trend wymuszony przez całkowite już rozleniwienie Polaków, którym na poziomie idei nic już się nie chce, chyba że raz w roku na Owsiaka, ale bez przesady. Aktywność obywatelską przejęli politycy, a że ci też są leniwi, trzeba więc zwrócić się do ludu, któremu skasowano swego czasu komitety obywatelskie, a z tym realny wpływ na rzeczywistość. Nie ma większego zagrożenia dla polityków jak aktywni obywatele, więc gatunek ten skutecznie wytrzebiono i nawet nie znajdziemy go już na liście gatunków zagrożonych prowadzonej przez WWF. Pozostawiono gadżet w postaci organizacji pozarządowych, ale te w ostateczności z pozarządowością rzadko mają coś wspólnego, więc koło się zamyka. Kontrolerzy i usypiacze obywatelskości wykonali swe zadanie aż za dobrze, dzięki czemu mamy leniwy kraj, a w pojęcie społeczeństwo obywatelskie nikt już nie wierzy, nawet politycy, ale pojęcia się używa, bo zawsze jest szansa, że jakiś naiwniak się na to złapie.

Trochę z konieczności (dyrektywy unijne, subsydiarności i takie tam), trochę z oddolnych inicjatyw nowej inteligencji jeżdżącej po świecie i okupującej place, skwery, muzea lub festiwale tworzone są mechanizmy partycypacji społecznej, a ich najwyższą formą jest budżet obywatelski. Kolejne miasta wprowadzają ten coraz modniejszy instrument obywatelizacji. Z grubsza chodzi o to, że władze wydzielają osobne, dodatkowe środki do dyspozycji obywateli, którzy w ich ramach mogą zgłaszać wnioski do realizacji. Zwykle te środki stanowią niewielki ułamek budżetu całkowitego, ale w miastach, w których to zaczęło działać, faktycznie powstają inwestycje z inicjatywy mieszkańców. Zainteresowanie w kraju jest różne, podobnie jak rzeczywiste intencje władz, ale jedno łączy wszystkie budżety: brakuje w nich kultury, nie wspominając już o teatrze.

Wydawać by się mogło, że mowa o budżecie obywatelskim w kulturze, w tym w teatrze, to propozycja egzotyczna. Przecież mamy dotacje, konkursy, granty, stypendia i zamówienia w innym trybie itd. Przecież wreszcie kultura rządzi się własnymi prawami. No właśnie. Nie będzie wiele przesady w stwierdzeniu, że uznaniowość w kulturze przewyższa tylko uznaniowość w polityce. I w jednym i w drugim przypadku wpływ ludności na funkcjonowanie tych sfer życia jest co najwyżej skromny. Obie sfery funkcjonują na marginesie głównej aktywności Polaków i rządzą się swoimi prawami, broniąc zaciekle statusu "wybrańców". Skutki tego w polityce nie są trudne do oceny, w kulturze nie jest to już tak jednoznaczne.

Budżet partycypacyjny jest najbardziej wyrafinowanym elementem mechanizmu obywatelskiego, który funkcjonować powinien we wszystkich polskich miastach. Do mechanizmu możemy zaliczyć też konsultacje społeczne i uchwały obywatelskie. Są miasta, w których mechanizm, mimo że na papierze istnieje, w rzeczywistości nie funkcjonuje. Skrajnym przypadkiem jest jedno z dużych miast, w którym wszystkie najlepsze pomysły na kulturę ma prezydent, są też miasta, w których działa to nieźle, decyzje w sektorze kultury powstają w wyniku consensusu środowiskowego (ale nie społecznego!), działają rady konsultacyjne, programowe, są reprezentatywni przedstawiciele środowisk artystycznych, jest z kim rozmawiać. Oprócz ludu.

W praktykowanych obecnie budżetach obywatelskich kultura w praktyce nie istnieje, co nie dziwi, bo w hierarchii potrzeb współczesnego Polaka to pozycja jedna z ostatnich, ale można próbować to zmienić. Wiele się mówi o zwiększeniu udziału mieszkańców w kulturze, powstają obserwatoria, jest coraz więcej konferencji i firm, które przygotują każdemu strategię rozwoju kultury skrojona na potrzeby lokalnych władz, które muszą się posiadaniem owej strategii wykazać. Narzeka się na małą aktywność i niskie kompetencje kulturalne odbiorców i tworzy następne konferencje i strategie.

Jednym z pomysłów na zmianę sytuacji mógłby być obywatelski budżet kultury, czyli dodatkowe pieniądze na kulturę, o których przeznaczeniu decydowaliby mieszkańcy. To w ich gestii mogłaby leżeć decyzja o dodatkowej premierze teatralnej albo o wydzieleniu środków dla teatrów offowych, które dzięki temu mogłyby próbować i wystawiać w godnych warunkach. Tematem wstydliwym i wartym osobnego potraktowania są warunki na jakich niektóre instytucje kultury udostępniają swoje zasoby, w praktyce monopolizując pewne usługi i zabijając kulturę. Instytucje kultury umocowane są politycznie i koło się zamyka po raz kolejny.

Do tej pory mieszkańcy mogli wpływać na kulturę tylko jak na politykę - kupując bilet raz na jakiś czas, czasami rzadziej, niż co wybory (w tym roku już na rok przed wyborami, bo histeria się zaczęła i trwać będzie do października lub listopada). Może warto wykorzystać istniejący mechanizm budżetu obywatelskiego, by zaprosić ludność miast polskich do dyskusji o ich potrzebach kulturalnych i dać realną możliwość realizacji poprzez inny montaż finansowy? Może warto zaprosić ludność do partycypacji w zarządzaniu kulturą, choćby w niewielkim stopniu? Może warto spróbować znaleźć w mieszkańcu obywatela, a w odbiorcy partnera? Podobno teatr to wspólnota...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji