Artykuły

Początek, to też nie my

"Koniec to nie my" w reż. Marcina Libera w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w serwisie Teatr dla Was.

1 września tego roku w warszawskim Teatrze Studio odbyła się premiera sztuki autorstwa Carstena Brandaua, pod intrygującym tytułem "Koniec to nie my". Jak wyjaśnia reżyser Marcin Liber, zaintrygowanie problematyką, o której traktuje tekst Brandaua, wpłynęło na taki a nie inny wybór tematyki. Postanowił stworzyć spektakl nawiązujący do walki z terroryzmem, poszukujący jego źródeł oraz pobudek kierujących muzułmanami, a także "obalający fikcję, która została nam narzucona po to, żeby ktoś mógł załatwiać swoje partykularne interesy... te wszystkie sprawy związane z wojną w Iraku". Czy tylko to zobaczy widz na małej scenie Teatru Studio? Spektakl reportażowy, może polityczny? W żadnym razie! Raczej rzecz o miłości, która załamuje się pod własnym ciężarem.

Tekst Brandaua oparty jest na prawdziwej historii związku Libańczyka Ziada Samira Jarraha z Aysel Senguen (w sztuce przemianowana na Aishę), młodą dziewczyną pochodzącą z mieszkającej w Niemczech tureckiej rodziny. Zrówno Aisha (Lena Frankiewicz) jak i Zijad (Marcin Bosak) mają nowoczesne poglądy, oboje studiują. Ona medycynę, a on, spełniając swe najskrytsze marzenia, budowę samolotów. Poznali się, pokochali. Ich wielka miłość miała przetrwać wszystko .

Sielanka trwa, ale w którymś momencie Aisha dostrzega, że Zijad zmienia się stopniowo i przestaje być dawnym, zakochanym, beztroskim studentem. Coraz częściej wyjeżdża - do Afganistanu (na szkolenie terrorystyczne, o czym dowie się później). A potem równie daleko, do USA, by szkolić się na pilota. Rozstania są trudne, ale miłość żyje. Młoda mężatka tęskni i cierpi. Nadchodzi 10 września 2001 roku. Zijad pisze list pożegnalny, który Aisha dostanie dopiero po zamachu. "Biorę cię w ramiona i składam pocałunki na twych dłoniach i czole". Jak mantra, niczym refren brzmią powtarzające się w spektaklu słowa - "Kocham cię, kocham cię, kocham cię". Libańczyk, jako jeden z czterech porywaczy, wchodzi na pokład samolotu linii United Airlines, który w wyniku buntu pasażerów rozbija się w lasach nieopodal Shanksville w Pensylwanii, nie docierając do celu, jakim miał być World Trade Center. Pauza.

"To nie jest sztuka o terroryzmie, ale o kobiecie porzuconej przez mężczyznę jej życia i przez społeczeństwo. Jako żonie zamachowca odebrano jej właściwie prawo do żałoby" - mówi Iwona Nowacka, która przetłumaczyła tekst. Przez całe 90 minut spektakl pozostaje w estetyce niepokoju. I tak naprawdę nie chodzi o to, jak się zachować wobec wydarzeń z 11 września 2011 roku, które stały się już historią. Ciężar uwagi reżysera przesuwa się tu z historii na jednostkę. Spróbujmy zostawić nasze prawo do pouczania kogoś, oceniania; odsuńmy, choć to niełatwe, elementy narracji nasycone polityką, a spójrzmy na bohaterkę - pozostawioną samej sobie kobietę, w samotności zmagającą się z wciąż żywym wspomnieniem ukochanego - terrorysty, który wziął udział w zamachu; na jego niezrozumiałe zachowanie i jej własną depresję. Lena Frankiewicz jako Aisha jest znakomita, gra na najwyższych obrotach, na emocjach swoich i publiczności. Krzyczy, tańczy, kuli się w rozpaczy i śpiewa. Czuje się oszukana, ale wciąż kocha i w głębi serca wie, że on też, ponad wszystko i mimo wszystko. To prawda. Otwarte rany, jeszcze świeże, nawet gdy się zabliźnią i zestarzeją, nie będą mogły się zagoić, a myśl o ukochanym pozostanie na zawsze w jej pamięci.

Spektakl jest i dziwny i straszny. Trudno tu mówić o budowaniu, stopniowaniu napięcia, bowiem od pierwszych minut jest ono bardzo wysokie i takie pozostaje do końca przedstawienia. W epoce ruchu, różnych kodów, rozbicia kryteriów estetycznych, reżyser przełamuje barierę języka, choć wcale nie jest w tym działaniu pionierem. Całość skonstruowano tak, że poszczególne sceny zastąpiono pieśniami, bo muzyka jest tu istotnym nośnikiem emocji. W pewnym momentach aktorzy są jedynie komentarzem do obrazów - zdjęć, dźwięków czy właśnie pieśni. Widzowie mają prawo czuć się jak w "teatrze świadków". Krytyczny sąd pobudzają elementy scenografii - rząd butów, damskich, męskich, ustawiony na krawędzi sceny, wręcz tę krawędź wyznaczający, a także swoisty kolaż obrazów, przedmiotów, dźwięków. Na ścianie zawieszone zostały zdjęcia, z których spoglądają autentyczne twarze Aysel Senguen, Ziada i jego przyjaciół, a także dwóch wież. Aisha zerwie je . Wkoło rozrzucone są materace. Czy ten rodzaj spektaklu atakuje widza, jego poczucie estetyki, jego spokój? Niestety, zbyt chaotycznie, hałaśliwie. Za dużo w tej inscenizacji krzyku, tupotu stóp. W końcu wszystko ginie w tym swoistym bałaganie. Choć muzyka jest niesamowita i buduje atmosferę, to dość szybko i boleśnie męczy uszy. Marcin Bosak doskonale wciela się w postać Zaida, jest bardziej stonowany, spokojniejszy niż jego partnerka i przyjaciel (Mirosław Zbrojewicz), ale pozostaje terrorystą. I od tego obrazu nie sposób się uwolnić. 11 września wydarzył się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji