Artykuły

Janda: Oj, jak my się czasem tu bawimy!

- Reżyserowanie farsy sprawia mi niezwykłą frajdę. Nigdy nie zajmowałam się takim repertuarem. Ale jednocześnie jak spojrzę na swoją karierę z dzisiejszej perspektywy, widzę, że moje największe sukcesy teatralne to komedie - Krystyna Janda przed premierą "Przedstawienia świątecznego" w Och-Teatrze.

Dorota Wyżyńska: W dzisiejszych czasach łatwiej w teatrze widza wzruszyć, niż rozśmieszyć. To pani słowa.

Krystyna Janda: Widzowie bardzo chcą się śmiać, ale wcale nie tak łatwo im ten śmiech sprezentować. Poza tym zależy nam w Och-Teatrze na jakości tego śmiechu, no i tym czymś jeszcze, co powinno w teatrze towarzyszyć rozbawieniu. Publiczność zna się na rzeczy. Stworzenie wspólnoty teatralnej w śmiechu jest chyba trudniejsze niż w skupieniu.

Farsa to taki gatunek, z którego może powstać urocza perełka albo nieznośny koszmarek. Tekstów komediowych nie brakuje. Jak wybrać ten, który sprawdzi się na scenie? Co musi w sobie mieć?

- Intrygę, charaktery, konstrukcję i rytm. Moja główna uwaga reżyserska brzmi: proszę nie starać się być śmiesznym, nie za wszelką cenę. Opowiadajcie historię i rysujcie charaktery swoich bohaterów. Kochajcie ich śmieszności i słabości. W farsie musi być bardzo dużo człowieka. Śmiejmy się, ale na naszych warunkach.

Są jednak tacy widzowie, którzy farsę odrzucają. Kojarzy im się z czymś miałkim, mało ambitnym. Chodzą do Teatru Polonia na pani wspaniałe spektakle "Danuta W." czy "Ucho, gardło, nóż", na komediowe "Shirley Valentine" czy "Boską!", ale na farsę nawet nie spróbują.

- Może tak jest. Ja takich nie znam. Kto lubi teatr, lubi i farsę. Ja mam wrażenie, że nawet nasi najbardziej wyrafinowani widzowie przychodzą chętnie na farsy. Bo to jest radość dla wszystkich: dla widzów, którzy znają jej smak i wiedzą, co to będzie za wieczór, ale też dla nas, aktorów - bo wiemy, jak wymagającym gatunkiem jest farsa.

Poza tym nic nie udajemy - bo farsa nic nie udaje. Nie udaje, że jest czymś innym niż to, do czego została stworzona: ma cieszyć ludzi. To jest wieczór teatralny zabawny i potrzebny. Dwie godziny kompletnego luzu. Przyglądania się pomysłom autora, w tym wypadku mistrza gatunku Raya Cooneya, które są często absurdalne, abstrakcyjne, dla niektórych piramidalnie głupie, ale nieodparcie śmieszne, a opowiadają o nas samych. Publiczność to lubi. A farsa grana świetnie, finezyjnie, zawodowo to teatr najczystszy, piękny. Widzowie przychodzą kilka razy, przyprowadzają przyjaciół. Potem ci przyjaciele przyprowadzają znajomych.

Jak wyglądają próby farsy?

- Oj, jak my się czasem tu bawimy! Mamy tysiące pomysłów, które najczęściej nie są w rezultacie realizowane. Bo Cooney nienawidzi ingerencji z zewnątrz, nawet drobny błąd w odczytaniu jego zapisu powoduje, że wszystko zaczyna się rozjeżdżać. Staram się namówić wszystkich na jak największą szlachetność wykonania i posługiwania się formą, namawiam też do wierności autorowi, zaufania mu. Farsa to trudna rzecz. W małym palcu trzeba mieć technikę. Palcówki aktorskie za sobą. Umiejętność dialogowania, wyczucie rytmu, panowanie nad głosem, jego skalą i plastycznością. No i poczucie humoru oraz dobry gust. To utwór matematyczny.

Oczywiście jedna rzecz to przygotowanie premiery, a druga dbanie o to, aby spektakl, który potem będzie pokazywany widzom sto czy dwieście razy, utrzymał swoją formę. Bo chęć rozśmieszania publiczności, a co za tym idzie - zyskanie jej miłości uwodzi i prowadzi do zguby. Widzieliśmy to wielokrotnie.

Powiedziała pani, że farsa to utwór matematyczny.

- Przy takim autorze jak Cooney to czysta matematyka. Spojrzenia, pauzy, kroki - wszystko wyliczone. Gra zespołowa musi być perfekcyjna. Wszyscy grają na wszystkich.

Zauważyłam, że jeśli na afiszu Och-Teatru pojawia się farsa, zawsze ją pani reżyseruje. Nie ma pani zaufania do innych reżyserów?

- Nie, nie chcę sobie odbierać tej przyjemności. Reżyserowanie farsy sprawia mi niezwykłą frajdę. Nigdy nie zajmowałam się takim repertuarem. Ale jednocześnie jak spojrzę na swoją karierę z dzisiejszej perspektywy, widzę, że moje największe sukcesy teatralne to komedie.

"Shirley Valentine", "Boska!" - uwielbia pani grać te spektakle.

- Mam na myśli i te telewizyjne, reżyserowane także przeze mnie, komediowe. Zrobiłam ich kilka i grałam w nich - "Klub kawalerów", "Śluby panieńskie", "Związek otwarty", "Rosyjskie konfitury". Czy uwielbiam grać farsy i komedie? Przyznam, że mnie się już tylko chce śmiać. Nagrałam się w życiu i antyku, i dramatów, upuszczałam krwi na scenie, zalewałam ją łzami, które można by mierzyć litrami. Teraz kolej na młodzież. Ja mam oczy wypłakane.

Nie ukrywam też, że tych kilka fars, które mamy w repertuarze, dofinansowuje szczodrze inne pozycje repertuarowe, trudniejsze. Utrzymuje je. Dzięki farsom "Mayday", "Mayday 2" i "Weekendowi z R." pozwoliliśmy sobie na ryzykowne pozycje podczas ostatnich sezonów. Mieliśmy trudny moment, wydawało się, że jedynym rozwiązaniem będzie zamknięcie Och-Teatru. To tego typu decyzje repertuarowe nas uratowały, choć zdarzyło się też kilka innych spektakularnych sukcesów.

To wtedy w nazwie Och-Teatru pojawiło się "Centrum rozrywki".

- To był pomysł reklamowy naszego PR. Ale nie do końca się teraz zgadzam z tym hasłem, choć rzeczywiście Och-Teatr sprofilowany jest jako scena głównie komediowa, co było zamysłem świadomym. Bardzo bym chciała, żeby to był dobry teatr komediowy. Bardzo dobry. Ale nie będziemy tu grać wyłącznie tytułów rozrywkowych. Następny sezon zaczynamy od "Miłości blondynki" Formana. Gramy tu "Zemstę" "Białą bluzkę" "Darkroom", "Alicję Alicję", gramy dużo koncertów. Dla wielu artystów sala Och-Teatru stała się ulubioną. Reżyserzy w tej scenie i jej przestrzeni widzą potencjał.

Właśnie powstał plan repertuarowy dla Och-Teatru i Polonii na trzy kolejne lata, planujemy 30 premier, ale po cichutku powiem, że wpisałam w te plany i "Operetkę" Gombrowicza, i na samym końcu, cieniutkimi literkami, "Wesele" Wyspiańskiego jako marzenie - właśnie na scenie Och-Teatru. Mamy w planie kilka komedii, współcześnie napisanych, polskich, francuskich, rosyjskich.

Publiczność chce też, żebym wróciła do roli Marii Callas, którą grałam wiele lat temu w Teatrze Powszechnym. Piszą listy. Gdybym miała razem z reżyserem Andrzejem Domalikiem na nowo stawiać ten utwór, to wydaje mi się, że właśnie na scenie Och-Teatru.

Scena dwustronna pomaga przy graniu farsy?

- Mobilizuje podwójnie. To wyzwanie przede wszystkim dla reżysera. Dla aktorów frajda - muszą "obsłużyć" dwie strony widowni. Ta scena jest rewelacyjna, bo aktor jest blisko widza, a jednocześnie jest na tyle szeroka, że można się na niej rozpędzić. W każdej farsie jest intryga i sytuacja, która wymaga pośpiechu. Ktoś musi gdzieś zdążyć, gdzieś pobiec, czemuś zapobiec. Akcja naszej nowej farsy dzieje się w szpitalu i jest tu sporo takich sytuacji.

Właśnie, w szpitalu. Kiedy znajoma poprosiła mnie, żebym poleciła coś w teatrze jej lekarzowi, bez wahania wymieniłam "Przedstawienie świąteczne". Dobrze zrobiłam? Można polecać tę farsę lekarzom?

- Tak, koniecznie. Przyjaźnimy się z tak wieloma lekarzami, że ten nasz teatralny szpital jest dla nich prezentem. Wszyscy z twórców, tak się złożyło, byliśmy ostatnio obsługiwani przez naszych przyjaciół lekarzy, kilka osób jest po jakichś szpitalnych przeżyciach. I jak twierdzi Piotr Machalica, który gra dyrektora tego scenicznego szpitala św. Andrzeja, portretujemy kilku z naszych dobroczyńców. To jednak szpital z farsy, w którym pozwoliłam lekarzom pić i palić, oczywiście po kryjomu przed pacjentami.

Ta farsa była grana w Polsce wielokrotnie, ale pod innym tytułem - "Wszystko w rodzinie". Dlaczego teraz mamy "Przedstawienie świąteczne"?

- Zrobiłam adaptację, autorka tłumaczenia pani Elżbieta Woźniak odświeżyła tekst, język, zmieniłam trochę akcenty. Zostaje główna intryga, postaci, ale zrezygnowałam z wielu sytuacji, przebieranek, slapstickowych zamianek. I uznałam, że powinnam w tej sytuacji zmienić tytuł. A "Przedstawienie świąteczne" dlatego, że odbywa się zjazd neurologów, a jednocześnie lekarze przygotowują przedstawienie świąteczne dla pacjentów. I występują w kostiumach z tego przedstawienia, a to jako Śmierć, a to jako Anioł. Przedstawienie świąteczne kończy całość.

Dziś mieliśmy próbę w dekoracji, atmosfera świąt już jest, oby tylko przedstawienie spełniło nadzieje widzów. Bilety sprzedają się jak gorące bułeczki.

***

"Przedstawienie świąteczne"

Farsa popularnego brytyjskiego autora Raya Cooneya "It Runs in the Family" w Polsce wystawiana była dotąd pod tytułem "Wszystko w rodzinie". Akcja rozgrywa się w szpitalu św. Andrzeja tuż przed Bożym Narodzeniem. Lekarze przygotowują przedstawienie świąteczne dla pacjentów. W tym samym czasie odbywa się zjazd neurologów, a doktor Mortimore dowiaduje się, że ma nieślubnego syna. Autorką przekładu jest Elżbieta Woźniak, reżyseruje Krystyna Janda, scenografię zaprojektował Maciej Maria Putowski. Występują m.in. Aneta Todorczuk-Perchuć, Bożena Stachura, Katarzyna Żak, Piotr Machalica, Marcin Perchuć, Otar Saralidze i Cezary Żak. Premiera w sobotę 14 grudnia o godz. 19.30 w Och-Teatrze, ul. Grójecka 65.

Krystyna Janda

Wybitna aktorka, ma w swoim dorobku około stu ról filmowych i niewiele mniej teatralnych, reżyserka spektakli, teatrów telewizji, filmów, autorka książek, felietonistka. Kiedyś gwiazda Teatru Powszechnego, od ponad siedmiu sezonów zaprasza widzów do swojego prywatnego Teatru Polonia, a od czterech też do Och-Teatru na Grójecką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji