Artykuły

Co widać w oczach pani J.

"Jolanta/Zamek Sinobrodego" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej Warszawie. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Z połączenia "Jolanty" Czajkowskiego i "Zamku Sinobrodego" Bartóka wyszedł jeden z najlepszych spektakli Mariusza Trelińskiego. W 2015 r. Treliński zadebiutuje w nowojorskiej Met właśnie tym dyptykiem

W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej wieczór złożony z dwóch jednoaktówek - "Jolanty" Piotra Czajkowskiego i "Zamku Sinobrodego" Béli Bartóka. To pierwsza w historii koprodukcja TWON z nowojorską Metropolitan Opera.

Takie połączenie może wydawać się zaskakujące, ale broni się dzięki pomysłom Mariusza Trelińskiego. W 2009 r. polski reżyser wystawił już "Jolantę" w Petersburgu i Baden-Baden (ponoć niebawem ukaże się DVD z zapisem wideo), łącząc ją z "Alekiem", pierwszą operą Sergiusza Rachmaninowa. Bartók w takim zestawieniu jest jednak znacznie bardziej przekonujący.

Opery w pakiecie z baletem

"Jolanta", opera liryczna w jednym akcie, to ostatnie dzieło sceniczne Piotra Czajkowskiego. Prapremiera odbyła się w Teatrze Maryjskim w Petersburgu 18 grudnia 1892 r. Warto pamiętać, że tego samego wieczoru premierę miał wigilijny balet "Dziadek do orzechów". Pierwsze wykonanie przyniosło sukces, później jednak entuzjazm dla "Jolanty" słabł, m.in. z powodu ostrej krytyki ze strony kolegi kompozytora po fachu - Rimskiego-Korsakowa, który instrumentację opery określił jako "postawioną na głowie".

Sam Czajkowski twierdził, że jego nowa opera - oparta na dramacie "Córka króla René" Duńczyka Henrika Hertza, o dość wyidealizowanych losach prowansalskiej księżniczki żyjącej w XV wieku, jest wyraźnym "krokiem wstecz". Wcześniej Czajkowski stworzył swe arcydzieło - "Damę pikową". Tak czy inaczej, partytura "Jolanty" - zwięzła, melodycznie skondensowana, chwilami mroczna, depresyjna, nasycona koncertującym brzemieniem instrumentów dętych - mogła stać się zapowiedzią zupełnie nowego etapu twórczości rosyjskiego kompozytora. To jednak przypuszczenia, ponieważ Czajkowski zmarł niespełna rok po premierze.

"Jolantę" od "Zamku Sinobrodego" Béli Bartóka dzieli zaledwie 20 lat. Węgierski kompozytor zachwycony librettem Béli Balázsa napisał operę w pół roku (po odmowie skomponowania jej przez Zoltána Kodálya), ale do jej wykonania w 1911 r. nie doszło. Komitet Sztuk Pięknych, stojący na straży języka węgierskiego w operze, uznał bowiem dzieło za niewykonalne i antyteatralne. W skrócie - zbędne. "Zamek Sinobrodego", operę w jednym akcie z prologiem, udało się wystawić dopiero w 1918 r. wraz ze wznowionym baletem "Drewniany książę" (stąd analogia do premiery "Jolanty").

Jolanta, czyli Judyta

Inscenizacja Mariusza Trelińskiego wystawiona w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej doskonale integruje obie te baśni. W rezultacie losy Jolanty (bohaterki Czajkowskiego) mają kontynuację i dopełnienie w losach Judyty (bohaterki Bartóka). W ten sposób Treliński konstruuje losy jednej kobiety: jej wyjścia, powrotu, dopełnienia.

Niewidoma Jolanta żyje w odosobnieniu, w świecie tylko sobie znanych emocji. Mimo ułomności jest bogata wewnętrznie ("Czyż oczy jedynie są po to, by płakać?" - pyta już na początku). Jolanta zakochuje się w przybyłym hrabim Vaudemoncie. Dzięki sile miłości odzyskuje wzrok: wchodzi do normalnego świata, wstępuje w związek małżeński, ale koniec opery nie jest typowym happy endem. U Czajkowskiego nic nie jest przecież oczywiste. Jolanta staje się taka jak inni, traci swój świat nieskończonej wyobraźni. Czy warto było? I za jaką cenę?

Judyta porzuca rodzinne ciepło i stabilizację. Wabiona przez Sinobrodego przybywa do jego zamku, zdając sobie sprawę, że ma najprawdopodobniej do czynienia z seryjnym mordercą. A jednak, znudzona codziennością, szuka ucieczki i mocnych wrażeń. Gdy wchodzi do zamku, na oczy zakłada opaskę. Judyta symbolicznie traci wzrok, jak wcześniej Jolanta. Penetrując siedem komnat, poznaje ich najciemniejsze tajemnice, wreszcie za siódmymi drzwiami odkrywa więzione poprzednie żony Sinobrodego. Drzwi się zamykają, Judyta znika. Sinobrody zostaje sam.

Bartók czy Hitchcock?

Akcja "Jolanty" rozgrywa się w głębokim lesie. Jolanta ukrywana przez ojca - króla René - żyje na odludziu. W inscenizacji Trelińskiego i Borisa Kudliczki jest nim skromny pokój umieszczony na obrotowej platformie, leśniczówka otoczona złowieszczym lasem. Jolanta jest kruchą, niewinną postacią, pilnie strzeżona mieszka z nianią i przyjaciółkami. Przybywający najwyraźniej zagubieni dżentelmeni - narzeczony z młodości Robert (który o przysiędze najchętniej by zapomniał) i jego przyjaciel Vaudemont - są trochę z innej bajki (skafandry, narty - to właściwie jedyny zgrzyt w spektaklu). Całość jest jednak bardzo spójna: las, gra światłem kontrastującym domek i otoczenie, wreszcie przepiękne wizualizacje Bartka Maciasa, zwłaszcza w scenie snu.

Wizualizacje stają się także głównym elementem konstrukcyjnym "Zamku Sinobrodego", który pod względem koncepcyjnym jest jeszcze ciekawszy. Zamek w tej opowieści staje się bohaterem dramatu (zresztą był nim w jednej z pierwszych wersji opery, w której określano go jako dramatis persona).

Przechodzimy do kolejnych drzwi, krocząc wraz z Judytą ciemnym, pustym korytarzem. Treliński zabiera nas w iście psychoanalityczną, freudowską podróż. Scena opery co chwila się dzieli, przeskakujemy z jednej jej części do drugiej. Zatopieni w ciemności odczuwamy horror sytuacji. Nie ma miejsca na zbędne rekwizyty. Jest mrok, pożądanie, strach, także zwykła ciekawość, chęć poznania tajemnicy i wreszcie śmierć oraz samotność. Nie bez powodu Treliński przyznaje się do fascynacji "Rebeką" Hitchcocka, filmami grozy, thrillerami, kinem noir. W jego "Zamku" jest hitchcockowskie napięcie, a także pytanie o sens tej wędrówki i wcześniejszej metamorfozy. Bo przecież Judyta wraca do świata ciemności, świata Jolanty.

Piątka ze śpiewu

Pod względem muzycznym nad spektaklem pracował Bassem Akiki. Libański dyrygent współpracujący z Operą Wrocławską poprowadzi kolejne spektakle, ale premierą dyrygował "bawiący przelotem" Walerij Giergijew. Chyba tylko w Warszawie główny dyrygent nie jest w stanie przybyć w terminie na próbę generalną. Z reguły nowemu spektaklowi poświęca się trochę więcej czasu...

Wokalnie lepiej wypadł "Zamek" ze znakomicie zaśpiewaną przez Gidona Saksa partią Sinobrodego i Judytą niemieckiej artystki Nadji Michael, która świetnie, także pod względem aktorskim, zbudowała swoją postać. Pewne, mocne śpiewanie i kreacje w pełni świadomych swych ról artystów. "Jolanta" nie odstawała poziomem, ale trudno było zachwycić się głosem głównej bohaterki Tatiany Monogarowej - jakby nazbyt kruchym i niepewnym, oraz nieco histerycznym Vaudemontem Siergieja Skorochodowa. Za to doskonale wypadli Aleksiej Tanowicki jako Król René i Mikołaj Zalasiński w partii Roberta.

Giergijew poprowadził całość silną ręką. Może nazbyt silną w "Jolancie" wymagającej koronkowej precyzji w partiach wyeksponowanych, dominujących instrumentów dętych. Za to udało mu się zbudować dramat i potęgę brzemienia u Bartóka, którego kolejne odsłony prawdziwie przerażały.

Dawno nie było w Operze Narodowej tak znakomitego spektaklu, który pogodziłby miłośników pięknego śpiewu i niebanalnego teatru. "Jolanta" i "Zamek Sinobrodego" to najlepsza inscenizacja Trelińskiego od czasu wrocławskiego "Króla Rogera" (2007) i jedna z najlepszych w jego dorobku. Dobrze to wróży premierze w nowojorskiej Metropolitan Opera zaplanowanej na 2015 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji