Artykuły

Co was obchodzi cały ten "Kronos"?

"Kronos" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Nie tylko o Gombrowiczu. W Teatrze Polskim we Wrocławiu Krzysztof Garbaczewski gra z sensacją rynku wydawniczego.

Można zacząć od tego, że "Kronos" Gombrowicza jest tekstem, jak to się mówi, absolutnie niescenicznym.

Jak zainscenizować zdawkowe wzmianki o kolejnych wydaniach, zleceniach i przeprowadzkach? Pieczołowicie odnotowane zmiany stanu konta, honoraria i choroby? Wreszcie erotyczną buchalterię homo- i heteroseksualną, gdzie za cały opis zbliżenia robią notki w rodzaju: "i ta w pantoflach gumiennych"? Większą część niejednej strony "Kronosa" zajmują przypisy.

Jednak teatr często udowadnia, że tekstów niescenicznych już nie ma. Rozmaite dzieła traktuje jako punkt wyjścia do gry na własnych zasadach. Niemiecka grupa Rimini Protokoll wystawiła "Kapitał" Marksa, Weronika Szczawińska i Bartek Frąckowiak - "Kamasutrę".

Memuary robota

Jeśli jesteśmy w polskim teatrze, a aktorów oglądamy tylko na ekranie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że to spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego. W "Kronosie" także spora część przedstawienia rozgrywa się poza zasięgiem wzroku widzów, za żelazną kurtyną przeciwpożarową.

Ekran nie służy tu do tego, by coś wykadrować, uwypuklić - jak często w teatrze. Trwa nieustanna jazda kamery prześlizgującej się po aktorach i obiektach, wprowadzającej przypadkowość w to, co możemy zobaczyć. Wyblakłe kolory, jakiś stół operacyjny, na którym groteskowym zabiegom (m.in. młotkiem) poddawany jest mózg - może pisarza?

Oryginalny tekst "Kronosa" rzucono na żółty pasek jak z telewizji informacyjnej; będzie tam się ciągle przewijał, zdanie po zdaniu. To ironiczny gest: trudno lapidarne wzmianki o stosunkach seksualnych, chorobach, kłótniach uznać za "breaking news". Co czyni z nich wydarzenie, przedmiot esejów, co sprawia, że wchodzą na łamy gazet? Odpowiedź jest banalna: osoba wielkiego literata. Garbaczewski nie poprzestaje jednak na tym stwierdzeniu. Zapisywanie wspomnień i układanie ich w hierarchię czyni głównym tematem przedstawienia.

Na pierwszym planie stanął robot. Jego ramię przez cały spektakl pokrywa literami kolejne kartki. Nawet on to potrafi? Polecenie prowadzenia dzienników otrzymali aktorzy. Adam Cywka wychodzi przed kurtynę i z rzeczywistą bądź odgrywaną tremą odczytuje swoje zapiski. Liceum, egzamin do szkoły teatralnej, kolejne związki. Styl pamiętnika, mimo narzuconej zwięzłości, i tak jest bardziej emocjonalny niż kronika Gombrowicza.

Z kolei Marta Zięba w przejmującej scenie opowiada o swoich marzeniach, alternatywnych scenariuszach życia. Naiwne, nie nadaje się - kręcą głowami Paweł Smagała i Andrzej Kłak, we wspólnej roli jakiejś groteskowej instancji oceniającej. Patrzą na Ziębę przez kasetę VHS - hipsterski już dziś symbol zmediatyzowanych wspomnień.

Garbaczewski dotyka sedna naszej kultury: mimo formalnej demokratyzacji czy rozwoju mediów magazynujących terabajty wakacyjnych zdjęć i SMS-owych wyznań ta kultura jest bezwzględnie hierarchiczna. Nie będziesz Gombrowiczem, nawet na gwiazdkę pop cię za mało - twoje wypryski, marzenia i dziewczyny w pantoflach gumiennych nikogo nie zainteresują; ich zapis to (e-) makulatura.

Rejestr upadków

Wreszcie finałowa scena Wojciecha Ziemiańskiego i Sylwii Boroń. Mężczyzna koło pięćdziesiątki po prostu stoi i dyktuje wspomnienia młodej kobiecie. W zestawieniu z tym, co jeszcze przed chwilą działo się na scenie, uderza zwyczajność, a zarazem teatralność tej monotonnej sekwencji. O czym opowiada aktor?

- Nie byłem muzykalny, bałem się egzaminów i zdałem na wydział lalkarski, w szkole teatralnej jeździliśmy na obozy konne do Książa, pojawiła się niebieska czapeczka, niebieska czapeczka to dziewczyna, akademik był koedukacyjny, z mojej stancji uciekała przez okno na parterze, siodła na obozie były twarde i obcierały...

Można tak gadać w nieskończoność - trwa gra z wytrzymałością widza. Przerywa ją rzucone publiczności pytanie: czy was to w ogóle obchodzi, ten cały "Kronos"? Kurtyna opada, sprawiając publiczności wyraźną ulgę. Tego typu zabaw jest tu sporo, począwszy od witającego widzów napisu: "Spektakl odwołany".

Nie jest łatwo przepisywać Gombrowicza, prowokatora uświęconego kanonem. Garbaczewski z ekipą mogą więc cieszyć się z tego, że wciąż wracają oskarżenia o hochsztaplerkę i sztubackie wybryki. Lepsze to niż zgrany (pół) inteligencki greps - czy jest dziś pisarz bardziej banalnie od Gombrowicza zacytowany na śmierć? Chyba tylko Mrożek. "Jak z Mrożka, jak u Gombrowicza", przybrać formę, zgwałcić przez uszy, pojedynek na miny.

"Kronos" to inny Gombrowicz. Ascetyczna forma, ciągłe wyliczenia, powtórzenia. Szlachecką młodzież kształcili kiedyś w Polsce jezuici. Jedno z ich ignacjańskich ćwiczeń duchowych polegało na tym, by papier pokryć taką ilością kropek, ile razy "upadło się w określony grzech lub w wadę". Dzień później - porównać liczby.

Rachunkowa mania pisarza zapowiada też człowieka późnego kapitalizmu, nieustannie podliczającego i porównującego z innymi swoją seksualną czy zawodową wydajność. Trudno o tym nie myśleć, czytając coroczne "podsumowania" Gombrowicza - spadek albo wzrost, jak przy giełdowym indeksie.

"Kronos" może być książką fascynującą. Nie tylko ze względów faktograficznych - czytany bez przypisów stanowi formę niemal poetycką. Tyle tylko, że został zadeptany przez przemysł wydawniczo-medialny: przez promocyjną aurę skandalu i rozczarowanie tych, u których rozbudzono apetyt na coś zupełnie innego. Bo jak docenić minimalizm, skoro oczekuje się absolutnej rewizji i demaskacji Bóg wie czego. Spektakl Garbaczewskiego przekłuwa ten balon oczekiwań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji