Artykuły

Zwyczajnie fajne "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie"

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Bronki Łowickiej w Studium Aktorskim przy Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Roman Antoniewicz Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

Trudno chyba o lepsze przedstawienie na spektakl dyplomowy studentów Studium Aktorskiego niż "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki. Sobotnia premiera w Teatrze im. Jaracza była ciepła, szalona i pozwoliła pograć każdej z wielu występujących postaci.

Młodzi wypadli bardzo dobrze, nie tylko pod względem umiejętności, widać było również, że z Zelenką nadają na podobnych falach. Zwariowany splot przenikających się opowieści Czecha, święcącego triumfy w teatrze i kinie w całej Europie, ma w sobie coś z tradycji Hrabala, a jednocześnie z filmu "Amelia". Jakoś podobnie podnosi na duchu, bez czułostkowości, ale nie stroniąc od zwariowanego romantyzmu. Nie ma tu cukierkowych happy endów, ale mimo porażek nikt się nie poddaje.

Bardzo dobrze wypadł Grzegorz Gromek w roli Piotra obarczonego "trudnymi" rodzicami i tęskniącego za Janką tak bardzo, że do potrzeb magicznego obrzędu obcina włosy... jej ciotce przez pomyłkę, za co musi nawet przepraszać w gazetach. Gdy razem z Muchą (Wojciech Grochowalski) - którego rzuciło już 18 dziewczyn - śpiewali "smętnego" bluesa z gitarą, cała, dość dystyngowana widownia, pękała ze śmiechu. Muzyki (Michał Górczyński) było zresztą sporo - wysublimowana francuska muzyka dawna, rytmy bałkańsko-indiańskie, musicalowe songi Marcina Zarzecznego (Alek), nawet balet (za choreografię odpowiadała Tatiana Asmołkowa)...

Dziewczyny to odrębna opowieść. Wszystkie grały świetnie: od sprzątaczki Anny (wampa grała Marta Powałowska, jaka duża wyrosła od poprzedniej premiery - "7 sekund", gdzie grała dziewczynkę...) i eksmanekina Evy (Helena Marek), przez żywiołową, potrafiącą "wypłakać się w 10 minut" Sylwię (Noemi Rogalewska), aż po wybrankę Piotra, uwodzicielską Jankę (Katarzyna Mazurek).

Do tego "poważni" aktorzy, którym po prostu nie wypadało zagrać źle z teatralną młodzieżą: Artur Steranko wzruszający w roli Ojca stłamszonego przez 30 lat, i Joanna Fertacz, Matka szczęśliwa dopiero wtedy, gdy zwariowała i nie musiała nikomu udzielać rad.

Najbardziej podobał mi się - i bardzo pasował do "Opowieści..." - entuzjazm młodych aktorów i ich radość z udziału w fajnym spektaklu. Widać to było przy brawach i na popremierowej imprezie w Klubie Środowisk Twórczych, gdzie fetowali swoją reżyserkę - Bronkę Nowicką, dla której także był to udany debiut na teatralnych deskach - i wszystkich członków ekipy.

Akurat w sobotę nastrój miałem raczej na coś posępnego i mrocznego, ale mimo wysiłków nie wypatrzyłem błędów, które warto by było wytknąć. Po prostu trzeba iść i zobaczyć młodych aktorów w akcji, a potem jeszcze obejrzeć "Opowieści..." w wersji filmowej, wyreżyserowanej przez samego autora, wyświetlanej właśnie w kinie Awangarda. Sam się wybieram, by porównać film ze sztuką, i na razie nie wydaje mi się, by olsztyńska ekipa miała się czego wstydzić...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji