Artykuły

Liber o "Weselu": Rozbijanie narodowych mitów

- Teraz, kiedy pracuję nad tekstem "Wesela", okazuje się, że każda scena jest materiałem na osobne przedstawienie. Przez pryzmat bronowickiej chaty możemy jeszcze lepiej przypatrzyć się Polakom, Polsce i naszym kompleksom. Wszyscy przychodzą na wesele z problemami, których analizę można rozwijać i pogłębiać. Sztuka jest tak świeża i mocna, że nie będziemy stosować powszechnej we współczesnym teatrze praktyki przepisywaniu tekstu - mówił reżyser Marcin Liber przed premierą "Wesela" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Reżyser Marcin Liber opowiada o tym, jak odczytał "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. Premiera jego spektaklu dziś w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Rz: Co teraz szczególnie zwróciło pana uwagę w "Weselu"?

Marcin Liber: Nominację na reżysera "Wesela" otrzymałem od dyrekcji Teatru Polskiego w Bydgoszczy, która uznała, że jestem odpowiednią osobą do rozbijania narodowych mitów. Jeśli chodzi o moją perspektywę - spektakl ma szansę stać się zwieńczeniem wszystkich najważniejszych tematów, na jakie próbowałem rozmawiać z widzami przy okazji moich poprzednich przedstawień - "Trzech furii", "Na Boga", "Aleksandra", "Antygony" oraz "Utworu o Matce i Ojczyźnie". Wszystkie te przedstawienia, jak się okazuje, prowadziły mnie do "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego.

Tematy, o których pan mówił, to kwestie związane z historią Polski i katolicyzmem.

- To prawda. A teraz, kiedy pracuję nad tekstem "Wesela", okazuje się, że każda scena jest materiałem na osobne przedstawienie. Przez pryzmat bronowickiej chaty możemy jeszcze lepiej przypatrzyć się Polakom, Polsce i naszym kompleksom. Wszyscy przychodzą na wesele z problemami, których analizę można rozwijać i pogłębiać. Sztuka jest tak świeża i mocna, że nie będziemy stosować powszechnej we współczesnym teatrze praktyki przepisywaniu tekstu.

Wcześniej nie było na to szansy?

- Kiedy pracowałem w łódzkim Teatrze Nowym nad "Antygoną", miałem poczucie, że musimy odejść od oryginału, bo wszystko, co jest w tym tekście, zostało już wydobyte i powiedziane wiele razy. Chcieliśmy mówić naszym językiem, dlatego dodaliśmy współczesne fragmenty. Teraz takiej potrzeby nie ma. Wydarzą się może takie wypadki przy pracy, że powiemy coś prozą, coś ze współczesności - ale to będą wyjątki, na które zdecydowałem się przy pełnym poszanowaniu Wyspiańskiego. Odbiegający od układu oryginalnego tekstu będzie tylko montaż.

W jaki sposób?

- Najważniejsza będzie kwestia Chochoła: "Jak ich odczarować?". Odpowiedź brzmi: "Przeżegnaj się wspak i wyśmiej im się nos". To jest dla mnie kluczowa wskazówka do wystawianie "Wesela". To jest instrukcja Wyspiańskiego dla reżysera. Odczarowujemy świat, jak przykazał Chochoł.

Słyszałem, że zobaczył pan w "Weselu" Polskę działań zideologizowanych, które są kompletnie oderwane od rzeczywistości.

- Nie tylko Polacy mają tendencje do nadawania przesadnej rangi symbolom, które sobie wydumamy. Wielu Polaków zrobi wszystko, jeśli tylko będzie miało podtekst narodowy, wspólną wiarę, że coś jest święte. Tymczasem niektóre mity i związane z nimi symbole są absurdalne. To prawda: wierzymy w rzeczy, które są oderwane od życia.

Już sam pomysł ślubu inteligenta z chłopką podporządkowany chłopomanii, a nie wyłącznie miłości, wydaje się idiotyczny.

- Rzeczywiście, trudno uwierzyć, żeby miał szansę powodzenia. Jednak przez większą część przedstawienia bohaterowie w to wierzą - głównie para młoda. Muszę dodać, że nie zmieniając tekstu, będziemy zmieniać jego kontekst sytuacyjny, konfrontując bohaterów z rzeczywistością inną niż u Wyspiańskiego. Pokażemy negatyw.

Proszę o przykład.

- "Niech plotka pójdzie, że Pan Młody rzuca Panią Młodą". Zrobi to mówiąc tekstem Wyspiańskiego. Takich sekwencji będzie w przedstawieniu więcej. Właśnie w ten sposób chcemy wprowadzić do tekstu współczesność. Mam nadzieje, że uwydatnimy problem, który polega na tym, że trzymając się mitów - jesteśmy anachroniczni.

Co w naszym życiu jest najbardziej zakłamane?

- Tego się nie da powiedzieć jednym zdaniem. Generalnie musimy się przebudzić. O tym jest "Wesele". Na pewno częścią szukania kontaktu z rzeczywistością jest znalezienie własnej interpretacji Wyspiańskiego. To jak mitologizujemy wszystko, widoczne jest również poprzez to, że nie myślimy o sztuce przez pryzmat własnych przemyśleń, tylko posługując się gotowymi historycznymi obrazami, jakie zapamiętaliśmy m. in. z filmu Andrzeja Wajdy, ale i niezwykle mocnego "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. Oba filmy determinują nasze myślenie, nasze wyobrażenia. Staramy się pokazać miks jednego i drugiego filmu, bo obie realizacje są szalenie ważne. Obaj reżyserowie są patronami naszego przedsięwzięcia. Ale nie chcemy ich powielać.

Czy w Polsce jest aż tak źle jak Smarzowski pokazuje?

- Myślę, że zarówno w filmie, jak i w teatrze obowiązuje coś takiego jak umowa między aktorami i widzami w sprawie konwencji. Choćby w sprawie mówienia wierszem. Każdy reżyser decyduje się na jakąś formę opowieści, której nie trzeba brać dosłownie. Czasami warto rozbuchać formę. My też nad tym pracujemy.

Po ponad stu latach do premiery, mamy przekonanie, że "Wesele" pozostaje arcydziełem, ale też nie wiele w nas zmieniło.

- To jest dramat Wyspiańskiego. Od początku odbierano sztukę w fałszywy sposób jako pomnik polskości. Zacierano ironię i szyderstwo, z którym zostało napisane.

Z tego tekstu zrobił się, paradoksalnie, negatywny wzorzec, rodzaj alibi Polaków. Z góry wiemy, że zabraknie nam skuteczności i determinacji, dlatego nie angażujemy się w to, co robimy na sto procent. Symbolem tego jest dziś narodowa reprezentacja piłki nożnej.

- Nic dodać, nic ująć.

Zmieni się to kiedyś?

- Chyba nie. Ale mówię tak, bo też nie jestem po to, żeby krzepić serca i dodawać otuchy. Nie mam nawet powodu.

Może nam jest wygodnie w takiej nijakiej formie?

- To jest taki stan, że nic nie musimy, ale jednocześnie nic nie możemy.

Mieliśmy żałobną inscenizację Kazimierza Dejmka w czasie stanu wojennego - bez muzyki i tańca - jak będzie w Bydgoszczy w wigilię sylwestra?

- W pierwszym akcie tańczymy, ale jednak bez publiczności. Dzieli nas rampa.

Nawet w teatrze coś nas dzieli.

***

Marcin Liber reżyser

Ur. 1970, założyciel niezależnego teatru Usta Usta, związany z Teatrem Biuro Podróży i Teatrem Ósmego Dnia, Porywaczami Ciał. Wyreżyserował m.in. spektakle "Gwiazdy spadają w sierpniu", "Rekonstrukcja zdarzeń", "Rekonstrukcja poety", "ID", "Wilk", "Utwór o Matce i Ojczyźnie", "III Furie" nagrodzone Laurem Konrada (2011) "Makbet".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji