Artykuły

Różewicz w krainie dezorientacji

Wojciech Siemion wchodzi na scenę małymi, drobnymi, pe­dantycznymi kroczkami. Ten moment najsilniej osadza się w pamięci, najbardziej jasno się zaznacza. Wydaje mi się, że na­daje ton sztuce Różewicza "Stara kobieta wysiaduje", wystawionej w Teatrze Narodowym. Twórca inscenizacji, Helmut Kajzar, mógłby traktować ową scenę jako punkt wyjścia całego spektaklu.

Siemion, jako Stara Kobieta, nie jest w tym przedstawieniu władczą, potężną, despotyczną osobowością, za jaką uchodził. Staje się kimś zagubionym w niepojętym i wrogim porządku (czy chaosie) świata. Daje się terroryzować, jest popychany, lekceważony. Nie umie znaleźć istotnego miejsca. Wygłasza swe opinie, apele i rozkazy - i po­za partnerem, w stronę widow­ni. W wywiadzie przeprowadzo­nym z Kajzarem przez Andrze­ja Falkiewicza reżyser broni zdania, że "Stara Kobieta" jest nie tylko sztuką o fizycznym kontynuowaniu ludzkości, o pragnieniu i macierzyństwie, ale i o - mękach tworzenia dzieła sztuki, nieustannie kwe­stionowanego, "wycofującego się", "zrozpaczonego". Jeśli tak jest, Stara Kobieta byłaby tak­że utworem o niemożności (czy o trudności) porozumienia się twórcy z odbiorcą, z owym je­dnym, "jedynym" widzem, do którego przemawia dramatopisarz.

Ale totalna izolacja, niemoż­ność dotarcia, dotyczy w tym spektaklu także i poszczegól­nych aktorów. Nie mówią do siebie, nie znajdują kontaktu, ustawicznie się rozmijają. Każ­dy stanowi świat odrębny i "odcięty" od reszty. Ślepca gra bardzo pięknie Andrzej Łapic­ki. Mówi przyciszonym i har­monijnym głosem, ale w taki sposób, jakby był także głu­chy i nie wyczuwał niczyjej obecności. Piękna Dziewczyna (Jolanta Lothe) dobrze porusza się po scenie, ale jest całkiem obojętna. Zdzisław Wardejn ożywia tekst swego Mecenasa, ma sporo werwy, dowcipu, po­mysłowości - ale cały czas od­nosimy wrażenie, jakby przez przypadek zabłąkał się z inne­go spektaklu, innego świata, innej sztuki. Kelnerów reżyser pomnożył, imponują ruchem, gimnastyczną siłą (niestety, nie zawsze dykcją), mają czasem brutalność jakby z "Zaklętych rewirów" Worcella, fachowo przygotowują kawiarniane sto­liki, ustawiają kwiaty, nakła­dają obrusy, umieszczają ser­wetki, biegają, przeobrażają się, ale rozliczne ich działania rozsypują się i niwelują. Zano­tujmy ich nazwiska, bo trzeba pochwalić aktorską dyscyplinę i talenty: to Mieczysław Hry­niewicz, Emilian Kamiński, An­drzej Malec i Wiktor Zborows­ki.

Chwilami odnosimy wrażenie, jakby zabrakło w przedstawie­niu nie tylko kontaktu po­szczególnych postaci (co wyni­kało z założeń), ale i jasnego stosunku do samych siebie. Do­tyczy to Andrzeja Kopiczyń­skiego (Lekarza) oraz Kazimie­rza Wichniarza (który gra Cy­ryla). Świetni aktorzy nie roz­proszyli niejasności. W jeszcze wyższym stopniu dotyczy to trójki Parek (Justyna Kulczyc­ka, Marlena Miarczyńska, Mał­gorzata Pritulak). Miały być aluzją do zagadek śmierci spo­krewnionej z miłością. Autor przytacza nawet ich helleńskie imiona. W spektaklu pozostał im tylko niefunkcjonalny ruch, figuratywność, taneczność.

Program nie wymienia twór­cy scenografii. Nie ma jej po­zornie - zastępuje ją pustka przestrzenna. Otóż bardzo ok­reślona lokalizacja ma w "Sta­rej Kobiecie" znaczenie poety­ckie i teatralne. Kawiarnia jest śmietniskiem, przeobrażonym w pole bitwy i brzeg morza.

Przestrzeń w tej właśnie sztu­ce "gra" swoją rolę, jej zmien­ność stanowi punkt wyjścia, by­wa apelem dla realizatora. Sam Kajzar dostrzega znaczenie tej sprawy, porównując Różewicza do Czechowa. Nie pojmuję tego dosłownie, pedantycznie, ale wydaje mi się, że odebranie Różewiczowskiej sztuce gry przestrzennej, mienienia się ró­żnymi kształtami, zubaża szan­se spektaklu.

Cieszyłem się na to przedsta­wienie. Wiązałem z nim na­dzieje. Z kilku powodów. Pier­wszy - to sukces niedawno ukazanego gościnnie w Warsza­wie "Odejścia głodomora", któ­re Kajzar inscenizował na sce­nie wrocławskiej. Tamto przed­stawienie było pomysłowe i śmiałe, oszczędne i jasne, pre­cyzyjne, przejmujące. Drugą przyczyną nadziei były doświad­czenia Kajzara ze "Starą Ko­bietą", inscenizowaną w RFN oraz w Szwecji. Ale wydaje się, że właśnie nadmiar intensyw­nych pomysłów spowodował skutki nieoczekiwane. Reżyser zaczynał od nowa. W trosce o inne rozwiązania, zagubił swe cenne osiągnięcia. Zabłąkał się do krainy dezorientacji. Jestem pewny, że szybko znajdzie nić wyprowadzającą z tego labiryntu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji