Artykuły

Co umarli mają do powiedzenia

Teatr Schauspielhaus w Grazu, pod dyrekcją Anny Badory, opowiada europejską historię ze wschodniej perspektywy, stając się w ten sposób węzłem komunikacyjnym między Wschodem a Zachodem - pisze Christoph Leibold o "Thalerhof" w Theater der Zeit. - Polityka, mówi Anna Badora, zajmuje się przede wszystkim tym, by demontować gospodarcze granice. "Po to pracujemy, aby też przełamać te granice w głowach."

Lot do Grazu z widokiem na, o tej porze roku malowniczo ośnieżone, Alpy kończy się w Thalerhof, typowym małomiasteczkowym lotnisku z pojedynczymi, podręcznymi terminalami, który prawie nie rzuca się w oczy w tym spokojnym krajobrazie wokół. O czym przez długi czas nikt nie wiedział - lub nie chciał wiedzieć: tu, w Thalerhof istniał przed około 100 laty obóz internowania. Na początku pierwszej wojny światowej zostało do niego deportowanych 30 000 Rusinów ze Styrii, prawosławnych ze wschodniej Polski, a więc północnowschodnia część monarchii austro-węgierskiej. Głównymi podejrzanymi o sympatyzowanie z wrogiem byli tak zwani rusofile, przezornie także deportowani do obozu. Daleko za granice kraju, tak by nie mogli najkrótszą drogą uciec na drugą stronę. Warunki higieniczne w obozie Thalerhof musiały być straszne. Zarazy miały ułatwione zadanie, zgarnęły 1767 deportowanych. Dopiero od 2012 roku przypominają o nich tablice pamiątkowe. W dużej mierze wyparty kawałek historii - w Austrii.

We wschodniej Polsce, ojczyźnie umarłych, przeciwnie, pamięć żyje do dziś. Tak przynajmniej napisano w programie teatralnym do "Thalerhof", sztuki napisanej na zamówienie Schauspielhaus w Grazu przez Andrzeja Stasiuka, który sam pochodzi z południowowschodniej Polski. "Jestem zabobonnym Słowianinem, wierzę w duchy. Podsłuchuję, co mają do powiedzenia" tłumaczy Stasiuk. W jego sztuce ofiary wojny (zmarli z obozu internowania, ale także polegli żołnierze cesarstwa Austro-Węgier) wypełzają ponownie na ziemię, aby opowiedzieć o przeszłości i porozmawiać z żyjącymi. Prapremiera "Thalerhof" w Grazu to decyzja dyrekcji. Anna Badora pochodzi, tak jak Andrzej Stasiuk z Polski i ma właściwe wyczucie dla projektu - lecz także dla austriackiej wrażliwości. Badora wyciąga i to dosłownie, kilka trupów z piwnicy miejscowej historii, ale postępuje przy tym ostrożnie. Inscenizuje silnymi, ale nie ostrymi obrazami. Postaci nigdy nie zostaną zadenuncjowane. To ułatwia publiczności z Grazu wyobrazić sobie przeszłość. To dlatego "Thalerhof" został przyjęty z dużym zainteresowaniem, bez możliwego oporu.

Scenografia Raimunda Orfeo Voigta zmienia scenę Schauspielhaus w Grazu w grunt rolny. W kamienisto-czarnej ziemi rozwierają się potężne bruzdy, pół okopy, pół masowe groby. W nich zaczynają się pojawiać trupioblade ciała. Podobnie jego królewska mość cesarz, sam świętuje zmartwychwstanie; złote ikony zaczynają mówić, więźniarka Thalerhofu straszy poprzez czyste, szklane wejścia na lotnisko, które opadają z sufitu na dół sceny na glebę. To był bardzo polski wieczór z teatralnym hokus pokus, który dla zachodnich widzów, może wydawać się naiwny.

Z obrzeży do centrum

W Grazu człowiek jest otwarty na to co obce i wie, że należy to cenić. Od ponad 7 lat dyrekcji Anny Badory zainteresowanie teatru skupia się w znacznej mierze na Europie Wschodniej. Gdy w 2006 roku z metropolii Nadrenii Północnej-Westfalii, czyli Düsseldorf, zmieniła miejsce pracy na znacznie mniejszą stolicę Landu Styria, przez wielu była pytana, dlaczego na Boga chce tam, na dół, na najdalszą krawędź niemieckojęzycznego krajobrazu teatralnego? Przecież to już prawie Bałkany?! I właśnie to ją interesuje, ripostuje Badora. W zjednoczonej Europie, której granice ostatnio zostały bardziej i bardziej przesunięte na wschód (i jeszcze się przesuwają), Graz zmierza coraz bardziej do centrum. Z obrzeży do centrum. Dla Badory jest to zadanie: pewnego rodzaju węzeł komunikacyjny między Wschodem a Zachodem, gdzie wiele wspólnego się przenika. Swoje spektakle w Grazu inscenizują Wojtek Klemm i Krystian Lupa, rodacy dyrektorki teatru, lecz także Grek Sarantos Zervoulakos, a przede wszystkim Viktor Bodó z Węgier, którego sztuka z 2000 roku była zaproszona na Spotkania Teatralne w Berlinie, co ciekawe to spektakl, w którym możliwe bariery językowego porozumienia nie grają żadnej roli: niema sztuka Petera Handke "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem". Wspaniały sukces, który wszelako nie powinien zmylić, że również w Grazu interkulturalna komunikacja nie zawsze odbywa się bez sporów. Ani wewnętrznych ani w kontakcie z widzami.

Reżyserzy zza granicy przynoszą ze sobą nie tylko obcy język, ale także nieznane doświadczenia, punkty wyjścia i sposoby postrzegania. Po to też są tu wzywani: dla niezwyczajnej, a przy tym, miejmy nadzieję, stymulującej perspektywy. W codziennej praktyce tego typu ożywienie może także wywołać poważny niepokój. Anna Badora ma wiele drażliwych momentów wciąż żywo we wspomnieniach. Może dobitnie pokazać swoją irytację za pomocą przykładu, gdy Viktor Badó raz w środku swych prób zniknął na Węgrzech na trzy dni, by uwolnić myśli. "O Boże, trzy dni straconych prób!" pomyślała na początku, by potem samej się uspokoić i dać spokój Bodó. Duchowo wypoczęty powrócił w końcu z Budapesztu, a swą krótką przerwę udowodnił w dalszym procesie twórczym faktycznie jako przydatną.

Jednakże: obce mentalności wystawiają konwencjonalne i zgrane być może też monotonne procesy, w takim teatrze jak w Graz, na ciężkie próby. Do tego dochodzą małe, codzienne nieporozumienia: źle intepretowane gesty, nieprawidłowa intonacja. Anna Badora musiała już co niektóre bufetowe sprzeczki łagodzić, będąc równocześnie dumną, iż za sceną mówi się niekiedy w ponad 10 różnych językach. Prawdziwie międzynarodowy teatr.

Również dla widzów jest to wyzwanie, i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Przy tym zawsze istnieje niebezpieczeństwo, iż publiczność od tego wyzwania ucieknie: odwróci się do teatru plecami. Nie tylko z tego powodu, w repertuarze teatru w Grazu (w innych miejscach także) znajdują się oczywiście również zaufane sztuki i materiały. Tu Christiane Pohle inscenizuje "Przegranego" według powieści Thomasa Bernharda, Christine Eder natomiast zajęła się "Wrogiem ludu" Henryka Ibsena. Reżyser-Mistrz Peter Konwitschny, pracujący raczej dla opery (także w Grazu), prezentuje "Fausta" Goethego na scenie - obie części, i to na dodatek z imponującym Janem Thümerem w roli głównej, w której Faust nie jest gniewnym, wybuchowym poszukującym sensu mężczyzną, tylko raczej tym, który łamie się pod ciężarem swoich neuroz, które go zżerają. Właściwie cały zespół aktorski teatru w Graz - to należy zobaczyć! To tu występuje nadzwyczajna Evi Kehrstephan, która w tytułowej roli w "Norze" Ibsena (reżyseria Wojtek Klemm), za wyluzowaną maską kobiety zakupoholiczki kryje prawdziwą zaciekłość, wywołującą strach. Lub też wyjątkowo niekomiczny Torvald Helmer, w tej roli regularnie goszczący Simon Zagermann. Zagermann jest także do zobaczenia w "Thalerhof" jako zbuntowany ksiądz prawosławnych Rusinów, Maxym Sandowicz, który jako rozpalony wojownik Boga i sprawiedliwości ma gorączkowy temperament. Partneruje mu nowa w zespole aktorskim teatru Seyneb Saleh, wcielająca się w postać Sofii, żony Maxima, gra z naturalną beztroską, która stanowi piękny kontrast do niekiedy popadającego w paranoję poświęcania się jej małżonka.

Anna Badora kusi aktorów, których chce zaangażować prawie śródziemnomorską atmosferą miasta. Klimat jest tu łagodniejszy niż gdzie indziej w Austrii, Morze Śródziemne oddalone jest kilka godzin jazdy samochodem. Anna Badora sama jednakże zmierza w przeciwnym kierunku. W 2015 zacznie pracę w Wiener Volkstheater, który istnieje w cieniu Burgtheater. Ale o tym wie Badora na pewno najlepiej i wniesie swoje olbrzymie doświadczenie do Wiednia. A do tego na pewno wielu artystów. Yael Ronem na przykład.

Izraelska twórczyni teatralna (znana przede wszystkim dzięki swojemu projektowi "Trzecia generacja") pracowała pierwszy raz z zespołem teatralnym w Grazu na jesieni 2012 roku nad spektaklem, którym szturmem zdobyła serca widzów. "Hakoah Wien" opowiada o żydowskim związku piłkarskim o tej samej nazwie, który w 1938 roku został rozwiązany przez nazistów. Ronen opowiada bez popadania w formę lekcji historycznej, raczej bardziej z punktu widzenia trzeciego pokolenia. Jej dziadek grał w piłkę dla żydowskiego klubu, właśnie on w 1936 roku wyemigrował do Palestyny jako zagorzały syjonista.

Hurra, też należę do ofiar

W oparciu o tę prawdziwą rodzinną historię Yael Ronen pozwala swojemu bratu Michaelowi (również nie jest to postać wymyślona lecz właśnie reżyser i gościnny odtwórca w teatrze w Grazu) jechać do Wiednia w fikcyjnej fabule z afirmatywną przemową w torbie o militarnej polityce Izraela lecz również wątpiącego w syjonistyczne idee. W Wiedniu Michael w pewnym stopniu dezerteruje. Zamiast wygłosić umówioną mowę, włóczy się po mieście. Życie wydaje mu się tu bardziej warte starań niż w Tel Aviwie, bo w Austrii "syreny wyją tylko w sobotę, na ćwiczenia". Michael zaczyna śledzić historię życia swojego dziadka i poznaje przy tym psycholog Michaelę, której babcia była także żydówką podającą się za Christin. Dzięki temu przeżyła szoah. Michaela (z gburowatym wdziękiem grana przez Birgit Stöger) dowiaduje się o swoich żydowskich korzeniach w trakcie trwania spektaklu poprzez odnalezienie w starej walizce pożółkłych listów. Ta scena zalicza się do komicznego punktu kulminacyjnego tego w gruncie sympatycznego wieczoru: Hurra, ja też należę do ofiar, nie do narodu sprawców!, raduje się w odpowiedni sposób i z ładnym dialektem Michaela. Wybuch śmiechu publiczności dostrzegalnie powstrzymywany poprzez pewną dozę wyrzutów sumienia. Czy człowiek może, czy powinien w ogóle z tego się śmiać? Oczywiście, że może. I powinien. Bo to jest uwalniający śmiech. Uwolniony poprzez wgląd na mechanizmy wspomnień, wypierania, ukazywanie w lepszym świetle, co czyni tę scenę transparentną. "Hakoah Wien" jest z pewnością takim momentem.

Dla Anny Badory ta inscenizacja to dobry przykład na to, jak obce spojrzenie na postrzeganie siebie może się zmieniać. Przez to, że Yael Ronen wnosi w sztukę swój zewnętrzny pogląd na austriacki wzór zachowania i nie czyni tego przemądrzale, lecz bez skrępowania zajmuje się ciężkim historycznie przygniatającym tematem, publiczności udaje się łatwo otworzyć na jej perspektywę.

Rozpoczęcie obecnego sezonu teatru w Graz Ronen świętowała premierą drugiego projektu "Ziemia niczyja", który opowiada o tęsknocie za nienależącą do nikogo utopią, miejscem, w którym izraelska tancerka Jasmin Avissar i jej palestyński mąż Osama Zatar mogą być razem. Co na Bliskim Wschodzie prawie nie jest możliwe bez ścierania się pomiędzy frontami politycznego konfliktu. W Grazu teatr staje się utopią wszystkich ludzi będących razem. Polityka, mówi Anna Badora, zajmuje się przede wszystkim tym, by demontować gospodarcze granice. "Po to pracujemy, aby też przełamać te granice w głowach." O tym, jak jeszcze wiele jest do zrobienia, pomimo otwartych szlabanów pomiędzy wieloma krajami wewnątrz Europy, przekonuje także taki spektakl jak "Thalerhof". Sam fakt, iż historia obozu internowanych wciąż dla wielu ludzi we wschodniej Polsce jest obecna, gdy w Grazu do niedawnego czasu była zupełnie nieznaną, mówi wiele.

Schauspielhaus w Grazu udaje się użyć jako miejsce w życiu publicznym, w którym uczy się poznawać i rozumieć ludzi z różnych kręgów kulturowych. Na scenie, przed nią, jak i za nią. To działa także poza ciasnymi pomieszczeniami teatru. Kto po wizycie w teatrze wsiądzie do samolotu na lotnisku Thalerhof z pewnością spojrzy na malowniczy, pagórkowaty krajobraz, który za sobą zostawia, innymi oczami.

Tłum. Natalia Staszczak-Prüfer

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji