Artykuły

Wpadajcie do STU i Groteski

- Jak spotkało się dwóch Jasińskich, od kiedy jest się wolnym człowiekiem, gdzie najlepiej zatrzymać czas - opowiada WŁODZIMIERZ JASIŃSKI, aktor teatrów STU i Groteska w Krakowie. Jest poetą - wydał tomik "Pozowanie do portretu", autorem libretta musicali: "Pan Twardowski" i "Raj", reżyserem spektakli dla dzieci, ale przede wszystkim znanym i lubianym krakowskim aktorem.

Kto spędził choć kilka chwil w Teatrze Stu, ten doskonale zna Włodka Jasińskiego, nierozerwalnie z tą sceną związanego i kojarzonego. Dziś także z Teatrem Groteska.

Sukcesy po "Spadaniu"

- Teatr Scena STU powstał w 1966 roku, a ja zacząłem z nim współpracę trzy lata później - wspomina. - Byłem jeszcze studentem filologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy związałem się ze STU i wziąłem udział w "Spadaniu"- tym najsłynniejszym, legendarnym przedstawieniu, które było prezentowane na renomowanych międzynarodowych festiwalach teatralnych, i z którym objechałem niemal cały świat. Prawdziwe sukcesy zaczęły się właśnie od "Spadania", którego premiera odbyła się w Rotterdamie, po czym w kraju, ze względów politycznych, mieliśmy przez pewien czas zakaz grania tego przedstawienia. Odblokowano je po zmianach roku 1970. No i tak to się wszystko zaczęło: za "Sennik polski" otrzymałem, wraz z Frankiem Mułą i śp. Bolkiem Greczyńskim nagrody aktorskie na festiwalu w Łodzi. Później grałem we wszystkich ważnych spektaklach: "Exodusie", "Pacjentach", "Szalonej lokomotywie", "Królu Ubu" i wielu innych. Jako student grałem w spektaklu "Dziwne miasto", gdzie wypatrzył mnie Krzysztof

Jasiński. No i jak się spotkało dwóch Jasińskich: jeden mały i gruby, czyłi ja, drugi szczupły, wysoki, czyli Krzysztof to z tego urodziła się współpraca z Teatrem STU. W latach 90. doszła Groteska. Zatem wpadajcie do STU i do Groteski - zaprasza Włodek Jasiński.

Zagraniczne wojaże

Festiwalowe wyjazdy z Teatrem Stu były fascynujące. Szczególnie w czasach, gdy w kraju panowała szarość komuny. "Exodusem" otwierali festiwal w Wenezueli, dwukrotnie byli na festiwalu w Meksyku, Kolumbii, w Shiraz i Teheranie grali "Sennik polski", po którym cesarzowa Farah Dibah składała im osobiście podziękowania.

Właśnie w Iranie spotkali się ze Sławomirem Mrożkiem -fragmenty jego "Śmierci porucznika" były w ich spektaklu. Występowali obok baletu Bejarta, podziwiając w nim Gerarda Wilka. Parokrotnie też wyjeżdżali na festiwale do Nancy, gdzie w pewnym czasie dwa polskie spektakle cieszyły się największym powodzeniem: "Umarła klasa" Kantora i ich "Pacjenci". Wrażenia z tych wojaży pozostały w całym zespole do dziś.

- Do dzisiaj pracuję w STU, ale w latach dziewięćdziesiątych, kiedy teatr przeszedł na status teatru impresaryjnego, a ja już miałem niedałeko do emerytury, zacząłem pracować w Teatrze Groteska. Rzadko gram lalkami, chociaż właśnie za grę z nimi dostałem kiedyś nagrodę jako aktor lalkowy w spektaklu "Balladyna". Pięknym spektaklu, którego urodę wszyscy podziwiają. Byłem też do niedawna Kreonem w "Antygonie " Sofoklesa i Sancho Pansą w "Don Kichocie", w którym występowałem razem z moim przyjacielem Franciszkiem Mułą, grającym Don Kichota.

Włodek i Franio od lat stanowią artystyczny duet, lubiany i popularny nie tylko w Krakowie. - Od "Spadania" graliśmy z Franiem zwykle w opozycji: on postaci łagodniejszeje bardziej pokrętne, zdecydowane i silniejsze. Obsadzano nas wedle naszych charakterów i temperamentów. Traktujemy się przyjaźnie, dobrze się rozumiemy, łączy nas rodzaj braterstwa w sztuce i życiu.

Ożywianie lalki

Włodek zaczął flirt z lalką w świetnym "Czarnoksiężniku z archipelagu", ale tam animował ją tylko w kilku scenach.

- Dopiero przy " Balladynie " zakosztowałem, czym tak naprawdę jest gra z lalką. Jej ożywianie jest bardzo skomplikowane, przede wszystkim dlatego, że lalce trzeba przekazać emocje tożsame z jej wyglądem. Aktor nie może z nią konkurować ekspresją, bo ona ma być podmiotem gry, a nieprzedmiotem. W "Balladynie" trudność jest dodatkowa, gdyż gramy zarówno w żywym planie, jak i animujemy lalki, grając kilka postaci. Ta konieczność ciągłych metamorfoz ma swój urok i jest szalenie interesująca.

Jeśli z Groteski wpadniemy do STU i trafimy na "Hamleta", to będziemy pękać ze śmiechu podczas dialogu Grabarzy, w których wcielają się dwaj przyjaciele: Włodek i Franiu. W żargonie teatralnym mówi się, że są "do zjedzenia".

- Mogę powiedzieć, że jestem wolnym człowiekiem, bo jestem od czterech lat emerytem. Kiedyś napisałem taki wiersz: "Nie jestem bohaterem, jestem emerytem". I stało się, choć artyści emerytami są tylko teoretycznie. Jeśli zdrowie pozwala, to występujemy, dokąd jesteśmy potrzebni. Ja też mam plany reżyserskie w Grotesce, a na 50-lecie STU mamy ponoć być z Franiem obsadzeni w jakiejś realizacji dyrektora Jasińskiego. " Tylko dbajcie mi o zdrowie" - powiedział do nas podczas ostatniej teatralnej wigilii.

Zatrzymywanie czasu

Włodek współpracuje też z Teatrem Proscenium i krakowską telewizją, gdzie nakręcił kilkadziesiąt odcinków o Kopalni Soli w Wieliczce. Oprowadzał po niej jako Skarbnik Wielicki. Dosłownie "przed chwilą" ukończył pisanie bajki "Cudowne krzesło" i kończy utwór dramatyczny dla dorosłych "Komedia z dell arte".

- To historia o miłości i śmierci, o przemijaniu, które tak mocno odczuwam - mówi aktor. - Zapominam o nim jedynie, jak gram. I na działce, pod lasem, gdzie żona Kasia sadzi mnóstwo jarzynek, a ja dbam o inne roślinki. Synowie Piotr i Bartosz też lubią tam wpadać. Tam, na wsi, i na scenie czas się dla mnie zatrzymuje. Nie pędzi, nie przypomina o nadchodzącej starości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji