Artykuły

"Jezioro" na miarę epoki

W Łodzi w bieżącym sezonie teatry: Powszechny i Muzyczny przygotowały musical pt. "Czarodziej z Oz". Przedstawienie było sukcesem obu zespołów i cieszyło się dużym powodzeniem u publiczności. Na koprodukcję zdecydowno się też w Poznaniu, gdzie Polski Teatr Tańca, tamtejsza Szkoła Baletowa i Teatr Wielki wystawiły wspólnie "Jezioro łabędzie" Piotra Czajkowskiego.

Siły rozdzielono właściwie, najważniejsze i najbardziej odpowiedzialne zadania powierzając zawodowcom z obu teatrów, zaś uczennicom szkoły pozostawiając role w corps de ballet. W "Jeziorze..." jednak wszystko, jak to w klasycznym balecie, powinno być na najwyższym poziomie. Trudno bowiem zachwycać się nieco kostyczną klasyką, konstruowaną sto lat temu, by zadowolić wyznawców ówczesnej estetyki. Uczennice Liliany Kowalskiej dyrektorki baletu poznańskiego TW i szkoły - a zarazem autorki przekazu choreograficznego - doskonale przygotowane, nie dały jednak w tak zwanych białych aktach pełni satysfakcji. Układ został pamięciowo opanowany, ale zbyt często zdarzały się najzwyklejsze "asynchrony". Aby być uczciwym, trzeba też przyznać, że podobne potknięcia zdarzały się i dojrzałym już tancerzom. Także pełni swych możliwości nie pokazali soliści sprowadzeni z Opery Narodowej: Elżbieta Kwiatkowska i Sławomir Woźniak.

Generalnie jednak takich "Jezior..." należałoby życzyć każdej scenie. Spektakl nieco "przewietrzono i wyremontowano", ograniczając np. I akt jedynie do prologu, wprowadzającego w atmosferę baśni, co pozwoliło Ewie Wycichowskiej - autorce choreografii prologu właśnie oraz III aktu - na stworzenie spektaklu prawdziwie współczesnego. Jak zwykle Wycichowska popisała się oryginalną koncepcją dramaturgiczną, dzięki której przedstawienie nie tylko nabrało nowych znaczeń, ale też wyzwoliło się z okowów tradycji. Wspaniałe, barwne widowisko (z doskonałą scenografią Ryszarda Kai i rewelacyjną kreacją Piotra Halickiego w partii Błazna), w bardzo dobrym wykonaniu solistów PTT, było dla mnie wizją wzorcowej klasyki, dostosowaną do wymagań percepcji XXI wieku. Choreografka po raz kolejny udowodniła, że nowoczesne myślenie teatrem i wierność partyturze ("zatańczona jest" niemal każda nuta) daje najdoskonalsze efekty.

Premierze zdecydowanie szkodziła orkiestra, prowadzona batutą Jacka Kraszewskiego. W pierwszej części muzycy nie byli doskonale zestrojeni, w dalszych solistom nazbyt często zdarzały się błędy intonacyjne, a forte realizowane było tak, jakby dyrygent za wszelką cenę chciał skutecznie ogłuszyć publiczność i tancerzy. Momentami odnosiło się wrażenie, że delikatne, roztańczone łabędzie, podczas kolejnego huku najzwyczajniej padną trupem. Szczęśliwie spektakl nie wykorzystuje kompletnego, blisko czterogodzinnego materiału muzycznego. Gdyby przyszło słuchać całości, z pewnością mogłoby dojść do nieszczęścia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji