Artykuły

Najpierw Anna, potem Sobieski

Częstochowianka Anna Badora, najbardziej znana Polka w Austrii, właśnie podpisała pięcioletni kontrakt na szefowanie artystyczne Volkstheater, Teatrowi Ludowemu, drugiej co do ważności wiedeńskiej scenie (po Burgtheater) - pisze w Przeglądzie Beata Dżon z Wiednia.

Austriaczka polskiego pochodzenia jest wybitną reżyserką teatralną i dyrektorką teatrów m.in. w Niemczech i Austrii. Ceniona w Europie twórczyni, absolwentka PWST w Krakowie i Max Reinhardt Seminar w Wiedniu, w 2015 r. rozpocznie swój pierwszy sezon, od razu z budżetem wyższym o ponad milion euro. Zastąpi na stanowisku dyrektora artystycznego Michaela Schottenberga, który pożegna Volkstheater po 10 latach. Na konkurs nadeszło ok. 60 zgłoszeń, w tym dwie trzecie z Austrii. 40% złożyły kobiety. Anna Badora była od początku faworytką. Nominację uroczyście przekazali jej szef Wydziału Kultury Miasta Wiednia Andreas Mailath-Pokorny oraz Wolfgang Ruttenstorfer z zarządu Volkstheater-Stiftung, fundacji teatru.

- Wiedeński Volkstheater jest jedną z najbardziej cenionych przeze mnie scen, która ma ogromny potencjał, ale jest też niezwykle trudna - mówi o tym ciekawym wyzwaniu nowa pani dyrektor.

LEPIEJ OD KOLEGÓW

Anna Badora nie boi się zmian i poprzeczkę zawsze stawiała sobie wysoko. Częstochowę opuściła w 1970 r., gdy zdała na studia aktorskie do krakowskiej PWST. W jej ślady poszła młodsza siostra Ewa. Anna przyjechała z turystyczną wizą do Wiednia w 1976 r. studiować reżyserię teatralną na najważniejszej uczelni niemieckojęzycznej, Max Reinhardt Seminar. Nie wtajemniczała początkowo w swoje plany najbliższych: ani ojca, zasłużonego dla miasta księgarza, antykwariusza, bibliofila i dziennikarza Jerzego Badory (zm. w 2006 r.), ani mamy Haliny, niedoszłej germanistki.

Na życie zarabiała jak każdy debiutujący emigrant i nie poddawała się, chociaż trudno było jej żyć ze świadomością, że długo nie będzie mogła przyjechać do Polski. Uczyła się języka niemieckiego, któremu jej ojciec z racji przeżyć wojennych odebrał prawo istnienia. Przynajmniej na jakiś czas.

- Anka jest twarda. Pamiętam, jak kiedyś jako nastoletnia biegaczka przewróciła się na żwirowym podłożu i zamiast iść na pogotowie, zamknęła się w łazience i sama usuwała spod skóry kolan kamyk po kamyku - mówi najmłodszy z trójki rodzeństwa Badorów, Piotr.

Anka, jak się podpisuje i jak mówią do niej bliscy, zbierała doświadczenia, asystując w teatrze w Sankt Pölten w Dolnej Austrii. Nie zaakceptowała w latach 70. faktu, że kobieta, w dodatku zza żelaznej kurtyny, nie może studiować na konserwatywnym Max Reinhardt Seminar. Przekonywała też do swoich umiejętności profesorów. - Oganiali się ode mnie - wspomina z uśmiechem. Słabo mówiła wówczas po niemiecku, ale egzamin praktyczny wystarczył, by ją dostrzeżono.

Jako pierwsza kobieta w historii ukończyła w 1979 r. reżyserię na tej uczelni, i to z wyróżnieniem. Jej obecność na wydziale była nie lada wyczynem, otworzyła drogę kolejnym studentkom. Badora pokonała wtedy jeden z wielu stereotypów. Jeszcze na studiach asystowała Giorgiowi Strehlerowi w Piccolo Teatro w Mediolanie, Peterowi Zadekowi, Klausowi Michaelowi Gruberowi w Berlinie i w Schauspielhaus w Kolonii. Po dyplomie jako niezależny twórca reżyserowała w Bazylei, Essen, Ulm, Monachium, Wiedniu i Darmstadt. Była dyrektorką teatru w Moguncji, później w Dusseldorfie. Tam, gdy Unia Europejska wpuszczała Wschód na salony, Badora wpuściła na scenę Andrzeja Stasiuka i innych pisarzy z Europy tzw. barbarzyńskiej. Obecnie drugą kadencję jest intendentką w Schauspielhaus w Grazu.

GRAZ, DALEKO OD WIEDNIA?

W 2011 r. otrzymała tytuł Austriaka Roku w dziedzinie managementu kulturalnego. - Austriak Roku to brzmi dobrze, szczególnie dla Polki z pochodzenia, która przez wiele lat jako reżyserka i dyrektorka pracowała w Niemczech, a teraz jako dyrektorka Schauspielhaus mieszka w Grazu, położonym niemal nieskończenie daleko od Wiednia - dziękowała za wyróżnienie.

Scena w stolicy Styrii, 200 km od Wiednia, uchodzi za szefostwa Anny Badory za odważną, jedną z najlepszych w Austrii. Peryferie kraju stały się teatralnym centrum, do którego jeździ się nierzadko z Wiednia właśnie na spektakle. Dzięki niej teatr z Grazu jest pierwszym i jedynym w Austrii należącym do organizacji najlepszych europejskich scen, Union des Theatres de 1'Europe. Ani ograniczenia budżetowe niewielkiego landu, ani fakt, że to nie Wiedeń, nie przeszkodziły w zapewnieniu teatrowi współpracy takich twórców jak Viktor Bodo, Gótz Spielmann, Franz Wittenbrink, Peter Konwitschny, Patrick Schlösser, Theu Boermans czy Daniel Kehlmann, autor powieści "Rachuba świata", najlepiej sprzedającej się w historii współczesnej literatury niemieckojęzycznej. I po raz kolejny Andrzeja Stasiuka.

Ważniejsze przedstawienia Anny Badory to "Lulu" według Franka Wedekinda, "Burza" Szekspira, "Mewa" Czechowa, "Antygona" Sofoklesa, "Czarownice z Salem" Arthura Millera czy wyróżniony najważniejszą nagrodą teatralną w Austrii, statuetką dla najlepszego reżysera teatralnego w roku 2012, spektakl "Duchy w Princeton" właśnie Kehlmanna. Ostatnio dużo międzynarodowych emocji i debat wywołała inscenizacja tekstu Stasiuka "Thalerhof".

CZEKAJĄC NA BARBARZYŃCÓW

Anna Badora prowokuje rozliczenia ze stereotypami i historią Polaków i Niemców oraz Niemców i Austriaków, Europejczyków i imigrantów. Jej nazwisko oznacza dla dramatopisarzy nie tylko niemieckojęzycznych, ale i z krajów słowiańskich szansę na udzielenie im głosu, spotkanie Wschodu z Zachodem. Wpuszczenie "barbarzyńców" na sceny, jak w 2004 r., kiedy Polska weszła do Unii. Wtedy Badora i Stasiuk spotkali się po raz pierwszy. Anka jeszcze w Düsseldorfie zajęła się narodowymi uprzedzeniami Niemców i tych ze Wschodu. Zamówiła i wystawiła tragifarsę Stasiuka "Noc", czym sprowokowała dyskusję, a Niemców i Polaków wprowadziła w stan oczyszczającego zakłopotania.

- Anna Badora wymyśliła, że pisarze ze Wschodu, Jurij Andruchowycz z Ukrainy, Jachym Topól z Czech i ja, napiszą dla niej teksty o przesądach i narodowych uprzedzeniach. Że wcale nie jest tak poprawnie, że wszyscy się kochamy. Może uda się skończyć z powierzchownymi ocenami i wywołać trochę zamieszania: ktoś się obrazi, a ktoś inny roześmieje - wspominał Andrzej Stasiuk.

Pomysł wschodnioeuropejskiego przedsięwzięcia teatralnego dojrzewał od lat, a impulsem było wspomniane rozszerzenie Unii. - Pomyślałam, że to historyczne wydarzenie powinno znaleźć odbicie na scenie. Dodatkową przyczyną była moja irytacja. Obserwując debaty polityczne, które towarzyszyły zmianom w Unii, zżymałam się na powierzchowność ocen. Żaden rozmówca nie wiedział, w jaki sposób przełamać lody, jak poznać sąsiada. Zaproponowałam: zajmijmy się emocjami i strachem, a puste formuły o przyjaźni i pojednaniu zostawmy politykom. Ważne jest zapoczątkowanie długofalowego procesu poznania i zbliżenia narodów, a nie tylko doprowadzenie do premiery sztuki - wyjaśnia reżyserka, która powołała do życia w Dusseldorfie festiwal teatralny "Nowa Europa, czekając na barbarzyńców".

RODZINA WIELONARODOWA

Anna Badora nie boi się młodych ani eksperymentów. Kilka lat temu wykorzystała internet i na deskach teatru oddała głos blogerom. Z udziałem twórców z kilku krajów, w tym z Turcji i Izraela, zrealizowała projekt o uciekinierach, emigrantach, ofiarach handlu ludźmi, "Ludzie z łodzi". - Nikogo już tu nie dziwi, że w bufecie słychać hebrajski, albański czy serbsko-chorwacki - śmieje się. W jednym z jej przedstawień pojawił się chór emigrantów mówiących w 15 językach.

To prawie jak w rodzinie Badorów, bo i tu jest międzynarodowo. Ewa Badora, również absolwentka krakowskiej PWST, od ponad 20 lat mieszka w Kanadzie. Wyszła za mąż za Ślązaka z Zaolzia, urodzonego w Czechosłowacji, też aktora. Przez kilka lat oboje grali w teatrze w Czeskim Cieszynie. Obok polskiego pojawił się więc język czeski.

W maju 2013 r. rodzina Badorów mówiła także po niemiecku i angielsku, kiedy spotkali się w Grazu na 82. urodzinach pani Haliny. 21-letni Jan, syn Anny, mówi płynnie po polsku, niemiecku i angielsku, a mąż, Thomas Finkenstadt, neurobiolog, jest Niemcem. Córka Ewy mówi po angielsku i polsku, dołączył jeszcze ze Szkocji przyszywany syn Haliny Badory, Tomasz Borkowy, przyjaciel sióstr ze studiów. Brat Piotr, pedagog, absolwent resocjalizacji, uczeń Marka Kotańskiego, żyje w Polsce, najbliżej mamy, która została w rodzinnym mieszkaniu.

Dawniej było tu pełno młodzieży, to był dom otwarty, gościnny. Teraz na co dzień kwiaty są dziećmi pani Haliny. A ta śmieje się, że może na bieżąco słyszeć, co jest wygłaszane przy większych uroczystościach na Jasnej Górze. - Tak samo jak trzask zamykanych jednocześnie okien, kiedy cierpliwość mieszkańców osiedla się kończy - dodaje Halina Badora. Rozpoczęła studia na germanistyce na UJ, ale zrezygnowała z nich na rzecz rodziny. Kocha książki. W czasach kolejek dzieci zawsze widziały ją wyruszającą do ogonków z lekturą. Jerzy Badora zaś podczas wojny ratował książki jak najbliższych przyjaciół. Kiedy w Częstochowie nie można było znaleźć jakiejś lektury, mówiło się: "Idź do pana Badory, na pewno pomoże".

STASIUK I BADORA RAZ JESZCZE

Andrzej Stasiuk i Anna Badora spotkali się ponownie w Schauspielhaus w Grazu w 2013 r. i podjęli inny trudny temat: Thalerhof. Austriacy wyrzucili go ze zbiorowej pamięci, a nazwa ta jest żywa w Karpatach jako symbol okropności. - Stasiuk zwrócił nań baczniejszą uwagę, kiedy jego ukraiński przyjaciel, Nasar Hontschar, opowiedział mu o obozie deportacyjnym w Thaler-hofie. Na liście internowanych odnalazł nazwisko dziadka, który tam zmarł. Słyszał o nim od sędziwych sąsiadów - opowiada reżyserka.

Thalerhof był obozem deportacyjnym z okresu c.k. w latach 1914-1917. Trafiały tam z Karpat osoby uznane za sympatyków Rosji - z Galicji, z Bukowiny, Rusini, Ukraińcy. Dla Austriaków i mieszkańców Grazu Thalerhof, gdzie teraz jest lotnisko, to symbol wolności i możliwości podróżowania, przeciwieństwo niewoli 14 tys. ludzi. Co ciekawe, dzięki spektaklowi Anna Badora odkryła prawnuczkę bohatera sztuki "Thalerhof", Maksyma Sandowicza, świętego kościoła ortodoksyjnego. Dziewięcioletnia Polka Tatiana mieszka od kilku lat w Grazu i zgłosiła się na casting. Specjalnie dla niej Stasiuk napisał rolę - prawdziwa prawnuczka świętego Łemka, ofiary obozu, opowiada o nim ze sceny Austriakom.

Chyba tylko Stasiuk, z wyboru człowiek pogranicza polsko-ukraińskiego, może odprawiać z Badorą dziady nad ofiarami Thalerhofu. Oboje niepokorni, poruszają ważne, wstydliwe lub ukrywane historie z pogranicza geograficznego, kulturowego i pamięci. Nazywają to, czemu nie nadano imienia. Niemcy i Austriacy słuchają i czytają Stasiuka nie tylko jako autora książek, ale i felietonistę, np. "Frankfurter Allgemeine Zeitung", najważniejszego niemieckiego tytułu. To Stasiuk objaśnia im rzeczywistość Europy Wschodniej. Aktorzy Anny Badory nie znali historii Thalerhofu, podobnie jak nauczyciele. Zajęło się nią niedawno paru lokalnych historyków. A ukraińscy naukowcy, którzy jechali 1000 km na przedstawienie, odnaleźli właśnie w Thalerhofie nazwisko zaginionego dziadka jednego z nich.

LUPA I BADORA

Badora nie pozwala miłośnikom teatru złapać oddechu. 10 stycznia w Grazu miała miejsce kolejna wyczekiwana premiera, jak pisze austriacka prasa, starego Mistrza Krystiana Lupy. Mistrz spotkał mistrza - Lupa spotkał Thomasa Berhnarda, już po raz szósty reżyserując i realizując jego adaptację sceniczną powieści "Holzfallen" ("Wycinka"). Po czterech godzinach premierowego przedstawienia prasa była pełna entuzjazmu, recenzenci podkreślali poszukiwania, zagłębianie się w poetyckie obszary tekstu, "skoncentrowanie się na niewypełnionych białych plamach". Dziennik "Standard" napisał, że Lupa "pije z rzeki słów Bernharda jak z najcenniejszego górskiego źródła"... Można by długo cytować. Najlepiej chyba wagę tej inscenizacji oddaje opinia, że przeżycie spektaklu, bo nie samo obejrzenie, to "obowiązek każdego, kto musiał w ostatnich latach przecierpieć wystawienia Bernahrda w Austrii". I że Bernhard u Lupy jest jak nowy. Znowu Wiedeń, Bregencja i inne zakątki Austrii spotkały się w teatrze Anny Badory w Grazu.

ZAWODOWA SOLIDARNOŚĆ

W czasie pracy nad sztuką "Thalerhof" reżyserka otrzymała z rąk minister nauki, sztuki i kultury Republiki Austrii, Claudii Schmied, zawodowy tytuł profesorski za wybitne dokonania. A model teatru Anny Badory w Grazu przejęło wiele scen w Austrii, np. salzburska. Wniosek zgodnie z przepisami musiał odczekać pięć lat. Schöne Titel ohne Mittel, czyli piękny tytuł i tyle, jak mówią z przekąsem Austriacy, ale nobilitacji z nim związanej w Austrii, która kocha tytuły, nie da się przeliczyć na pieniądze. Badora może dalej mówić ze sceny o trudnych tematach, bo ma pozycję. Dlatego może też wspierać wolność słowa zagrożoną na Węgrzech premiera Orbana. Węgierski reżyser i scenograf Viktor Bodo, z którym już wcześniej współpracowała, nie może działać w ojczyźnie, bo cenzura niszczy autorów i teatry, choć nie wprost. Nie otrzymują po prostu środków na przedstawienia. Badora czuje się w obowiązku, mimo nie najłatwiejszych realiów finansowych, wspomóc kolegów - w imię prawa do wypowiedzi artystycznej. I zaprasza ich do Grazu. To zawodowa solidarność.

W dziedzinie teatru reżyserka jest jedną z najlepszych polskich marek eksportowych. - Anna Badora i Jan III Sobieski to dwoje najbardziej znanych Polaków w Austrii. I to w tej kolejności - stwierdził prof. Wolf Rauch z Uniwersytetu w Grazu w laudacji na cześć prof. Badory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji