Władza jest podarkiem, który dostajemy przypadkowo
"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
W łódzkim Teatrze im. Jaracza sztuka Witolda Gombrowicza posłużyła jednej z najciekawszych reżyserek polskiego teatru do kolejnej apokaliptycznej wizji, które ona konsekwentnie tworzy. Widać tu zwłaszcza analogię do świetnej jej inscenizacji "Balkonu" Geneta. Tam ordynarna właścicielka domu publicznego przeobraziła się w rządzącą państwem królową. W "Iwonie" nie ma mowy o majestacie władzy. To raczej rzecz o aspirowaniu do pewnych stanowisk, które otrzymujemy przypadkowo, jak kaprys, a czasem chichot losu. Zobacz galerię zdjęć
Dwór królewski ukazany został też przez pryzmat "Króla Ubu" Jarry'ego. Królowa Małgorzata zagrana brawurowo przez Milenę Lisiecką swym prostactwem i zachłannością bardzo przypomina Ubicę.
Król Ignacy w znakomitej interpretacji Ireneusza Czopa łączy skrajny cynizm i wyrachowanie z lisim sprytem. Wszystko po to, by pozostać na zajmowanym stanowisku. Jest człowiekiem o niekwestionowanym wdzięku i doskonale zdaje sobie sprawę, że potrafi grać młodzieńczą naiwność. Książę Filip Krzysztofa Wacha świetnie zaś czuje się jako dziecko celebrytów.
Jak można wyczytać w programie przedstawienia, Agata Duda-Gracz spojrzała na utwór Gombrowicza poprzez "Pochwałę głupoty" Erazma z Rotterdamu. Idealizm sromotnie przegrywa w tym spektaklu z przaśną codziennością. Nie ma miejsca na miłość, jest jedynie seks. Scena przypomina wybieg dla modelek, wśród postaci na królewskim dworze jest nawet Freddie Mercury.
Iwona Dróżdż-Rybińska grająca tytułową bohaterkę rozpaczliwie poszukuje miłości. Dzięki toksycznej matce (zaskakująca rola Katarzyny Cynke) jest dzieckiem pełnym naiwności i złych przeczuć. Czy gwałt zadawany jej bezbronnej naturze dzieje się naprawdę, czy jest przedmiotem imaginacji. Co jest tu prawdą, a co tylko złym snem wyśnionym przez szaleńca do końca nie wiemy.
Agata Duda-Gracz jak zwykle zajęła się nie tylko reżyserią, ale też scenografią i kostiumami. Spektakl łatwo będą mogli nadziać na widelec ci wszyscy, dla których gender jest słowem szatańskim. Tu damy dworu grane są bowiem przez zniewieściałych młodzieńców, w nienagannych fryzurach i z mocno wyeksponowanymi "klatami". A rolę Elvisa będącego komentatorem rzeczywistości, głosem rozsądku, a raczej Kasandrą przyjęła Maja Kleszcz.
Spektakl będzie z pewnością budził kontrowersje. Ewentualnym przeciwnikom przypominam jednak, że wykrzykiwanie tak modnych dziś w teatrze słów: Hańba! Hańba! nie robi już na nikim wrażenia.