Artykuły

Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin rozbrajają romantyzm

Godzina 17. Bunkier Sztuki w Krakowie. Gdyby nie próby do ich nowego spektaklu w Narodowym Starym Teatrze, dzień dramatopisarki i dramaturga - Jolanty Janiczak i reżysera - Wiktora Rubina rozpocząłby się zaledwie trzy godziny temu.

- Nie potrafię pisać w ciągu dnia. Wolę noc i ciszę. Wtedy przychodzą najciekawsze myśli. Toczymy z Wiktorem długie dyskusje, czytamy , oglądamy filmy. Chodzimy spać o piątej nad ranem i wstajemy około czternastej. To dla nas naturalne. Pracując nad spektaklem, musimy się jednak przestawić z trybu nocnego na dzienny - przyznaje Jolanta Janiczak, która z Wiktorem Rubinem tworzy jeden z najgorętszych duetów teatralnych w Polsce ostatnich lat. Twórców interesują historie jednostek, które swoimi zachowaniami przekraczają sztywne konwencje i wyłamują się, tylko z pozornie nienaruszalnych, schematów myślenia. Teatr, jaki tworzą, nigdy nie przynosi jednak jednoznacznych odpowiedzi. Stanowi raczej otwarty proces ich poszukiwania, który nigdy się nie kończy. Laureaci tegorocznych Paszportów Polityki wystawią w Starym Teatrze dramat "Towiańczycy, królowie chmur" autorstwa Janiczak. Premiera 14 marca.

Niezobowiązujące, ale trwające wciąż spotkanie

Ich drogi spotkały się w Krakowie. Tu studiowali. Ona - psychologię. On - socjologię i reżyserię. Po raz pierwszy wpadli na siebie dwanaście lat temu, w jednej z kawiarni na Kazimierzu. - Jola siedziała z moim przyjacielem przy jednym stoliku. Podszedłem do nich i zaczęliśmy rozmawiać. Tyle - wspomina lakonicznie Rubin. - Zapytał mnie, czy przypadkiem nie pochodzę ze Wschodu, bo mam akcent prze nos. Obruszyłam się oczywiście i pomyślałam: "Co za bezczelny studencik". Miałam wtedy zaledwie 19 lat - śmieje się Janiczak.

Takich szczegółów Rubin sobie nie przypomina, a może nie chce o nich mówić? Jak zapamiętał tamtego dnia Jolę? (długie milczenie) - Chyba nie wypada o tym mówić - żartuje. Przyznaje jednak, że już wtedy go zauroczyła, choć uważał, że jest znerwicowana i całkowicie odklejona od rzeczywistości. - Ja natomiast brałam Wiktora za typowego bufona - nie pozostaje dłużna Janiczak.

Rzeczywistość zweryfikowała ich poglądy. On okazał się mężczyzną twardo stąpającym po ziemi, a ona...? - Cóż... Nadal pozostaję odklejona. Od organizacji, ale przede wszystkim od praktyczności wolę życie w świecie literatury i sztuki, i bardzo mi z tym dobrze - przyznaje z rozbrajającą szczerością.

Kiedy zaczęli tworzyć związek, Rubin był już reżyserem. Pracował cały dzień. Do domu wracał zmęczony. - Dziś odnoszę wrażenie, że zaangażowanie Joli w teatr wynikało z jej potrzeby pełniejszego uczestnictwa w moim świecie, dzielenia ze mną tej pasji i dzięki temu spędzania razem więcej czasu - przyznaje Rubin. Janiczak dodaje: - Znaleźliśmy przestrzeń, w ramach której mogliśmy się naprawdę poznać i odkrywać w sobie to, co najcenniejsze i najbardziej wartościowe.

Czy nie bali się zagrożeń wynikających z tak ścisłego połączenia sfery prywatnej i zawodowej? - Nie. Jeżeli nawet dochodzi między nami do konfliktów, są one szczere, otwarte. To dla mnie lepsze od życia z osobą, którą kocham w oddzielnych przestrzeniach i spotykania się z nią wieczorem, przed telewizorem w oddzielnych zmęczeniach pod pozorem spędzenia ze sobą czasu. Teatr, wbrew pozorom, umożliwił nam, a nawet ułatwił nieustanną pracę, którą trzeba wkładać w budowanie związku, rozwijanie miłości - mówi Janiczak.

Teatralny duet ma na swoim koncie wystawienie m.in. "Cząstek elementarnych" w Teatrze Polskim we Wrocławiu, "Orgię" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, "Jamesa Bonda: Świnie nie widzą gwiazd" w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu, "Joannę Szaloną, królową" i "Carycę Katarzynę" w kieleckim Teatrze im. S. Żeromskiego oraz "Emigrantów" w krakowskim Teatrze Łaźnia Nowa.

Czy wierzą w przeznaczenie? - To nietypowe pytanie w kontekście naszej znajomości, dlatego, że poznałem Jolę w zupełnie niezobowiązujących okolicznościach. Nie podejrzewałem, że kiedykolwiek będziemy razem tworzyć teatr. Nasze spotkanie nigdy nie było obarczone potrzebą stworzenia "artystycznego biznesiku" - opowiada Wiktor Rubin.

Studium manipulacji

Spektakl, nad którym obecnie pracują, dotyczy okresu Wielkiej Emigracji, konkretnie dnia, w którym w domu Adama Mickiewicza na ulicy Amsterdam 1 pojawia się Andrzej Towiański. Premiera odbędzie się 14 marca na scenie kameralnej Narodowego Teatru Starego. Dramat nie jest linearną opowieścią, ma delikatny rys fabularny. Jest formą wyznania i rozliczenia się ze sobą, ze swoim mitem, z historią osób związanych z Kołem Sprawy Bożej, którego twórcą był Andrzej Towiański. Osobami tymi są Adam Mickiewicz, jego syn - Władysław, żona - Celina Szymanowska, Karolina Towiańska, Ksawera Deybel, Seweryn Goszczyński i Konrad, który koresponduje ze swoimi poprzednikami z "Dziadów" i z "Wyzwolenia".

- Próbujemy odpowiedzieć na pytanie, kim mogą być dla nas dziś ci ludzie, ile z ich myślenia, czucia, tworzenia zostaje w nas? Jak silnie żyją w nas romantyczne mity, których członkowie "Wielkiej Emigracji" byli poniekąd twórcami i dystrybutorami? Do czego dzisiaj służą idee romantyzmu? I najważniejsze pytanie, czy można spojrzeć na polski romantyzm inaczej, czy może przestać być ideologiczną tarczą antyrakietową? - stawia pytania Janiczak, która podkreśla, że nie bez przyczyny syn Mickiewicza spalił wiele dokumentów kompromitujących wieszcza, by wystawić mu nieskazitelny pomnik.

Wiktor Rubin dodaje, że centrum, wokół którego oscyluje dramat, tworzy rodzina Mickiewicza: on, jego syn i żona. - W pewnym więc sensie "Towiańczycy. Królowie chmur" to dramat rodzinny. Nie mogliśmy przejść obojętnie obok słów Władysława, który powiedział o swojej matce Celinie Mickiewicz, że nie wyobraża sobie, żeby inna kobieta wytrzymała taką dawkę cierpienia. Zaczęło nas zastanawiać, co takiego działo się w domu Mickiewiczów, zwłaszcza w okresie paryskim, kiedy w progu ich domu stanął Andrzej Towiański? To pojawienie się Towiańskiego w Paryżu wywraca do góry nogami życie nie tyko Mickiewiczów, ale wielu wybitnych polskich emigrantów, którzy w nierealnych ideach szukają ucieczki od swojej marnej egzystencji. Przyglądamy się oczywiście tym wszystkim sprawom z wielu perspektyw, poprzez intymność, kontekst historyczny, ekonomiczny i kulturowy.

Jolanta Janiczak podkreśla, że pracując nad tekstem dramatu, zrobiła największy, jak dotąd, research. - Przeczytałam większość lektur, które dotyczą związków Mickiewicza z Towiańskim. Część z nich jest zmitologizowana, część niezwykle krytyczna.

Trudno więc sformułować jakąś jednoznaczną ocenę, Towiański jest ciekawy, bo jest zupełnie nieuchwytny, widzę w nim współczesnego bohatera, który ze słabości i błędów próbuje budować wartość, może on naprawdę chciał powołać system etyczny, który pochyla się nad ludzką biedą emocjonalną, duchową. Może był manipulantem, hochsztaplerem, może świętym, może jedno i drugie naraz. Próbowałam w nim znaleźć jednostkę, która likwiduje czarno-białe oceny ludzi, który w zachowaniach niegodnych, niemoralnych, słabych widzi raczej rozpacz i biedę ludzką niż zło - mówi Janiczak.

Towiański odpowiadał za stworzenie i organizację czegoś na kształt sekty. Do domu Mickiewicza codziennie przychodziło kilkadziesiąt osób. Uprawiano różne formy modlitwy, próbowano doświadczać ekstaz religijnych. Uczestnicy obrzędów na czele z wieszczem aranżowali coś na kształt ostatniej wieczerzy, pili wino, Adam rozdzielał chleb, a potem jakoś przechodziło to w Dionizję, następnie w gorące pokutowanie. Najczęściej powtarzanym słowem była "Sprawa Boża" nie wiadomo jednak, co dokładnie mogło ono oznaczać.

Pojęcia tajemniczej "Sprawy" nie wyjaśniają teoretyczne pisma Towiańskiego. - Są tak wieloznaczne, że można pod te słowa podłożyć prawie wszystko. To oczywiście ułatwia możliwość manipulowania ludźmi za pomocą "Sprawy" - twierdzi Janiczak.

Wiktor Rubin zwraca natomiast uwagę, że praktyki towiańczyków być może nie zostałyby zauważone, gdyby nie fakt, że udział w nich brały tak światłe umysły reprezentowane przez Mickiewicza, Słowackiego czy Goszczyńskiego. - Wpływ Towiańskiego na poetów, którzy próbują rozszyfrować teoretycy literatury i inni badacze, to jednak historia pełna pustych miejsc, luk, nieogarniona i nieodgadniona - mówi.

Przypomina też, że były próby wymazania z biografii Mickiewicza postaci Ksawery Deybel. - Ich związek był pomieszaniem erotyzmu z mistyką. Mieli jedno lub dwoje dzieci. Losy Ksawery są równie smutne i tragiczne jak żony Mickiewicza Celiny. Poeta był o wiele bardziej złożoną, a przez to tragiczną postacią niż pomnik, które mu wybudowali rodacy. Każde nawet najświętsze symbole mają skazy. Nauczmy się raczej wybaczać im i sobie, a nie zamiatać te błędy pod dywan, a ich twórców ozłacać. Jak się pomaluje złotem człowieka, skóra przestaje oddychać, po kilku godzinach człowiek umiera. Tak samo jest z historycznymi bohaterami. Jeśli ich nie będziemy stale nękać pytaniami, to po prostu znikną jako ciekawi ludzie. Zostaną po nich jedynie nudne pomniki.

Demoniczny i cielesny romantyzm

Przeszłość w "Towiańczykach. Królach chmur" jest pretekstem do postawienia pytania o kondycję teraźniejszości. Twórcy zauważają, że pojęcia wytworzone przez Mickiewicza, takie jak na przykład "Polska Chrystusem Narodów" są wciąż żywe. - Jednak Polska żadnym Chrystusem nie jest i ma dokładnie tyle samo grzechów, co każdy inny naród. Mamy jako Polacy bardzo rozwinięte mechanizmy obronne i skłonność do wyparcia niewygodnych zdarzeń. Gdy pojawiają się kryzysy społeczne - aktywizuje się postać Mickiewiczowskiego Konrada. Zaczynamy nadużywać takich pojęć, jak Bóg, ojczyzna, tradycja, święta tradycja.

Wykorzystujemy pojęcia, które nabrały w epoce romantyzmu nadprzyrodzonej mocy, żeby za ich pomocą wykluczać i odrzucać. Zwykła codzienność zostaje wyparta przez wzniosłość, patos. Romantyzm uwznioślił cierpienie, śmierć samobójczą, ryzykanctwo i brawurę, nauczył nas, że lepiej pięknie umrzeć niż brzydko żyć. Próbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie, co z tym bagażem, który w nas przecież ciągle żyje, zrobić - mówi Janiczak.

Rubin dodaje, że pojęcia takie jak Bóg, honor, ojczyzna mają w Polsce charakter zmilitaryzowany. - Bardzo szybko detonują zawarty w nich ładunek. Nie można bezkarnie mitologizować wspólnoty narodowej, mieszać Boga z ojczyzną. Prowadzi to do wykluczania niektórych grup i wywołuje zjawiska, które nie istnieją, a ich działanie może być szkodliwe.

Literatura romantyczna była bardzo silnie obecna w dzieciństwie i okresie dorastaniu Janiczak, która wychowała się na Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie. - Mama czytała mi od dziecka i jako czterolatka recytowałam "Pana Tadeusza", "Świteziankę", "Smutno mi Boże" itp. Dla odmiany dziadek czytał mi Stary Testament. Mój tata mieszkał kilka lat w USA, jak byłam dzieckiem. Nagrywałam dla taty kasety z "Powrotem taty" albo parafrazowałam Słowackiego "Niechaj mnie tata o wiersze nie prosi bo kiedy tata do ojczyzny wróci, to każdy kwiatek powie" itd. Jak wyjeżdżaliśmy z rodzicami na dłużej, to podróżował z nami "Pan Tadeusz".

Perfekcjoniści, których praca nigdy się nie kończy

- W pracę angażujemy się zawsze na sto procent. Nie dajemy sobie taryfy ulgowej. Jeśli się siebie i innych traktuje poważnie, po prostu nie ma innego wyjścia niż uczciwa, rzetelna praca. Wstydziłabym się pokazać coś, w co nie zaangażowałabym się na sto procent. Staramy się bardzo, żeby nasz teatr był wolny od ściemy! Dlatego tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi. Niewiele wiem rzeczy na sto procent, więc nie wyobrażam sobie, żeby ze sceny głosić jakieś tezy - deklaruje Janiczak.

Ich proces twórczy ma charakter wspólnotowy, jest zależny od wszystkich twórców spektaklu, w tym aktorów i scenografa. Sztuka rodzi się w dialogu. Wygrywa racja, która jest najbardziej przekonująca. Starają się nie stawiać w swym teatrze tez. - Jesteśmy też dalecy od interpretowania. Sztuka jest dla nas przestrzenią otwartą, która rodzi się z energii twórców i publiczności - mówi Janiczak.

Czy są momenty, w których wasza praca dobiega końca? Na to pytanie odpowiadają bez zastanowienia: "Nie". - Proces pracy nigdy się nie kończy aż do zdjęcia spektaklu. Dlatego przedstawienia ewoluują, zmieniają się - mówi Wiktor Rubin. Czy to nie bywa męczące? - Lepiej stworzyć coś, co pulsuje, co jątrzy, niż jest w pełni uporządkowane - odpowiada Rubin. Janiczak wspomina, że już po premierze ich poprzedniego spektaklu "Carycy Katarzyny" poprawiali go trzykrotnie.

Podczas trwania rozmowy zastanawiam się nad fenomenem ich teatru, który z sukcesem przemawia do świadomości polskiej jak i międzynarodowej publiczności (nagrody i wyróżnienia na różnych festiwalach, w tym na Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia). W rozmowie kilkakrotnie przewija się słowo "Energia". Czuć ją, gdy Janiczak i Rubin z pasją i zaangażowaniem opowiadają o swojej pracy. Są zanurzeni w teatrze, który traktują w kategoriach żywej tkanki, spotkania z ludźmi. W teatrze, który jest przeniknięty ich codziennością, życiem dalekim od stagnacji i nudy.

Wyobrażacie sobie, że to się może kiedyś skończyć? Odpowiadają: - Nie.

***

Laureaci paszportów Polityki 2013- dramatopisarka Jolanta Janiczak i reżyser Wiktor Rubin

Przyznano im je za "brawurowe spektakle, które, odsłaniając mechanizmy konstruowania oficjalnych biografii, równie wiele mówią o historii, co o współczesności" oraz "za język mieszający czasy, perspektywy i doświadczenia, jednocześnie demaskatorski i niezwykle intensywny". Wśród spektakli tego teatralnego duetu jest m.in. spektakl "Caryca Katarzyna", który wystawił Teatr Stefana Żeromskiego w Kielcach

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji