Artykuły

Wrażenia ze sceny i z... antraktu

Ktoś złośliwy powiedziałby: te drugie były najciekawsze. Praw­dziwy gwiazdozbiór bowiem, daw­nych i niedawnych primabalerin poznańskich oraz niektórych ich legendarnych partnerów, stanowił ozdobę premierowego towarzyst­wa. I naturalnie temat wspomnień, porównań, plotek, anegdot. Za­prawdę, trudno w takich chwilach nie ożywić pamięci, zwłaszcza iż panie, pełne nadal uroku, skore są do wspomnień. Czas przeszły zo­stawmy jednak dla antraktów.

"Giselle" 1996 roku niechaj zdobywa nowy zastęp swych wiel­bicieli, wolnych od reminiscencji. Gotowych poddać się przeniesie­niu w świat całkiem nierealny i podziwiać uroki romantycznego... cmentarza. W wizji scenografa Ryszarda Kaji - jak mówi - opartej na kanwie malarstwa matki Stefa­nii Kajowej, cmentarz zajął całą scenę II aktu. Jest sam w sobie dziełem sztuki romantycznej, wzbogaconym jednakże efektami XX-wiecznej techniki i pomysło­wym oświetleniem projektu Jerze­go Bojara.

Jakkolwiek Liliana Kowalska ty­lko przeniosła oryginalny układ baletu, istniejący od przeszło 150 lat, zrealizowała przecież pracę z bagażem własnych doświadczeń i na miarę dzisiejszego pojmowa­nia teatru tańca. Soliści i młody zespół baletowy spod Pegaza oraz uczniowie Szkoły Baletowej, dobrze pojęli zamiar swej maestry. Powstało widowisko, na które patrzy się z zadowoleniem. Jest solidnie wypracowane z wieloma, pięknymi scenami zbiorowymi. Na pewno z powodzeniem i na długo ozdobi repertuar.

"Giselle", jako klejnot baletu ro­mantycznego, jest poza wszyst­kim wyzwaniem dla największych talentów sztuki tańca. Beata Wrzosek, warunkami zewnętrzny­mi zupełnie inna od swych słyn­nych poprzedniczek, stworzyła własną postać ubogiej dziewczy­ny, zakochanej w księciu. Nie tyle układem tańca, co wyrazem dra­matycznym, wręcz zgoła aktors­kim. Jest świetna technicznie. Na­tomiast spodziewałem się więk­szego kunsztu po premierowym gościu z Petersburga - Igorze Ma­rkowie. Błysnął pięknym gestem, szlachetnym krokiem, ładną syl­wetką, troskliwym partnerowa­niem Giselle. Samym tańcem, nie wybiegł jednak poza poprawność.

Za to poniżej przeciętności (co się stało z poziomem osiągniętym np. w "Tosce"?) zagrała orkiest­ra. Maciej Niesiołowski zrobił wszystko, by muzykę Adolphe`a Adama nie tylko pozbawić ostat­nich resztek wartości, lecz także potwierdził znaną myśl, wypowie­dzianą przez siebie na konferencji prasowej przed premierą: "nie ma złych dzieł, są tylko kiepscy wykonawcy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji