Sentymentalny klimat Giselle
W KLIMAT MIŁOŚCI malowniczą oprawą scenograficzną trafnie wkomponował sobotnią premierę "Giselle" w Teatrze Wielkim RYSZARD KAJA. Realizatorzy zadbali o stylową ekspozycję, pełną charakterystycznych dla epoki romantyzmu szczegółów inscenizacyjnych. Swemu zadaniu znakomicie podołał MACIEJ NIESIOŁOWSKI, dyrygent doświadczony w prowadzeniu spektakli baletowych. Orkiestra pod jego batutą właściwie spełniała nałożoną na nią funkcję ilustracyjną do treści akcji rozgrywającej się na scenie. Niestety, niekiedy brakowało jej rytmicznej spójności z tancerzami. Warta podkreślenia choreografia jest dziełem LILIANY KOWALSKIEJ. Zapewne oparła się o własne doświadczenia, jako że niegdyś była wykonawczynią partii tytułowej.
Imponująco sprawnie zaprezentował się starannie dobrany, niemal idealnie zgrany corps de ballet. Szczególnie Willidy cechowała świeżość i subtelność zjaw oraz znakomita forma taneczna wykorzystująca technikę pointes. Duże wrażenie wywarła muzykalna, a przy tym posągowa i zwiewna królowa willid - Mirta, którą kreowała ANGELIKA KACZMAREK.
W pełni wysoki kunszt interpretacyjny zdaje się być częścią osobowości BEATY WRZOSEK, odtwórczyni partii tytułowej. Jest baleriną znakomicie wyszkoloną i nawet z najtrudniejszymi ewolucjami nie miała żadnych problemów. Jako Giselle wspaniale tańczyła w scenach ukazujących młodzieńczą radość i jakże realistycznie ukazała obłęd w scenie kończącej I akt.
Jako Albert, książę śląski (jej ukochany), wystąpił gościnnie IGOR MARKOW. Zachwycał czystością, wręcz pedantycznością każdego "pas", miękkością ruchu oraz plastycznością każdego gestu. A przecież nie miał łatwego zadania, jako że konstrukcja psychologiczna postaci - wieśniaka przebranego w księcia wymaga sporego ładunku dramatycznego.
Właściwie każdy z pozostałych solistów zasłużył na słowa uznania. Także oni sprawili, że poznańską "Giselle" można rozkoszować się i upajać do woli.