Artykuły

Obiekt zamknięty. Strefa monitorowana. Wygrał, czy przegrał?

"Lot nad kukułczym gniazdem" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Agnieszka Kiełbowicz w Śląsku.

Karciana partyjka. Muzykoterapia. Przyjmowanie leków. Spotkania terapeutyczne. Oglądanie serwisu informacyjnego. Nieustanny nadzór: kamer, siostry Ratched i pielęgniarzy. Tak wygląda codzienność pensjonariuszy szpitala psychiatrycznego. Tymczasem pewnego dnia wszystko się zmienia. Do zakładu przybywa nowy pacjent - Randle Patric McMurphy.

Debiutancka powieść Kena Kesey'a "Lot nad kukułczym gniazdem" ukazała się w 1962 roku i już w następnym roku trafiła na deski teatralne zaadaptowana przez Dale'a Wassermana. Największą popularność i rozgłos przyniósł jej jednak film z 1975 roku w reżyserii Milosa Forma-na z oscarową rolą Jacka Nickolsona. Również w latach 70. odbyła się polska prapremiera sztuki w reżyserii Zygmunta Hubnera w Teatrze Powszechnym, która trwale zapisała się w świadomości polskiej publiczności. Stąd w każdą kolejną inscenizację "Lotu nad kukułczym gniazdem" wpisane jest podwójne ryzyko, z jednej strony jego wystawienie skazane jest na prównanie z kultowym filmem For-mana i doskonałą kreacją aktorską Nicholsona, z drugiej zaś niepewność wzbudza interpretacja utworu wpisanego w specyficzną epokę kontrkultury. Wyzwanie to nie zniechęciło Roberta Talarczyka - nowego dyrektora Teatru Śląskiego, który wyreżyserował "Lot nad kukułczym gniazdem" na katowickiej scenie. Premiera odbyła się 22 listopada.

Do szpitala psychiatrycznego prowadzonego twardą ręką siostry Ratched trafia na obserwację nowy pacjent Randle Patrie McMurphy - przestępca i symulant, próbujący wymigać się od kary w obozie pracy. Zbuntowany bohater nie godzi się na panujące na oddziale zwyczaje, nie akceptuje regulaminu i stara się przekonać do swoich racji pozostałych pacjentów. To staje się przyczyną konfliktu między stanowczą i władczą pielęgniarką, od której jak się okazuje zależy dalsza przyszłość niepokornego bohatera.

Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu pacjenci szpitala psychiatrycznego przechadzają się wśród zasiadającej na widowni publiczności. Z hukiem zatrzaskiwane kolejno drzwi prowadzące do foyer są wyraźnym sygnałem rozpoczęcia przedstawienia. Publiczność otrzymuje tym samym czytelny komunikat - stąd nie ma ucieczki, a każda jej próba związana jest z natychmiastową reakcją bezwzględnych pielęgniarzy (Grzegorz Lamik, Mateusz Znaniecki), którzy swoim wyglądem przypominają ochroniarzy masowych imprez.

To miejsce na pozór nie przypomina szpitala psychiatrycznego. Scenografia autorstwa Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego nawiązuje raczej do przestrzeni industrialnej, pełnej różnego typu oprzyrządowań i pomieszczeń wyznaczonych ostrzegawczą taśmą. Metafora fabryki, która w wizji Wodza Bromdena (Grzegorz Przybył) sprawuje kontrolę nad jednostką i przywracają społeczeństwu "naprawioną", przyjmuje realny kształt na katowickiej scenie. Pracę w tym "warsztacie naprawczym" w czytelny sposób ukazuje zwłaszcza scena poddawania elektrowstrząsom dwójki ukaranych za swe wybryki pacjentów: Wodza oraz McMurphy'ego (Dariusz Chojnacki).

W tym miejscu nie ma mowy o żadnych indywidualnościach, jednostkach wyróżniających się z tłumu, nie pasujących do ogólnych społecznych wyobrażeń. Wszyscy pensjonariusze są posłuszni i zdyscyplinowani, bez żadnych sprzeciwów zażywają wydzielane przez pielęgniarki pigułki oraz biorą udział w rozmowach terapeutycznych. Większość z nich poddaje się leczeniu dobrowolnie, gdyż często nie potrafi sprostać określonym wymaganiom stawianym przez społeczeństwo czy najbliższych. Ich świat nadzorowany jest z pielęgniarskiej dyżurki, stanowiącej scenograficzne centrum, której szklane okno separuje tych "normalnych od chorobowych jednostek. Stąd płyną wszelkie komunikaty wypowiadane opanowanym i chłodnym tonem przez siostrę Ratched (Katarzyna Brzoska), od której w tej rzeczywistości zależy wszystko, której celem jest realizacja planu dnia, a nie faktyczne rozwiązywanie problemów pacjentów. Wraz z pojawieniem się McMurphy'ego stopniowo w pensjonariuszach rozbudzana jest potrzeba zamanifestowania swoich racji, walka o swoją niezależność i namiastkę wolności. Podjęta próba buntu i stawienie oporu aparatowi represjonującemu niestety nie zostanie sfinalizowana. Poddany zabiegowi lobotomii bohater nie będzie w stanie dokończyć już swojej misji. Wódź Bromden wszystko dokończy za niego.

Robert Talarczyk inscenizując na katowickiej scenie "Lot nad kukułczym gniazdem" połączył zarówno historię opowiedzianą z perspektywy McMurphy'ego, jak i subiektywną narrację Wodza Bromdena zapisaną na kartach powieści Kena Kesey'a. Jego psychodeliczne wizje, w których pacjenci przypominają trybiki, maszyny wykonujące bezmyślnie te same czynności są doskonałym komentarzem do rozgrywających się na scenie wydarzeń oraz mogą stać się metaforą współczesnego społeczeństwa.

Zaletą katowickiego spektaklu jest zespół aktorski, a ściślej jego męska część. Dariuszowi Chojnackiemu udało się zbudować postać zbuntowanego i nie dającego się zamknąć w sztywnych regulaminowych ramach pacjenta, walczącego nie tylko w swoim imieniu, a może zwłaszcza w imieniu innych. Kreowany przez niego McMurphy wydaje się być zdeterminowany w osiągnięciu celu, nawet za cenę najwyższą. Dobrze poradził sobie także Bartłomiej Błaszczyński w roli Billy'ego Bibbita, jąkającego się pacjenta, straszonego przez siostrę Ratched niemal na każdym kroku przywoływaną figurą matki. Warto również wspomnieć postać Doktora Spivey'a - bohatera rozdwojonego między słusznościami siostry Ratched, a prawami pacjentów, w którego rolę wcielił się Jerzy Kuczera wprowadzający do spektaklu komediowy ton.

Po ponad pięćdziesięciu latach od wydania powieści Kasey'a, Talarczyk podjął ryzyko wystawienia w Teatrze Śląskim "Lotu nad kukułczym gniazdem". Kreując na scenie zamknięty i kontrolowany świat, reżyserowi udało się zwrócić uwagę na kwestię buntu.

Przy odrobinie dobrej woli motywy kierujące głównym bohaterem z powodzeniem można odnieść do naszej rzeczywistości, w której przecież powodów do sprzeciwu nie brakuje. Dziś można właściwie buntować się przeciwko wszystkiemu: przeciwko prawdzie i nieprawdzie, biedzie i bogactwu, złu i dobru, mądrości i głupocie, wolności i zniewoleniu, religii i ateizmowi. Kłopot jedynie w tym, żeby dzięki buntowi dało się załatwić jakąś sprawę, żeby nie zapomnieć przeciwko czemu się buntowaliśmy. Czasami kłopotem jest także wywalczony efekt buntu. Randle Patrie McMurphy wiedział przeciw czemu się buntuje, ale upojony sukcesem nie postawił nad swoim zwycięstwem kropki nad "i" i przegrał. A może jednak nie przegrał? Czy Robert Talarczyk postawił? Nie wiadomo. Wygrał, czy przegrał? Zalecam sprawdzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji