Artykuły

Człowiek teatru

O prof. Bohdanie Korzeniewskim - człowieku teatru, wychowanym na tym, co zostało z nawoływań Wyspiańskiego, Osterwy i Leona Schillera pisze Czesław Miłosz.

Polska międzywojenna miała dość dużą świadomość teatralną, to znaczy reżyseria i aktorstwo nie były pojmowane jako zawody, ale jako powołanie i rodzaj służby publicznej. Miała też pojawiający się wtedy typ człowieka teatru, wychowanego na tym, co zostało z nawoływań Wyspiańskiego, Osterwy i Leona Schillera.

Takim człowiekiem teatru był Bohdan Korzeniewski, związany z warszawskim PIST-em, czyli Państwowym Instytutem Sztuki Teatralnej i edukowany m.in. we Francji, gdzie przebywał na stypendium. Kolegowałem się z nim w dwojaki sposób: na dyskusjach w mieszkaniu Arnolda Szyfmana, z udziałem Edmunda Wiercińskiego, i jako woźny Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie, ładujący z nim razem skrzynie z książkami na konne platformy.

Korzeniewski kierował Tajną Radą Teatralną w okupacyjnej Warszawie, która miała być organem nadrzędnym życia teatralnego w powojennej Polsce. Z jej inicjatywy Iwaszkiewicz przetłumaczył "Elektrę" Giraudoux, której pierwsze czytanie odbyło się 13 grudnia 1941 roku w mieszkaniu scenografki Teresy Roszkowskiej na Saskiej Kępie. Także z inicjatywy Rady powstały sztuki: Gąjcego "Homer i Orchidea", Zawieyskiego "Masław", Andrzejewskiego i Zagórskiego "Święto Winkelrieda".

Wierciński, także na zlecenie Rady, zamówił u mnie przekład, Jak wam się podoba" Szekspira, ponieważ jest to sztuka o wygnanym księciu, a on wyobrażał sobie rychły powrót prawowitych władz i ich obecność na otwarciu teatrów. Latami sztukę wystawiano bez podania nazwiska tłumacza. Wierciński zamówił zresztą u mnie nie tylko ten przekład, ale także prolog do , Akropolis" Wyspiańskiego na otwarcie teatrów, który napisałem, ale nie bardzo mi się podobał. Podobno był proroczy, tak jakby napisany po Powstaniu Warszawskim, nie przed. Czy tak jest - nie pamiętam.

Bohdan Korzeniewski trafił do Oświęcimia nie z powodu swoich licznych działań podziemnych, lecz przypadkiem. Pisał właśnie artykuł do prasy podziemnej, kiedy Niemcy otoczyli jego blok na Żoliborzu i kazali wszystkim mężczyznom zejść na dół. Położył pióro w notesie i zszedł na dół.

Naszym przełożonym przy wykonywaniu prac w Bibliotece był Julian Pulikowski, postać dość enigmatyczna, bo Reichs-deutsch i żonaty z Niemką, ale on to przyczynił się do zwolnienia Korzeniewskiego z Oświęcimia, a sam zginął podczas Powstania kopiąc rowy na Żoliborzu.

Przypominam Bohdana Korzeniewskiego dlatego, że pozostawił po sobie książkę niewiele mającą wspólnego z teatrem, raczej z teatralnością życia. Dziełko to, pt. "Książki i ludzie", dowodzi, że potrzebna jest wprawa, żeby dojrzałą rzecz napisać. Korzeniewski wywodził się z ducha oświecenia, tzn. cenił trzeźwość i miał wielkie poczucie humoru. W swojej książce uprawia prozę realistyczną, która służy mu do

pokazania paru miesięcy w Oświęcimiu, następnie przygód na terenie Biblioteki Uniwersyteckiej po wejściu do Warszawy sowieckich wojsk, a jeszcze później wyprawy gdzieś na Śląsk w poszukiwaniu książek wywiezionych przez Niemców.

Wszystko to są dramatyczne przygody, jak na przykład próby przekonania rosyjskich żołnierzy, że nie należy pić formaliny ze słojów po preparatach z gadami; starania te były daremne, wypili i umarli, a Korzeniewski został oskarżony o sabotaż. Pamiętał też scenę na pustej stacji gdzieś na Ziemiach Zachodnich, na której zatrzymał się pociąg wiozący zegary, każdy tykający w innym rytmie.

A donoszę o tym dlatego, że dzisiaj dziwi mnie ubóstwo materiału wziętego z życia i przekazanego w literaturze. Inaczej mówiąc: takie książki jak Korzeniewskiego są skarbami zaledwie utrwalonej historii i podobnie jak "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" Białoszewskiego czy "Budowałam , barykadę" Anny Świrszczyńskiej powinny znaleźć się w repertuarze lektur szkolnych jako przykłady pisania jakby przypadkiem, bez nacisku na stronę formalną dzieła, a przecież bardziej wymowne niż utwory powstające z namaszczeniem i poważnym artystycznym zamysłem.

W "Książkach i ludziach" odnajduję charakter człowieka, nieco kostyczny, ze skłonnością do suchego humoru i nie bardzo mogę zrozumieć, jak to się stało, że tak wybitna książka pojawiła się i znikła jakby bez śladu. Korzeniewski, który powinien być wspominany jako reżyser czy adaptator sztuk, zostawił dziełko, które można by uznać za okolicznościowe, ale nim nie jest.

A może było nieco inaczej? Może to właśnie człowiek teatru opisał, co mu się przydarzyło? Jakby te przypadki wołały o odnotowanie, ponieważ życie okazało się niezrównanym autorem komicznym. A miał Korzeniewski umiejętność wyczucia obiektywnego komizmu. Zresztą potrafił być też Katonem bardzo surowym, jeżeli chodzi o zachowania aktorów podczas wojny i następnie w PRL. W rozmowach z Małgorzatą Szejnert pt. "Sława i infamia" wytknął i mnie wypowiedź na sesji, podczas której atakowano go za rzekomo nierealistyczne stroje w sztuce "Śmierć Tariełkina" Aleksandra W. Suchowo-Kobylina. Chciałem dobrze, a wypadło inaczej. Nie będziemy się o to spierać. Bo nie ten szczegół jest ważny w moim wspomnieniu o Bohdanie Korzeniew skini.

Po wojnie zasłynął jako tropiciel "czarownic", tzn. aktorów, którzy oficjalnie, za zezwoleniem władz niemieckich, grali lekki repertuar w okupacyjnej Warszawie, przyciągając notabene tłumy publiczności. Sam reprezentował moralność niejako laicką, wysokie wymagania stawiając godności człowieka.

Felietony Czesława Miłosza drukowane w "TP" do numeru 17/04 ukazaty się w książce pt. "Spiżarnia literacka" wydanej przez Wydawnictwo Literackie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji