Artykuły

Szucha 11: Dom aktorów, arystokratów i miejsce zamachu

Dom przy Szucha 11 zbudował dla siebie architekt z arystokratycznym tytułem. Po wojnie zamieszkała w nim cała plejada wybitnych aktorów. W 1951 r. dokonano tu zamachu na życie stalinowskiego propagandzisty - pisze Jerzy S. Majewski w Gazecie Wyborczej Stołecznej.

Zamach na Stefana Martykę, spikera paskudnego programu "Fala 49", przypominał napad.

9 września 1951 r. do drzwi zapukali czterej członkowie podziemnej organizacji antykomunistycznej "Kraj": Ryszard Cieślak, Tadeusz Kowalczyk, Bogusław Pietrkiewicz i Lech Śliwiński. Otworzyła gosposia. Pobili ją. Żonę Martyki, znaną aktorkę Zofię Lindorfównę, zerwali z łóżka i uderzeniem kastetu pozbawili przytomności.

Ryszard Cieślak ogłuszył Martykę uderzeniem pistoletem w głowę. Inny z zamachowców dusił go. Potem strzelał. Partacko. Martyka konał przez kilkadziesiąt minut.

Zamachowcy uciekli. Lindorfówna w niepublikowanym pamiętniku wspominała, że gdy się ocknęła cały dom zalany był krwią. Jej mąż wciąż żył.

Stefan Martyka był kanalią. Ostro oceniał go w "Pięknych dwudziestoletnich" Marek Hłasko: " Bydlę to włączało się przeważnie w czasie muzyki tanecznej, mówiąc: Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się . Po czym zaczynał opluwanie krajów imperialistycznych; przeważnie jednak wsadzał szpilki w pupę Amerykanom, mówiąc o ich kretynizmie, bestialstwie, idiotyzmie i tego rodzaju rzeczach - następnie kończył swą tyradę słowami: Wyłączamy się ".

Przed wojną Martyka grywał jako aktor w Wilnie, Częstochowie, Katowicach. Wielkiego talentu nie miał. Potem administrował kolejnymi teatrami.

Podejrzewano go, że w czasie okupacji był konfidentem wileńskiego gestapo i demaskował żołnierzy AK, nie ma jednak na to dowodów.

W 1945 zjawił się w Lublinie, tam poznał Arnolda Szyfmana. W Warszawie stał się jego prawą ręką w Teatrze Polskim. Szybko doprowadził do zdymisjonowania Szyfmana i zajął jego stanowiska.

Zasłynął, prowadząc w Polskim Radiu propagandowy program "Fala 49". W napastliwy sposób piętnował w nim "wrogów ojczyzny", popierał procesy polityczne. Był jednym z symboli propagandy lat 50. Władze urządziły mu pogrzeb z wielka pompą. Niewielu go jednak żałowało.

Okręt architekta

Kamienica przy Szucha 11 sprawia dziś nieco dziwaczne wrażenie. Od ulicy przypomina prowizorycznie załataną resztkę budynku. Im dalej jednak w głąb posesji, tym staje się piękniejsza. To dlatego, że całość powstała na rzucie litery T. W czasie wojny skrzydło frontowe, czyli ciągnący się wzdłuż al. Szucha daszek owego T, uległo zniszczeniu. Szkoda, bo miało piękną, opływową sylwetkę, z łagodnie zaokrąglonymi narożnikami, z pasami okien i balustradami jak na pokładach statków.

Noga T to istniejące do dziś długie skrzydło ciągnące się w głąb posesji.

Gmach zaprojektował i wzniósł dla siebie Zygmunt Plater-Zyberk. Fotografie kamienicy w 1937 r. zamieścił miesięcznik "Architektura i Budownictwo", najważniejsze pismo architektoniczne w Polsce. Funkcjonalistyczna architektura przypominała inne realizacje lat 30. XX w. w tzw. stylu okrętowym. Do dziś uwagę zwracają okrągłe okna o charakterze okrętowych bulajów.

Zygmunt Plater-Zyberk prowadził pracownię architektoniczną wraz z bratem Jozafatem. Specjalizował się w projektowaniu luksusowych domów czynszowych. W czasie okupacji, gdy aleja Szucha znalazła się w sercu dzielnicy niemieckiej, przyciśnięty biedą Plater-Zyberk sprzedawał posesję po kawałku.

Architekt związał się z "Muszkieterami" - organizacją konspiracyjną o charakterze wywiadowczym, głęboko zakonspirowaną i współpracującą z wywiadem brytyjskim. Rozwiązaną w 1942 r. rozkazem komendanta głównego AK. Po upadku powstania warszawskiego architekt znalazł się w Niemczech. Do Polski nie wrócił. Zamieszkał w Paryżu, a potem w USA, gdzie zmarł w 1978 r.

Jej trzeci mąż

Po wojnie mury zniszczonego budynku frontowego rozebrano. Tylne skrzydło bardzo szybko odremontowano.

Pod koniec lat 40. zamieszkała w nim cała plejada aktorów Teatru Polskiego: Janina Romanówna, Mieczysław Mierzejewski, Seweryna Broniszówna, Jerzy i Justyna Kreczmarowie, Aleksander Zelwerowicz, Leokadia Pancewicz-Leszczyńska, Władysław Godik.

Tu mieszkała też Zofia Lindorfówna. Na przedwojennych fotografiach zdaje się być słodka jak cukierek. W takich przebojach przedwojennego kina jak "Pani Twardowska" i "Róża" zagrała kolejno: Barbarę Radziwiłłównę i Grzegorzową. Grała też w "Trędowatej" i "Ordynacie Michorowskim". Występowała m.in. na scenie Teatru Rozmaitości i później Narodowego. W czasie okupacji pracowała jako kelnerka najpierw w Cafe Bodo, potem U Aktorek. Była nawet prezeską spółki aktorskiej prowadzącej tę druga kawiarnię. Po wojnie wróciła do Teatru Polskiego.

Miała trzech mężów. Pierwszym był jeden z najwybitniejszych polskich aktorów Józef Węgrzyn. Po rozwodzie wyszła za prawnika Aleksandra Dziewałtowskiego-Gintowta.

Jej trzecim mężem był Stefan Martyka, którego poznała w Teatrze Polskim, w którym krótko dyrektorował po "wygryzieniu" ze stanowiska budowniczego i twórcy teatru Arnolda Szyfmana.

Barszczewska pisze o miłości

W tym samym, ocalałym skrzydle kamienicy wraz z mężem Marianem Wyrzykowskim zamieszkała Elżbieta Barszczewska. Tu dorastał i mieszkał do końca życia ich syn Julek Wyrzykowski, którego cała Polska poznała w 1958 r., gdy zagrał Króla Maciusia w filmie Wandy Jakubowskiej.

- Mieszkanie mojej cioci Elżbiety Barszczewskiej miało numer 20 i znajdowało się na pierwszym piętrze - opowiada genealog Igor Strojecki. Było trzypokojowe, z szerokimi, podwójnymi drzwiami. - Jak były tam organizowane większe spotkania, to drzwi rozsuwano i mieszkanie stawało się ogromne - wspomina Strojecki.

Jak wylicza, po prawej stronie znajdowała się maleńka służbówka z balkonem i kuchnia. W służbówce aż do śmierci mieszkała zżyta z Wyrzykowskimi gosposia Sabina.

Igor Strojecki wyjmuje niepublikowany pamiętnik aktorki. Tak pisała o miłości do męża: "To dziwne, z pośród mężczyzn, którzy ofiarowali mi swe namiętne , czy głębokie" uczucie na chwilę" czy na całe życie , gdybym mogła na nowo wybierać wybrałabym właśnie Mariana. Kocham go i właśnie on, a nikt inny miał być ojcem mojego syna Jula!" - notowała w marcu 1955 r.

Dwa lata później pisała: "Jest Mój Malutki Dom, który kocham! Jesteśmy troje ludzi!... Zakotwiczeni w Małej Przystani. Dwoje ludzi dorosłych i jeden mały człowiek, za którego jesteśmy odpowiedzialni".

W tym samym czasie przeżywała dramat zawodowy, nie dostawała ról. - Z "urzędu" należały się one wtedy żonie ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza - czyli Ninie Andrycz. Dla Barszczewskiej zwyczajnie brakowało w tym czasie repertuaru - uważa Strojecki.

"Mało znam się na tych sprawach. Chciałabym, żeby wszystkim ludziom było dobrze! A działać na ludzi, na ich serca... mogę tylko ze sceny... przez role, przez przeżycia człowieka, w którego chcę się całkowicie wcielić. Cóż kiedy płyną dni... a ja nie mam pracy! Stoję w miejscu... Cofam się... Rozleniwiam... Błądzę..." - rozpaczała Barszczewska.

Potem nadeszły lepsze lata: znakomite role w teatrze, nagrody, zaszczyty. - To niezwykłe, ale spośród nagród najbardziej ceniła sobie nie nagrody teatralne, lecz Homo Varsoviensis przyznaną w 1976 r. przez miasto i tygodnik "Stolica", którego redakcja mieściła się kilkadziesiąt metrów od jej domu - zdradza Igor Strojecki.

Dodaje, że dużo działała społecznie, była m.in. zaangażowana w odbudowę Zamku Królewskiego. Zmarła 14 października 1987 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji