Artykuły

Historia przemocy

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

Wierna dramatowi Witolda Gombrowicza "Iwona, księżniczka Burgunda" w łódzkim Teatrze Jaracza jest najbardziej współczesnym z ostatnich spektakli Agaty Dudy-Gracz.

Chyba by mi ręka uschła - mówiła Agata Duda-Gracz pytana o przepisywanie Gombrowicza, tworzenie na motywach jego sztuki własnego, autonomicznego utworu. W ostatnich jej spektaklach klasyczna literatura albo mit (tak było w przypadku "Ja, Piotr Riviere..." z wrocławskiego Capitolu - dotychczasowego opus magnum artystki) stawały się tylko i aż inspiracją dla jej autorskich scenariuszy. Duda-Gracz żywiła się zdarzeniami i postaciami, wsłuchiwała w ich motywacje, ale przepisywała to wszystko na własny język i swoją wrażliwość. W przypadku "Iwony..." z niej jest wrażliwość i styl inscenizacji. Język jest prawie tylko (wyłączając komentujące akcje ironiczne piosenki wykonywane przez Maję Kleszcz i Wojciecha Krzaka) Gombrowicza. Nie tylko w słowach tkwi różnica między łódzkim przedstawieniem a ostatnimi spektaklami artystki. Jeśli miarą dojrzałości jest umiejętność redukcji własnych pomysłów, aby pozostawić na scenie jedynie to, co konieczne, Duda-Gracz właśnie ją osiągnęła. Dramat Iwony rozgrywa w pustej przestrzeni, zamkniętej prospektami, na których wyświetlane są niepokojące graficzne ornamenty. Nie są tam po to, żeby było ładnie. Raczej stanowią kontrapunkt dla scenicznej akcji, odsączają z niej realność, potęgują wrażenie groteski. Poza tym nie ma prawie nic. Czasem krzesło, na głowie króla Ignacego zamiast korony ogromny abażur z zapalonymi żarówkami. Duda-Gracz tworzy w łódzkim Teatrze Jaracza świat pociągający i odstręczający jednocześnie, intrygujący barwnymi detalami, ale pusty. Pustka na scenie znajduje odbicie w pustce bohaterów tej "Iwony...". Tym samym staje się również gorzkim komentarzem do współczesności.

Powie ktoś, że to najbardziej przystępne z najnowszych przedstawień tej artystki. Będzie miał rację, jeżeli rozumieć przez to rozszerzenie grupy odbiorców. Do tej inscenizacji nie trzeba aż tak dużej erudycji. Tyle że bez niej łatwo zatrzymać się na poziomie fabuły, pominąć ostrą diagnozę reżyserki. Tym razem pokazuje ona rzeczywistość wydrążoną z idei i uczuć. Wszystko w niej wolno, zatem wszystko straciło jakiekolwiek znaczenie. Parę królewską (świetni Milena Lisiecka i Ireneusz Czop) unosi jakaś przedziwna nieznośna lekkość bytu, Szambelan (śliski jak piskorz, sugestywnie odpychający Mariusz Jakus) pod płaszczem etykiety chowa brutalną przemoc. Jak w "Ślubie" mógłby w każdej chwili "wziąć za mordę i staszczyć". Iza jest

mężczyzną, bo płeć - także w konfiguracjach erotycznych - również nie ma już żadnej wagi. Bóg? Też nie istnieje. Ludzie sami dla siebie mają być punktami odniesienia. Tyle że nie ma czego w nich szukać.

Zostają ostre zabawy Filipa (bardzo sugestywny Krzysztof Wach), który i dworskich mężczyzn, i kobiety rozstawia po scenie jak pionki po szachownicy. Testuje, jak daleko w swych niebezpiecznych grach może się posunąć, ale nie będzie Don Juanem. Kara go nie spotyka, podobnie zresztą jak i spełnienie. Duda-Gracz przenikliwie opisuje w łódzkiej "Iwonie..." świat, gdzie moralność została zastąpiona obojętnością. Niestety, dobrze to znamy.

Na takim tle inaczej patrzy się na bunt, a potem ofiarę księżniczki. W Łodzi strofują ją nie ciotki, ale zrzędliwa matka (Katarzyna Cynke), ale ona cały czas sprawia wrażenie, jakby pozostawała poza jej zasięgiem. Więcej, bohaterka grana przez Iwonę Drożdż-Rybińską jest poza zasięgiem całego scenicznego świata. Inni próbują ją dotknąć, ale są nieskuteczni. Młoda aktorka tworzy kreację zdumiewającą, można porównać ją z wybitną rolą Magdaleny Cieleckiej w słynnym krakowskim spektaklu Grzegorza Jarzyny. To Iwona nie bierna, ale wobec świata sprawcza. Świadoma siły swego protestu, a jednocześnie uwięziona w ciele. Wobec takiego ujęcia Iwony inaczej wybrzmiewa cała inscenizacja, stając się historią przemocy. Bezprzykładnej, nieukaranej. Gotowej wyeliminować każdą inność, a może każdą wybitność.

P.S. Słyszę, że poprzednie przedstawienie Agaty Dudy-Gracz "Każdy musi kiedyś umrzeć, Porcelanko" z krakowskiego Teatru Słowackiego schodzi z afisza ledwie po kilkunastu wystawieniach. Wolę jej inne prace, a jednak ta decyzja dyrektora Krzysztofa Orzechowskiego zdumiewa. Wiele jest w Teatrze Słowackiego spektakli nagradzanych ("Porcelanka" zdobyła Yoricka dla najlepszej inscenizacji szekspirowskiej poprzedniego sezonu), gotowych żyć festiwalowym życiem, a przy tym tak nieobojętnych? Chyba nie. Jeszcze nie jest za późno na reanimację "Porcelanki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji