Anabaptyści
Stołeczny Teatr Dramatyczny przyzwyczaił nas już do tego, że każda nowa sztuka Durrenmatta pojawia się na jego scenie bez większych opóźnień. Tym razem sztuka jest niezupełnie nowa. "Anabaptyści" są tylko nową wersją debiutanckiego utworu Durrenmatta, który nosił ongiś tytuł "Es steht geschrieben" i dwadzieścia lat temu padł zaraz po premierze.
W "Anabaptystach" oglądamy historię opanowania przez członków sekty religijnej miasta Munster w Westfalii, gdzie w latach 1533-1536 chcieli stworzyć odpowiednik biblijnego Jeruzalem. Szaleństwo religijne anabaptystów, konformizm władz kościelnych i świeckich, zbrodniczość wojskowych - sztuka ta spowodowała, iż Durrenmatt raz jeszcze usłyszał, że jest nieznośnym cynikiem. Atakowano go zresztą także za niedostatecznie konsekwentny cynizm, bowiem sztuka kończy się słowami jedynego sprawiedliwego w tym towarzystwie, starego, doświadczonego biskupa Munster: "Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzki. Ale jak? Ale jak?" Jeden z krytyków szwajcarskich uważa, że dobrze byłoby, gdyby biskup z Munster usiadł razem z dobrym człowiekiem z Seczuanu i zastanowił się nad tym.
Faktem jest, że "Anabaptyści" nie należą do najlepszych dzieł autora "Wizyty starszej pani". Ich wyzywający cynizm ma charakter teatralnego fajerwerku, fragment historii pokazany w tonacji ostrej farsy nie daje się szerzej odnieść, mimo iż Durrenmatt wyraźnie rysuje paralele między zbrodniczym aktorem Bockelsonem odgrywającym w Munster swoją życiową rolę, a pewnym niedoszłym malarzem, któremu nie tak dawno udało się zachwiać Europą.
- Historia pomyślana jest do końca, jeżeli przybrała możliwie najgorszy obrót - mówi Durrenmatt. W "Anabaptystach" przybrała obrót najgorszy z możliwych. Bockelson, niezbyt wzięty aktor, ma dość talentu, by w porę mieć mistyczne wizje i przekonać o tym rozfanatyzowane religijnie tłumy. Po zajęciu Munster przez anabaptystów udaje mu się zdobyć tyle autorytetu, że zostje obrany królem nowego Jeruzalem. Jego rządy czyni Durrenmatt karykaturą władzy. Dzieją się tu wszystkie zbrodnie i wszystkie nieprawości. Uczciwość zostaje pognębiona, zbrodnia nagrodzona, religijność - to bezrozumny fanatyzm, intelektualiści są gadułami, próbującymi dłonią powstrzymać powódź, książęta kościoła - bezdusznymi kukłami, zajętymi własną rozrywką. Żołnierze kupczą wojną jak handlarze starzyzną. Jest to świat obłąkany, świat straszny.
Munster oblężone przez koalicję wojsk katolicko-protestanckich musi upaść. Poniesie karę za chwilę euforii, zostanie zdziesiątkowane ogniem i mieczem. Tylko aktor-król wycofa się w porę z zabawy. Świetną rolą podbił cenę swego aktorstwa. Zostanie zaangażowany do teatru księcia kardynała za "trzykrotną maksymalną gażę".
Durrenmatt, biorąc na warsztat dramaturga autentyczną historię, próbuje w niej dostrzec elementy teatru. Historia jest jak teatr, zdaje się mówić; najgorszy z możliwych obrót rzeczy i w historii, i w teatrze daje najsilniejszy efekt. Dla lepszego efektu Bockelson ma pełną świadomość zbrodniczości roli, jaką odgrywa: "Reżyseria była zawsze moim największym marzeniem - mówi. Jestem wybitny jako aktor, ale genialny jako reżyser". Historia jednak nie jest spektaklem teatralnym, działają na nią bardziej złożone siły, niż ambicje reżyserskie jednego człowieka oraz cynizm i głupota jego pomagierów. Po to, żeby przyjąć tezy Durrenmatta, trzeba by się zgodzić, że historia jest farsą.
Sztuka Durrenmatta jako całość budzi wiele oporów, we fragmentach błyszczy dowcipem i doskonałymi pomysłami teatralnymi. Reżyser przedstawienia w Teatrze Dramatycznym, w tej chwili już niemal "etatowy" inscenizator sztuk szwajcarskiego pisarza - LUDWIK RENE, zrobił bardzo wiele, żeby ominąć mielizny "Anabaptystów" i wyeksponować to wszystko, co w tej sztuce warte jest uwagi. Tyczy to zarówno skrótów w tekście, jak i charakteru samej inscenizacji, w której położony jest nacisk na grę, na efekty teatralne, a nie na głębię tekstu. Dzięki temu otrzymaliśmy spektakl godny obejrzenia. Trzymający w napięciu, dobrze grany. Zasługuje na uwagę, przede wszystkim RYSZARD PIETRUSKI w roli Bockelsona; utrafił on we właściwy ton, nie demonizuje tego króla nowego Jeruzalem; pokazuje jego ludzką małość, miałkość jego ambicji. To nie zły duch, a po prostu nędzny kabotyn, któremu udało się odegrać wielką rolę. Z ogromnej obsady - Durrenmatt wprowadził do sztuki czterdzieści osób - nie sposób oczywiście wymienić wszystkich wyróżniających się aktorów. Pozostańmy przy kilku - MIECZYSŁAW MILECKI interesująco pokazał nadmiernie ufnego burmistrza Munster Knipper-Dolincka, a ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ - Mnicha-myśliciela. PIOTR PAWŁOWSKI w roli biskupa Munster miał gorzką wiedzę o zbrodniach świata i świadomość, że nie można im zapobiec.
Dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO i kostiumy ALI BUNSCHA - bardzo urodziwe i doskonale współgrające z atmosferą spektaklu.