Artykuły

Historia reżyserowana

Anabaptyści to pasjonu­jący rozdział historii XVI wieku. Opanowali miasto Munster, za­łożyli w nim coś, co miało być Królestwem Bożym na ziemi i stolicą odrodzonego świata - z aktorem - krawcem Bockelsonem na tronie; ponieśli klęs­kę wobec ożywionej wspólnotą interesów koalicji cesarsko-papiesko-luterańskiej, a potem nastąpiła straszliwa rzeź i w potokach krwi pogrążyły się utopijne marzenia o państwie szczęśliwym i sprawiedliwym dla wszystkich. W dziejach tych można dokładnie prześle­dzić - i to jest właśnie pasjo­nujące - jak ruch społeczny splatał się z fanatyzmem reli­gijnym, jak dobrą wiarę ludu wykorzystali dla swoich celów rządzący, jak potem ten oszu­kany lud musiał za to zapłacić i na nim się wszystko skupiło. Durrenmatt sięgnął do dziejów anabaptystów nie po to, by zre­konstruować w teatralnej for­cie wydarzenia historyczne - choć te wydarzenia i postacie w sztuce są wiernie powtórzo­ne. Szło mu w komedii, w jaką tę tragedię przemienił, o scep­tyczne spojrzenie na historię. Na historię jako teatr, w któ­rym gorliwie i nadmiernie po­mysłowi reżyserzy układają sceny i wypadki według swo­jej myśli i swoich interesów. Co prawda tylko do czasu - ale o tym już Durrenmatt w "Anabaptystach" nie mówi, kończąc tylko sztukę stwierdze­niem i pytaniem biskupa: - Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzkim. Ale jak? Ale jak?

Bockelson, który króluje w Munster, jest byłym aktorem i po kabotyńsku układa życie w tym mieście, z góry skaza­nym na zagładę. Ale aktorami są także rządzący w obozie przeciwnym, cesarskim. Dlate­go przygarną oni czule poko­nanego Bockelsona, przyda się im jego spryt i jego zdolności teatralne w rządzeniu. Szekspi­rowskie: świat jest teatrem zmienia się u Durrenmatta na: historia jest teatrem. A w ca­łej sztuce jest coś z Brechta i coś z Shawa. Z Shawa wy­wodzi się najlepsza scena na­rady u cesarza z końca pierw­szego aktu - z dowcipnymi kpinami na temat rządzenia, historii, moralności. Jest to też najlepsza scena w przedstawie­niu, z właściwie podchwyco­nym tonem błyskotliwej i cy­nicznej dyskusji. Świetny An­drzej Szczepkowski jako ce­sarz inteligentnie prowadzi grę dyplomatyczną. Właściwie ser­wują mu dowcipy i paradoksy: kardynał - Czesław Kalinow­ski, biskup - Piotr Pawłowski, landgraf luterański - Stani­sław Jaworski i elektor - Fe­liks Chmurkowski. Natomiast wszystko co jest przed tą sce­ną robi wrażenie jakby innej sztuki, jakiejś dramy histo­rycznej - po prostu nudzi. W drugim akcie jest już znacznie lepiej, choć i tu bywa rozmai­cie.

Z Brechta w "Anabaptystach" mamy często burzenie iluzji teatralnej np. przez wstępne przedstawianie się występują­cych postaci, teatralizację z dy­stansem wielu scen, włączenie pieśni komentujących oraz ta­kie scenki o charakterze moralitetowym jak spór Zieleniarki (dobra Katarzyna Łaniewska) z rycerzami, zakończony anty­wojennym morałem. Przy tych różnych elementach reżyserowi - Ludwikowi Rene nie udało się nadać całości jednolitego charakteru. A może te wyraź­ne nierówności tkwią w samej sztuce. Aktorsko też nie zawsze było najlepiej. Ryszard Pietruski nie wyszedł poza po­prawność w bogatej roli Boc­kelsona, z którego zrobił raczej pospolitego łotrzyka niż kabo­tyna o wymiarach historycz­nych. Zbigniew Zapasiewicz ładnie zagrał mnicha-humanistę, snującego utopijne ma­rzenia o idealnym państwie. Wymieńmy z uznaniem Janinę Traczykównę, Mieczysława Mileckiego, Janusza Paluszkiewi­cza, Wojciecha Duryasza... I jeszcze występowało wielu in­nych aktorów.

Szczególnie piękne były de­koracje Jana Kosińskiego, do­skonale organizowały scenę, utrzymane całkowicie w tona­cji serio. Natomiast równie świetna muzyka Tadeusza Bairda brzmiała żartobliwie wykorzystując różne znane motywy melodii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji