Artykuły

Piękne piosenki nasycone romantyzmem

Do lat 80. ubiegłego wieku powstawały nagrania, które każdy mógł sam zaśpiewać. To jest ból obecnych czasów - bo jest coraz mniej kompozytorów, nawiązujących do tych tradycji. Chciałoby się więc wrócić do tamtych lat - mówi BOGUSŁAW MORKA, który wyrusza w trasę koncertową "Najpiękniejsze melodie świata".

Wyrusza Pan w trasę koncertową po Polsce pod hasłem "Najpiękniejsze melodie świata". Jak narodził się ten projekt?

- Zawsze wychodzę z założenia, że ludziom trzeba dać najbardziej romantyczne i najbardziej melodyjne utwory. Świat jest dosyć mroczny i życie nie jest najłatwiejsze. Dlatego, kiedy słuchacz czy słuchaczka zasiądą w fotelu, mają ochotę przede wszystkim oderwać się od rzeczywistości. Zebrałem więc muzyczne perełki do tego programu i zaprezentuję je w towarzystwie znakomitych artystów. Bo to też ważne - aby wielkie szlagiery zostały pokazane w odpowiednio wartościowym wykonaniu.

Czy wybierając te pieśni, kierował się Pan własnymi sympatiami?

- Na pewno. Te wszystkie utwory głęboko we mnie siedzą. Kiedy przez kilkanaście lat śpiewałem u pana Bogusława Kaczyńskiego, na każdym koncercie śpiewałem arię "Lat dwadzieścia miał mój dziad". Tak się już tym znudziłem, że w końcu zacząłem prosić: "Panie Bogusławie, może by tak wreszcie coś innego?". A on na to: "Nie, nie, nie, ludzie kochają, jak pan to śpiewa". Tak samo jest z tymi utworami, które teraz będę wykonywał. Gdy się wyjdzie na scenę i zaśpiewa "Wielka sława to żart" czy "O, sole mio", to wiadomo, że ludzie się wzruszą, bo naprawdę lubią te pieśni i na nie czekają. Stąd takie ułożenie tego programu.

No właśnie: są w nim zarówno arie, jak i piosenki rodem z muzyki rozrywkowej. Nie dzieli Pan muzyki na szlachetną klasykę i gorszy pop?

- Muzykę dzielę na dobrą i złą. Bez względu na to, czy to opera, operetka, musical czy piosenka. Jeśli coś jest dobre, trzeba tego słuchać i to wykonywać. Niegdyś Montserrat Caballe śpiewała z Jose Carrerasem utwór "Amigos Para Sempre". Muszę powiedzieć, że to jest zwykła piosenka, którą każdy solista może wykonać. Ale zawsze świetnie się jej słucha i jej piękno mimo upływu lat nie przemija.

Większość utworów z programu Pana koncertów pochodzi sprzed lat. Dzisiaj już nie ma takich pięknych melodii?

- Jest kilku kompozytorów obecnej doby, którzy kontynuują te szlachetne tradycje. Choćby Seweryn Krajewski. Janusz Stokłosa również potrafi napisać piękną piosenkę - choćby "Fra Di Noi", którą wykonywał Jose Cura i Ewa Małas-Godlewska. To bardzo urokliwy duet. Ci kompozytorzy piszą w klasyczny sposób - ich utwory mają canto, refren i canto. Dzięki tej budowie piosenki są melodyjne i szybko wpadają w ucho. Niestety - teraz brakuje takich nagrań. Obecnie wszechpotężna jest muzyka oparta na rytmie, a ja jej nie rozumiem i nie słucham. Piosenki nie mają głębi, nie sposób ich powtórzyć. Do lat 80. ubiegłego wieku powstawały nagrania, które każdy mógł sam zaśpiewać. To jest ból obecnych czasów - bo jest coraz mniej kompozytorów, nawiązujących do tych tradycji. Chciałoby się więc wrócić do tamtych lat.

Co ciekawe: większość utworów, które są w programie koncertów, jest o miłości. Czy ta wartość jest również ważna w Pana własnym życiu?

- Bez miłości nie da się nic zrobić. To napęd do wszystkiego. Miłość jest przecież najważniejszym z przykazań. To podstawa życia. Dzięki niej można tworzyć. Niestety - wielu ludziom jej brakuje. Dlatego oczekują, że choć na dwie godziny siądą w fotelu i dadzą się ponieść pięknej muzyce nasyconej głębokim romantyzmem, autentyczną pasją i miłością. Niektórzy mówią: "E, to takie oklepane". Nieprawda! Miłość nigdy nie będzie oklepana. I życzę wszystkim, aby jej zaznali w swym życiu!

Pan jest szczęściarzem, bo znalazł w życiu prawdziwą miłość. Myślę oczywiście o Pana żonie. Podobno poznali się Państwo podczas jednego z koncertów?

- To prawda. Poznaliśmy się w Sieniawie pod Jarosławem. Tam jest piękny kompleks pałacowy, w którym miałem przyjemność dać koncert. I akurat moja żona była tam hostessą. Spędziliśmy romantyczny wieczór - a potem porwałem ją z sobą do Warszawy (śmiech). Od razu wiedziałem, że to jest ta jedyna. I całe szczęście, że doznałem z jej strony odzewu na moją miłość.

Wspomniał Pan o ewangelicznej miłości. Należy Pan do artystów, którzy nie wstydzą się swojej wiary.

- Dzisiejszy świat jest zagubiony. Nastąpił potężny atak na chrześcijaństwo. Kościół jest ośmieszany. Tymczasem cała nasza cywilizacja powstała właśnie dzięki chrześcijaństwu. Nie tylko zasady moralne, ale również szkolnictwo czy nauka. Ja wierzę w Jezusa Chrystusa i staram się żyć Jego nauką. Dlatego otwarcie mówię o tym. Bo przecież, jeśli my wyprzemy się Boga, to potem On wyprze się nas. Nie chcę oczywiście nikogo pouczać. Po prostu wychodzę do ludzi z wiarą i miłością, a one wypływają właśnie z mojej obecności w Kościele.

Trudno w Pana środowisku pozostać chrześcijaninem?

- Wielu ludzi wstydzi się Boga. Dlaczego muzułmanie potrafią przerwać pracę i oddać się modlitwie, a niektórzy z nas mają problem z pójściem w niedzielę do kościoła? Jan Paweł II napisał w swej książce "Pamięć i tożsamość", że jeśli wyprzemy się wiary, to zaprzeczymy naszemu istnieniu.

Koledzy czasem patrzą na mnie dziwnym wzrokiem. W Teatrze Wielkim bywałem wyśmiewany, podobnie jak mój brat, bo nie wstydziliśmy się wiary. Teraz współpracuję jednak z ludźmi, którzy mają Boga w sercu, nie mam więc takich problemów.

23 lutego o godz. 18 wystąpi w Filharmonii Krakowskiej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji