Artykuły

Bez szans

"Saszka. Sen w dwóch aktach" w reż. Wojciecha Urbańskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Tato, ale czy ty mnie kochałeś? 43-letni Saszka (Borys Szyc) uparcie szuka odpowiedzi na to pytanie. Problem w tym, że-jak wielu z nas-zadaje je zbyt późno. Rodzice nie żyją, najpierw odeszła matka, po niej ojciec, za życia surowy, z rzadka okazujący synowi uczucia. Po jego śmierci syn zwolnił się z wojska, do którego poszedł, żeby udowodnić mu - a jakże - że jest prawdziwym mężczyzną, i wrócił do rodzinnego domu. Od tego czasu zajmuje się dwiema rzeczami: przy pomocy medium (Sławomir Orzechowski) próbuje wycisnąć z ojca (Janusz Michałowski) wyznanie miłości oraz storpedować plan sprzedaży domu realizowany przez siostry. Mogło być przynajmniej wzruszająco. Rozmowy ojca i syna, dwóch twardzieli, którzy nie potrafili razem żyć, a teraz zrozumieli, że nie potrafią żyć także bez siebie, nie musiały być nawet przesadnie oryginalne, żeby poruszyć. Jednak białoruski dramatopisarz nie uwierzył w siłę prostej opowieści. Zamiast pogłębić i wycyzelować dialogi, żeby nie brzmiały jak z telenoweli (w potoku banałów wyróżnia się np. modlitwa Saszki nad grobem rodziców:"Śpijcie spokojnie i czekajcie na nas długo"), zajął się dosztukowywaniem do nich zgranych scenek rodzajowych typu skłócona rodzina na cmentarzu, przeplatanych obrazkami spod znaku"David Lynch dla ubogich", w których ojciec i syn prowadzą dialog ni to we śnie, ni to podczas seansu spirytystycznego. Kiepski tekst połączył się z nijaką reżyserią i koszmarną scenografią. Aktorzy w tych warunkach byli bez szans.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji