Artykuły

Popiół i zamęt

- Podczas pracy z Marcinem Liberem ważne stało się dla nas, by nie pozostać tylko w polityczno-społecznej warstwie tego dramatu, ale dotrzeć do bólu, leków i tęsknot każdej z postaci - mówi PAWEŁ SZTARBOWSKI, dramaturg "Wesela" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Z Pawłem Sztarbowskim, dramaturgiem "Wesela" w reżyserii Marcina Libera oraz dyrektorem programowym i kierownikiem literackim Teatru Polskiego w Bydgoszczy, rozmawia Maciej Federowicz.

Zacznijmy od pytania najbardziej oczywistego, ale jednak istotnego. 30 grudnia 2013 r. odbyła się premiera Wesela w reżyserii Marcina Libera. Ty jesteś dramaturgiem tego spektaklu. O czym jest Wesele wg duetu Sztarbowski-Liber?

- Z wybitnymi dziełami, a dramat Wyspiańskiego jest takim dziełem z pewnością, jest trochę tak, że strasznie trudno odpowiedzieć w kilku zdaniach, o czym one są, czy też, o czym mogłyby ewentualnie być. Podczas pracy z Marcinem Liberem ważne stało się dla nas, by nie pozostać tylko w polityczno-społecznej warstwie tego dramatu, ale dotrzeć do bólu, leków i tęsknot każdej z postaci. Na użytek tej pracy określiliśmy, że Wesele jest "dramatem rozpaczy", że każda postać pod wpływem tej weselnej uczty, pod wpływem wypitego alkoholu i spotkań z innymi bohaterami, znajduje się w sytuacji ekstremalnej lub uświadamia sobie bezsens własnego dotychczasowego życia i własnych wyborów. Takimi słabymi, zrozpaczonymi, samotnymi ludźmi bardzo łatwo manipulować. Byle zdarzenie, byle lider, byle symbol jest w stanie stać się dla nich zapowiedzią lepszego życia i obietnicą spełnienia, odmiany. Niewielkiej iskry potrzeba, by ta sympatyczna weselna gromada zamieniła się w ludzkie kłębowisko - fanatyczne i niebezpieczne. Zaczynamy spektakl Korowodem Leszka Aleksandra Moczulskiego (znanym głównie dzięki piosence Marka Grechuty), ze słowami: "Zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie". Myślę, że to zapatrzenie w siebie "wciąż niepewnych siebie" bohaterów jest jakimś tematem i wyraża niemożność porozumienia i wspólnego bycia. Bo za tym idzie szukanie wspólnego wroga, kozła ofiarnego, którego można by obwinić za własny los, wyżyć się na nim.

Reżyser sam zaproponował Tobie współpracę przy tym projekcie. Jak doszło do Waszego spotkania i jaka była Twoja reakcja na ten pomysł?

- To było dość zaskakujące, bo prowadziłem z Marcinem Liberem rozmowy o współpracownikach, z którymi chciałby Wesele tworzyć, wymienialiśmy różne pomysły na dramaturgów, ale on nie chciał podejmować ostatecznej decyzji. Po jakimś czasie zadzwonił i zapytał, czy chciałbym, skoro jestem na miejscu, pracować z nim nad tym tekstem. Oczywiście się zgodziłem, bo to jeden z moich ukochanych tekstów i od dawna się zastanawiam, na jakie sposoby można ten tekst rozczytywać.

Opowiedz o przebiegu prac nad tym klasycznym tekstem Wyspiańskiego. Miałeś jakieś trudności, wątpliwości?

- Bez mnożenia wątpliwości i uważności we wczytywaniu się w dzieło klasyczne, praca nad nim nie ma tak naprawdę większego sensu. Bo wtedy staje się jedynie powielaniem pewnego schematu. A w przypadku Wesela o ten schemat szczególnie łatwo, bo wciąż po ponad 100 latach jesteśmy obciążeni spektaklem prapremierowym, którego premiera odbyła się w 1901 roku w Teatrze Miejskim w Krakowie, wzbudzając wtedy rozmaite kontrowersje, szczególnie towarzyskie, związane z tym, że Wyspiański opisał prawdziwe wesele swojego przyjaciela, Lucjana Rydla, a wszyscy bohaterowie pokazani na scenie mieli swoje pierwowzory. Największą chyba trudnością z Weselem realizowanym współcześnie jest próba odnalezienia tej samej mocy, którą ten utwór miał ponad sto lat temu, ale już poza kontekstem tak zwanej plotki o Weselu.

W jednej z Twoich wypowiedzi można przeczytać, że Wesele jest sztuką o wyrazistej warstwie społeczno-politycznej, ale także prezentacją tematów metafizycznych. W jaki sposób nowa wersja tego dramatu odnosi się do współczesności i obecnych problemów?

- Pytanie: "jest Bóg czy go nie ma?", nie pada w Weselu tak wprost, jak dajmy na to w Braciach Karamazow Dostojewskiego. Ale jednak przez cały utwór, ponad tym społecznym obrazkiem, który widzimy w pierwszym akcie, wybrzmiewa pytanie o to, czy jest jakaś siła ponad tym niezdarnym światem i co nas z tą siłą łączy. Warto pamiętać, że Wyspiański był człowiekiem głęboko wierzącym. Końcówka dramatu, z chocholim tańcem, interpretowana jest zwykle w warstwie społecznej czy też narodowej. Ale równie dobrze możemy odczytać teologiczny sens tej sceny. Na co czeka ta wspólnota ludzi? Czego nasłuchuje? Spełnienia? Szczęścia? Wartości z tego, czy z tamtego świata? Czy proroctwo Wernyhory, pełne tajemnic i sprzeczności, dotyczy porządku społecznego, czy może raczej metafizycznego? W Weselu to wszystko się sprzęga w dziwną całość.

"W Polsce walczą ze sobą różne plemiona. Przedmiotem walki są często "puste" symbole." To są Twoje słowa. Takim pustym symbolem jest odwrócona figura Chrystusa, która nagle wyłania się z nicości podczas spektaklu? Jej zadaniem było tylko wywołanie skandalu?

- No właśnie jest zupełnie odwrotnie. W naszym spektaklu po sali krąży przecież, podawany z ręki do ręki, but zgubiony przez pijanego Wernyhorę. I to nagle ten but staje się dla wszystkich przedmiotem kultu, mimo że za plecami mają figurę Chrystusa, już odwróconą, zniszczoną, zdegradowaną, co jest cytatem z Popiołu i diamentu Andrzeja Wajdy. Więc gdybyśmy planowali to jako skandal, byłby to taki skandal cofnięty w czasie co najmniej o kilkadziesiąt lat. Zresztą ta rozmowa z wielkimi filmami Wajdy, głównie z Popiołem i diamentem, Lotną, Wszystko na sprzedaż i oczywiście Weselem, jest również ważnym tematem całego spektaklu. A zdanie: "Czy popiół tylko zostanie i zamęt?" wybrzmiewa w spektaklu dotkliwie, gdy obserwuje się bohaterów z różnych pokoleń, którzy nie bardzo chcą wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za cokolwiek. Szczególnie bezwzględny jest ten spektakl wobec grupki hipsterów z miasta, dla których jedynym gestem reakcji na rzeczywistość pozostaje ironia, którą zatupują wewnętrzną pustkę. Wolą być "zapatrzeni w siebie". "Myśmy słabi" - mówi błaznujący Dziennikarz, podsumowując własną bezradność.

Zdaniem Lidii Zamkow Wesele to jedyny chyba utwór, w którym nie ma postaci negatywnych. Ani jednej. Wszyscy chcą dobrze, a jednocześnie utwór jest czerwony od konfliktów. Twoim zdaniem to zaleta tego dramatu czy wada?

- To pewne uproszczenie, bo takie nieskalane to znów te postaci nie są. Bo co to znaczy: chcieć dobrze? Oni chcą dobrze oczywiście, ale głównie dla siebie. Mniej myślą o innych. I z tego rodzą się rozmaite konflikty. Faszyzm czy komunizm też zrodził się z tego, że wszyscy chcieli dobrze. Rudolf Staszewski, pierwowzór Dziennikarza, w swojej recenzji z prapremiery Wesela określił bohaterów jako "atomy duchowe", zamknięte w rodzaj monologu wewnętrznego, zagadujące swoje życie, niezdolne do działania we wspólnocie. Od 1901 roku zmieniły się bardzo realia społeczne, rozwinęła się technologia, ale ludzka samotność, ból, niepewność i rozpacz pozostały niestety takie same.

Podczas konferencji prasowej Marcin Liber stwierdził, że tekst Wyspiańskiego jest wyjątkowo smutny. W Waszej interpretacji jednak ten smutek nie jest aż tak odczuwalny. Co jest tego powodem?

- Chyba życie jest powodem. Bo przecież całe życie to "historia wesoła, a ogromnie przez to smutna". Mieszanka zdarzeń poważnych i kompletnie absurdalnych. Oglądałeś relacje z pogrzebu Nelsona Mandeli? Smutna chwila, umarł wielki człowiek, wszyscy pogrążeni w żałobie, niektórzy płaczą i nagle okazuje się, że zatrudniony tłumacz języka migowego po prostu tego języka nie zna. Macha jedynie rękoma w dowolny sposób. Zderzenie podniosłości tej chwili, ogromnego smutku z tym absurdalnym machaniem rękami wydaje mi się jakąś wielką prawdą o naszym życiu. Tak przenikliwy i krytyczny obserwator jak Wyspiański był wyczulony na tego typu sceny. Wściekał go sentymentalizm odbioru własnych dzieł, mówił, że to są "pomadki", a jemu zależało na dawaniu publiczności "w pysk", na wstrząsaniu, poddawaniu tematów do myślenia.

Wiem, że Wesele to bardzo istotny dla Ciebie tekst. Najważniejszy wręcz, który istnieje w literaturze dramatycznej. Podczas naszej ostatniej rozmowy stwierdziłeś, że najpierw marzyłeś o tym, aby ktoś zrealizował go u nas w teatrze, a teraz to się udało. Jesteś w pełni zadowolony z ostatecznego kształtu Wesela wystawianego na deskach TPB? Twoje marzenie spełniło się w 100%?

- Uważam, że udało nam się zrobić ważny, ciekawy spektakl, który jest znakomicie przyjmowany przez publiczność. Prawie każdy z dotychczasowych pokazów kończył się owacją na stojąco. Ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że z tak bogatego materiału tekstowego dałoby się zrobić zupełnie inny spektakl, być może jeszcze lepszy, a być może zupełnie poroniony. Póki co, tuż po premierowych emocjach, jestem z tej pracy bardzo zadowolony, a spotkanie z Marcinem Liberem uważam za jedno z moich najważniejszych doświadczeń teatralnych. Ale też rozumiem po tej pracy, dlaczego wielcy artyści, jak choćby Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Wajda czy Jerzy Grzegorzewski powracali do tego utworu wielokrotnie, mierzyli się z nim na przestrzeni różnych lat. Być może jeszcze kiedyś będzie okazja, by do Wesela powrócić w zupełnie inny sposób. Marzyłbym o tym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji