Artykuły

Chce się żyć!

Dawid Ogrodnik dzięki talentowi, niezwykłemu uporowi i ascetycznemu przygotowaniu w minionym sezonie zaszokował w teatrze oraz filmie rolami upośledzonych młodzieńców, głosząc hymn ku czci życia - pisze Andrzej Horubała w Do Rzeczy.

"Nietoperz" Kornela Mundruczó na deskach TR Warszawa zdaje się spektaklem nie na miejscu. Oto protest przeciw eutanazji - wspomagający się montażem nieprzystających konwencji, nawiązujący kontakt z widzem na różnych poziomach: od rozkołysania go operetkowymi utworami, przez przejmujące sceny z teatru naturalistycznego, do deziluzji i nawiązywania kabaretowego niemal dialogu z publicznością - wystawiony na scenie, która zazwyczaj promowała wartości wiązane raczej z cywilizacją śmierci.

Dziwna sprawa: dopiero sprowadzony z Węgier reżyser pokazał polskiej widowni, po kilku latach przerwy, podczas których Jan Klata przechodził na ciemną stronę mocy, że nowoczesny język teatru może zostać wykorzystany w służbie dobra.

Spektakl węgierskiego twórcy wybija się ponad (nie)moralną normę produkcji krajowej, która - jeśli sięga po nowoczesne środki wyrazu - woli babrać się w odmętach demoralizacji i podnosić do rangi objawienia bełkoty narkomanów, wykolejeńców i grzeszników. Mundruczó jest inny, proponuje coś nowego, więc słusznie zwyciężył w ostatniej edycji krakowskiego festiwalu Boska Komedia, gdzie obrazy szatańskiej cywilizacji z człowiekiem będącym bezwolnym obiektem pokus i duchowej destrukcji pokazywały świat pozbawiony nadziei, będąc nie tyle diagnozą, ile apoteozą zła, przemocy i występku.

Zabawne: w katolickim kraju dzielnie wlokącym się w ogonie europejskiej modernizacji obyczajowej dopiero przybysz z Węgier przypomina nam, że nowoczesna sztuka może służyć nie robieniu sobie dobrze, ale dobru.

Jest "Nietoperz" opowieścią uproszczoną: Mundruczó ułatwia sobie zadanie, nie przedstawiając najbardziej drastycznych przykładów ludzkiego cierpienia, wobec którego moglibyśmy poczuć się bezradni. Klinika eutanazyjna zamykana l właśnie w Warszawie okazuje się zwykłym biznesem, gdzie uśmierca się ludzi dla zysku i mało liczy z czyimkolwiek człowieczeństwem. Wykorzystuje się tu ludzką słabość, psychiczne załamanie i nie dbając o integralność ludzkiej osoby, podsuwa do podpisania jakieś papiery, nagrywa ostatnią wolę i ułatwia wejście na drogę wiodącą ku śmierci. Mundruczó każe nam przyjrzeć się uruchamianym procedurom i poprzez pokazanie banalności tej fabryki śmierci zobaczyć cynizm cywilizacji, która szermując hasłami o godności człowieka, w gruncie rzeczy tej godności go pozbawia.

PRZECIW NADUŻYCIOM

Wspaniałe role, które tworzy zespół TR Warszawa, pokazują, że można tu nie tylko grać na przyspieszonych obrotach i grepsować, ale także ukazywać przejmująco niepokojące kreacje. Agnieszka Podsiadlik, zazwyczaj wykorzystywana do szelmowskich postaci, tu przekonująco wciela się w pozbawioną złudzeń i nadziei, starzejącą się kobietę, z lekka opanowywaną przez neurologiczne niedowłady. Jej śmierć przy boku męża jest smutną kapitulacją egoistki która zapomniała, czym jest miłość.

Rozpacz córki - ekspresyjnie granej przez Romę Gąsiorowska - po śmierci obojga rodziców, którzy wybrali samozagładę, pozwala na refleksję nad tym, że żyjąc, żyjemy dla innych i nie powinniśmy stawiać się w roli dysponenta swego żywota.

Jest także Dawid Ogrodnik, zabrany z planu "Chce się żyć", grający tutaj sparaliżowanego, chorego chłopaka, który w chwili zwątpienia zażyczył sobie śmierci. W ostatnich paroksyzmach podejmie walkę o miłość i bliskość, ale wówczas będzie już za późno, a wdrożone procedury i nacisk siostry skażą go na śmierć.

"Nietoperz" powtarza te argumenty przeciwników eutanazji, którzy nie odwołują się do fundamentów, lecz wskazują na możliwość nadużyć. Gdy przeczytałem zapowiedź spektaklu, sądziłem, że Mundruczó sięgnie do sytuacji granicznych i przedstawi tak wstrząsające przypadki, że sami widzowie wydadzą wyrok na nieuleczalnie chorych, że zaszantażowani cierpieniem - zdawałoby się bezsensownym - sami zagłosują za eutanazją. Nic z tych rzeczy. Węgierski gość nie ukrywa, że nieznacznie popycha języczek u wagi, pozwalając nam podjąć właściwą decyzję. No tak, ale sztuka piętnując nie tyle samą eutanazję, co jej nadużywanie, jest uproszczeniem. Trudno. Przecież ze światem uproszczonym mamy do czynienia nawet w megakreacji Dawida Ogrodnika w arcydzielnym filmie "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy. Bo film o Mateuszu urodzonym z czterokończynowym porażeniem mięśniowym i przez dwadzieścia kilka lat uchodzącym za roślinę niezdolną do złożonego kontaktu z otoczeniem, szprycowanym środkami na uspokojenie, gdy zbyt impulsywnie podejmował próby porozumienia, mógłby być skowytem, pełnym szokujących scen, niesmacznej fizjologii, nieestetycznych ujęć. Mógłby być lamentem do Boga, bezsilnym miotaniem oskarżeń, opowieścią o zawiedzionych nadziejach rodziców.

PŁACZ, MIŁOŚĆ I ŚMIECH

Jednak Pieprzyca, podobnie jak Mundruczó, chce postrzegać sztukę jako poszukiwanie dobra. I przecież w historii niepełnosprawnego Mateusza to dobro odnajduje. Szuka w jego świecie, w świecie naszym, mitu. Krzepiącego mitu. I ten mit w opowieści o nieszczęściu dostrzega.

Wielka kreacja Ogrodnika, wspomaganego w wykreowaniu postaci Mateusza przez Kamila Tkacza wcielającego się w dziecko, powoduje, że chłopak z powyginanymi rękoma, wykonujący ptasie przyruchy, wygięty na wózku, pełzający po ziemi, ze wzrokiem niepotrafiącym oddać uczuć, przynosi nam opowieść o ludzkiej nadziei i przezwyciężaniu ograniczeń. Owszem, płaczemy od samego początku, ale przecież Pieprzyca zdejmuje od czasu do

czasu stopę z pedału gazu i daje odetchnąć oraz pomyśleć, a nawet się pośmiać.

Pierwsza scena z małym Mateuszem, gdy ten zdaje egzamin przed surową panią doktor i niezdarnie próbuje ułożyć klocki, a stoper położony na laminowanym blacie, bezlitośnie tykając, odmierza kończący się czas próby, matka (niesamowita Dorota Kolak) zaś z nadzieją się uśmiecha, licząc na to, że mały da radę, pokazuje nam całą tragedię upośledzenia, wielki ładunek miłości i dzień po dniu, miesiąc po miesiącu tracone nadzieje oraz złudzenia...

I gdy matka próbuje jeszcze kwestionować bezwzględny wyrok pani doktor, tłumacząc jej, że Mateusz przecież rozumie i że gdy ona przygotowuje obiad, jest ożywiony, spotyka się z okrutną ripostą lekarki, że jej pies też się ślini, gdy mu się napełnia miskę, a w dodatku jeszcze merda ogonem, to przecież jesteśmy ugotowani. I prawie szloch wydziera nam się z wnętrza.

Pieprzyca rozbraja tę rozpacz i prowadzi opowieść tak, by przedstawić życie Mateusza oraz jego rodziny w sposób zniuansowany. Mamy więc postać ojca (w tej roli Arkadiusz Jakubik wreszcie niewytytłany w krajowej ohydzie), próbującego zamienić życie Mateusza w jedną wielką domową przygodę. Mamy też sygnały, że niepełnosprawny w domu powoduje dysfunkcje rodzinne. Alkohol będący przyczyną śmiertelnego wypadku ojca, zazdrość i złość siostry odsuniętej przez matkę na drugi plan, eskapizm brata wybierającego karierę dalekomorskiego marynarza dyskretnie pokazują, że upośledzenie dziecka stanowiąc nierzadko głębokie wprowadzenie w misterium człowieczeństwa i drogę do gorzkiej dojrzałości, bywa brzemieniem prawie nie do uniesienia.

Obraz rodziny Mateusza jest mimo to wielką pochwałą wspólnoty. Świętowanie zainstalowania pierwszego aparatu telefonicznego i słuchanie nagrania zegarynki przez Mateusza, rytuał rozpakowywania paczek od wujka z Niemiec, próby rozkrojenia kokosa... Wspólne zabawy i wspólne dojrzewanie. Apoteoza rodziny będącej dla osób niepełnosprawnych bezpiecznym portem. Czasem jedynym wśród wrogiego otoczenia.

Maciej Pieprzyca umiejętnie miesza wysokie z niskim, pokazując Mateusza nie tylko jako wywołujący współczucie kłębek ludzkiego nieszczęścia, ale także człowieka targanego różnymi emocjami: rozpaczliwym pragnieniem miłości, budzącym się erotyzmem, obdarzonego zmysłem obserwacji z nutką cynicznego humoru... To wszystko jest możliwe dzięki prawdziwej historii, leżącej u podstaw scenariusza, a dokumentowanej w filmie Ewy Pięty "Jak motyl" przynoszącym portret 23-letniego sparaliżowanego Przemka.

Film Pieprzycy mimo że pełen wyciszonych, przeciągniętych obrazów cichej tragedii i smutku, nawet nudy, jest przecież bardzo gęsty: widzimy i historię schyłku PRL, i początków nowego, i opowieść

0 miłości, która okazuje się chorym uczuciem (kapitalny epizodyczny wątek Marka Kality karanego przez toksyczną córkę)...

1 wreszcie obraz tego, jak sąsiad broni niepełnosprawnego chłopca przed agresją z zewnątrz.

Oszczędnie filmowany, nie podkręca emocji za pomocą subiektywnych zdjęć czy bliskich, ekspresyjnych kadrów, przeciwnie - z dominującymi chłodnymi obiektywizującymi ujęciami, z których część robiona jest z poziomu podłogi, przypominając nam perspektywę pełzającego często po ziemi Mateusza.

A Mateusz? Też jest bardzo złożony. Bywa złośliwym gnomem (konflikt z kochankiem sąsiadki). Bywa wywyższającym się egocentrykiem (oddany do ośrodka nie kryje pogardy dla upośledzonych umysłowo i dopiero po latach zaaprobuje swoje współistnienie z bardziej pokrzywdzonymi). Okrutnie osądza matkę, która nie radząc sobie, oddała go do ośrodka.

Płaczemy i oglądamy film nieuchylający dramatycznych pytań, niewpadający w bajkę i niekończący się cudownym uzdrowieniem czy sielanką. W dokumencie Ewy Pięty złudzenie spełnienia przynosił wiersz napisany za pomocą języka Blissa przez Przemka, tu na finał dostajemy tytułowe przesłanie. Oto Mateusz powtarza słowa pielęgniarza, który starał się zarazić swoich podopiecznych optymizmem. "Jutro będzie piękny dzień..." - kończy swoje spotkanie z nami Mateusz, ale przecież pamiętamy ciąg dalszy tej automotywacyjnej sentencji wygłaszanej przez dziarskiego opiekuna: "Chce się żyć". I tego się musimy, i tego chcemy się trzymać.

******

REŻ. MACIE) PIEPRZYCA "CHCE SIĘ ŻYĆ" POLSKA 2013

******

REŻ. KORNEL MUNDRUCZÓ "NIETOPERZ" TR WARSZAWA, PREMIERA: WRZESIEŃ 2012 R.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji