Artykuły

Skrzypienie podłogi

W dobrych lochach kamienicy przy Kanoniczej 5 nieruchome powietrze i popielniczka z dawno wystygłym dnem. Paprochy na dnie, paprochy, papier zgnieciony w kulkę, spopielone zapałki, biała nitka, garść martwych petów. Zmieściłby się jeszcze jeden, zmieściłyby się dwa, trzy, zmieściłoby się i sześć, ale ... - pisze Paweł Głowacki o wystawie w krakowskiej Cricotece.

W dobrych lochach kamienicy przy Kanoniczej 5 nieruchome powietrze i popielniczka z dawno wystygłym dnem. Paprochy na dnie, paprochy, papier zgnieciony w kulkę, spopielone zapałki, biała nitka, garść martwych petów. Zmieściłby się jeszcze jeden, zmieściłyby się dwa, trzy, zmieściłoby się i sześć, ale nie ma już tamtych wiecznie gdzieś gnających palców, które całymi seriami żarzące się papierosy do szklanego dna przyduszały gwałtownie, bez litości, na amen. Ciepło wchodziło w blat stolika. Albo w kartki z wierszami.

W 1987, gdy seans Tadeusza Kantora "Nigdy tu już nie powrócę" był ledwie projektem późniejszej potęgi, nieśmiałym szkicem późniejszej nostalgicznej goryczy - tu, w dobrych lochach Cricoteki, Kantor czynił pierwsze próby, opowiadał o rzeczach, co miały się stać światem przedstawionym kolejnej scenicznej godziny pamięci. Pierwszy raz brał na swe kolano miękkiego golema, postać nie z naszego świata, ducha szczelnie okutanego białymi prześcieradłami. W tamtych dniach ciepło dna petów wchodziło w szare drewno, w wiersze, które i dziś leżą obok już lata całe zimnej popielniczki.

Dwa, może trzy dni temu, niewiele godzin przed jutrzejszym Świętem Zmarłych, byłem tam, w dobrych, wyrozumiałych lochach. Szedłem przez nieruchome powietrze wystawy "Nigdy tu już nie powrócę. Garderoba po próbie spektaklu. 1987 r." Oglądałem wszystkie rzeczy z tamtej opowieści, patrzyłem na zdjęcia z dni, kiedy seans dopiero nieśmiało podnosił głowę. I odczytywałem frazy z kartek. Niewiele zapamiętałem. Dziwne to.

Czy obok zimnej popielniczki leży któryś z monologów Penelopy z "Powrotu Odysa" Stanisława Wyspiańskiego? Czy ktoś ten monolog w "Nigdy tu już nie powrócę" wygłaszał? Nie mam pewności. Może to nie był monolog Penelopy? Może były to inne słowa Wyspiańskiego, co je Kantor w przedstawieniu odczytywał sam? "Nic, nic poza mną; - nic - nic - nic przede mną.../ Nikt żywy w kraj młodości raz drugi nie wraca... cień - tęsknię po cieniu". A może odczytywałem finał kruchego manifestu Kantora, zdanie, co w seansie padało z głośników? "Tam na tym dnie/ może wspólnie/ się zrozumiemy". Może wreszcie był to wiersz Mihály Ladány "Potem", który obok partytury "Nigdy tu już nie powrócę", tej księgi w malachitowych okładkach, leżał zawsze bardzo blisko, i w epilogu którego stoi napisane: "a po tobie pozostaną tylko porządek i cisza,/ oraz spadkobiercy."?

Nie wiem, nie pamiętam. Wiem tylko, że nagle wskoczył mi do głowy tekst poety zupełnie innego, prozatorski drobiazg o zawrotnie błagalnym tytule "Żeby tylko nie anioł". Szedłem więc przez wystawę, szedłem przez porządek i ciszę opuszczonych rzeczy Kantora, i szeptałem sobie te zdania o potędze ziemskiej materii.

"Jeśli po śmierci zechcą nas przemienić w zeschły płomyczek, który chodzi po ścieżkach wiatrów - należy zbuntować się. Na nic wiekuisty wypoczynek na łonie powietrza, w cieniu żółtej glorii, wśród mamrotania dwuwymiarowych chórów. Trzeba wstąpić w kamień, drzewo, w wodę, w szpary furty. Lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przezroczystą doskonałością".

Tak, najnędzniejsze rzeczy świata tego Kantor życie całe zaklinał tak intymnie, że wreszcie - wstąpił w nie. Anna Halczak i Bogdan Renczyński, powiedzmy - "spadkobiercy" zaklinacza manekinów, drewna i białych prześcieradeł, wystawili na pokaz ciszę scenicznych rzeczy Kantora, rzeczy najpierw uwznioślonych, a później opuszczonych. Rzeczami dotknęli czasu, gdy seans "Nigdy tu już nie powrócę" był ledwie mgłą pełną niejasnych lęków i marzeń miękkich.

Rzeczy zatem, wszystkie Kantora uwznioślone, opuszczone rzeczy. Dobre, wyrozumiałe lochy przyjęły zimną popielniczkę, zaschnięte szminki teatralne, na kamień stwardniałe pudry, zwietrzałe mastiksy. W kieliszku nie ma już śladu zapachu koniaku, co pomagał uspokoić wiecznie gdzieś gnające palce, oswajał z lękiem rychłego spotkania z wszystkimi scenicznymi golemami, co je Kantor ongiś w teatrze swym do życia powołał i którym teraz - czyli wtedy, w 1987 r. - rychłe z sobą spotkanie w seansie "Nigdy tu już nie powrócę" wyznaczył.

Dziś jest już po spotkaniu rzeczy i zaklinacza rzeczy. Grubo po. Niebawem wybije 20 lat od premiery. W "Nigdy tu już nie powrócę" rzeczy i zaklinacz rzeczy - nigdy już się nie spotkają. Pozostała materia, pozornie martwa materia. Nieruchome powietrze wyrozumiałych lochów Cricoteki nie przeszkadza materii teatralnego świata Kantora. Tkwi tam sobie materia cicho. Jakby oddychała. To wszystko.

Kapelusze już bez głów, marynarki już bez pleców, spodnie już bez nóg i buty, co wszystkie swoje ścieżki mają już dawno za sobą. Już nigdzie nie pójdą. Zostaną. Jak guziki, które nie pasowały do żadnej kamizelki. Jak martwe lustra zamarłych aktorskich garderób. Jak srebrne skrzypce, na których w przedstawieniu Pancerna Orkiestra Wiolinistów wygrywała oszalałemu z przerażenia Rabinowi Szmulowi metaliczne memento. Smyczki zostaną nieruchome.

Wszystko zostanie nieruchome. Niczym przeszły, dokonany świat na zdjęciach wiszących przy schodach. Oto Kantor na zawsze dźwigający plecak wielki jak glob. Oto Kantor na wieczność trzymający na kolanie ducha szczelnie okutanego białymi prześcieradłami. W pustej kamienicy przy Kanoniczej 5 nocami słychać skrzypienie podłogi.

Cricoteka, ul. Kanonicza 5. Wystawa "Nigdy tu już nie powrócę. Garderoba po próbie spektaklu. 1987 r." 16.10.2005 - 30.11.2005.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji