Artykuły

Bogusław Linda: Dobre role są niejednoznaczne

- Kiedyś można było mówić o marzycielach. Pisali wiersze po kryjomu, chodzili do kina i do teatru. Teraz jesteśmy otoczeni przez ludzi, którzy spędzają życie przy komputerze, w wirtualnym świecie. Wybrali coś, co z życiem nie ma nic wspólnego - BOGUSŁAW LINDA w rozmowie z Jackiem Cieślakiem.

Jacek Cieślak: Czego Polacy pożądają najbardziej?

Bogusław Linda: W poprzednim systemie na pierwszym miejscu były rzeczy osiągalne, czyli miłość i wódka. Nie mogliśmy nigdzie wyjeżdżać, pieniądze nie miały wartości, dlatego kochaliśmy się szczerze i up...laliśmy do końca. Wtedy było przyjemnie i bezpiecznie. Nazajutrz w pracy nic nam nie groziło, bo inni też byli pijani i zajmowali się raczej paleniem papierosów. Teraz w życiu trzeba do czegoś dojść i wielu myśli, że tylko pieniądze dają poczucie stabilizacji oraz ochronę przed okrucieństwem świata. Reżyser Bogusław Linda

A dają?

- Takie myślenie to pułapka, która nakręca wyścig szczurów, ucieczkę od życia, od świata. Jeśli nic się nie udaje, pojawia się próba zagarnięcia dóbr materialnych w nieuczciwy sposób. Ale im więcej ktoś chce, tym bardziej dostanie w tyłek. Los Blanche, bohaterki "Tramwaju zwanego pożądaniem", dobitnie to pokazuje.

A co z marzeniami?

- Kiedyś można było mówić o marzycielach. Pisali wiersze po kryjomu, chodzili do kina i do teatru. Teraz jesteśmy otoczeni przez ludzi, którzy spędzają życie przy komputerze, w wirtualnym świecie. Wybrali coś, co z życiem nie ma nic wspólnego. To jest ucieczka od tego, że można kogoś pokochać, pocałować, a ten ktoś może zranić. I często rani. Tego ludzie boją się najbardziej.

Od czego jeszcze uciekają?

- Choćby od myślenia, na jakim etapie życia się znajdują, i czy osoby, które spotkali, są naprawdę ważne. Wielu, zadając sobie takie pytania, otrzymałoby niewesołe odpowiedzi. Zdaliby sobie sprawę, że do niczego nie doszli. Tak jak Blanche. I nigdy nie dojdą. Włączenie tableta lub telewizora wybawia od takich przykrych myśli.

Czego pragną bohaterowie sztuki Tennessee Williamsa?

- Wszyscy ludzie szukają bezpieczeństwa. Mówiliśmy już o miłości i pieniądzach, ale myślę, że na przykład Blanche wystarczyłoby kilka sukienek i samochód, który dowiezie ją na party, gdzie będzie mogła wszystkim pokazać, jak jest szczęśliwa. We współczesnych warunkach to minimum i dowód dużej skromności. To jest tylko trochę więcej ponad to, o czym marzy siostra zakonna, która poszła do klasztoru. Obsesje zaczynają się na wyższym poziomie.

Blanche roi o związku z milionerem, tymczasem w Polsce powróciły mariaże dla pieniędzy i tytułów szlacheckich.

- Na pokaz, co widzimy w prasie brukowej.

A jak jest z pragmatycznym planowaniem kariery przez miłość, a może raczej przez łóżko?

- To bardziej złożone zjawisko. Zawsze istniała forma mecenatu, która zakładała związek mecenasa i muzy. Mecenasem może być książę, wybitny reżyser, dyrektor teatru, producent lub milioner. Być ulubieńcem tłumów dzięki sztuce to jest zupełnie inna sprawa. Do tego nie wystarczą pieniądze. To jest jak z miłością. Oczywiście można zrobić względną karierę, dając ciała, ale to jest kariera iluzoryczna. Na krótką metę. Trzeba mieć co złożyć na ołtarzu sztuki i miłości. Mam na myśli talent.

Blanche odrzuciła albo nie była gotowa na pierwszą miłość i jej życie zmieniło się w serię nieszczęść. Jakby pan spotkał taką kobietę, pomyślałby pan, że ciąży nad nią fatum czy że ten typ tak ma?

- Najciekawsze w Blanche jest to, że wymyka się klasyfikacjom. Dobrze napisane role mają coś takiego, że można je interpretować na wiele sposobów. To bardzo ludzkie. Nikogo z nas nie można zinterpretować jednoznacznie. W zależności od relacji, od kontaktu z innym człowiekiem, możemy pokazywać inne oblicze. Niezależnie od tego, ile zrobiliśmy dobra, a ile zła, zawsze możemy zaskakiwać.

Jaka jest Blanche?

- A proszę mi powiedzieć, jaki jest Hamlet? Nie mam zielonego pojęcia, jaka jest Blanche poza tym, że cierpi z kilku powodów i przegrała na starcie. Tak naprawdę wszyscy są przegrani i każdy broni się przed myślą o tym na swój sposób.

Wszyscy?

- Wszyscy, choćby dlatego że nasze życie kończy się śmiercią, a nie happy endem.

"Tramwaj zwany pożądaniem" jest owiany legendą filmu Elii Kazana, w którym Stanleya Kowalskiego kreował Marlon Brando. Jak ważny był dla pana nowy przekład Jacka Poniedziałka?

- Jacek odświeżył Williamsa i przekonał, że warto do niego wrócić. Tekst był współczesny, ale teraz również język jest dzisiejszy. To pomaga w percepcji dzieła. Jacek jako aktor wiedział też, że nie gra się historii, tylko uczucia. Przetłumaczył rytmy postaci, co sprawia, że się dobrze je kreuje. Słowa przylegają do charakterów. A bywa z tym kłopot.

Poniedziałek wydobył też na wierzch to, co było zawoalowane w sferze obyczajowej.

- Przetłumaczył do końca to, co Williams napisał, a już wtedy wywołał skandal w czasach premiery.

Blanche miała erotyczne epizody z uczniami, puszczała się w hotelu na godziny. Jej pierwszy chłopak okazał się gejem. Gdy nakryła go z kochankiem, powiedziała, że to, co robią, jest obrzydliwe. Jak dziś to zabrzmi?

- Myślę, że na to nikt nie zwróci uwagi. Zwłaszcza że jest przedstawione w słownej relacji. Dziś nawet pokazywanie męskiego tyłka na scenie nie jest niczym specjalnym. To rzecz normalna, tak jak damski tyłek. Pod tym względem panuje równouprawnienie i nikt nie może się przyczepić.

Proszę porównać swoją pozycję startową w teatrze i dzisiejszych młodych aktorów.

- Myślę na ten temat szerzej. W Ameryce, w Anglii wybitni aktorzy wracają do teatru. U nas miernikiem kariery jest udział w serialu. Ale spójrzmy na Ateneum. Gdy dyrektorem został Andrzej Domalik, pojawili się w zespole Agata Kulesza i Marcin Dorociński. To był dla mnie magnes, kiedy rozmawialiśmy o reżyserowaniu poprzedniego spektaklu, czyli "Merylin Mongoł". To jest magnes, który przyciąga również widownię, która chce zobaczyć gwiazdy na żywo. A tylko na scenie aktor jest na wyciągnięcie ręki, można zobaczyć, jak naprawdę wygląda, jak gra. Teatry z tego korzystają. Czerpią też z filmowych doświadczeń aktorów, bo to jest ożywcze. Oczywiście, nie mówię o celebrytach, tylko aktorach z prawdziwego zdarzenia, którzy mają artystyczne osiągnięcia. Tacy jak Al Pacino, Robert de Niro, Meryl Streep. I nasza czołówka.

Polacy latają teraz do Nowego Jorku i Londynu na spektakle światowych gwiazd teatru, jak lata się na koncert Rolling Stonesów.

- Do Warszawy czy Krakowa też przyjeżdża się na aktorów. A aktorzy jeżdżą na występy gościnne.

Ale bywa też tak, że przychodzą widzowie i krzyczą: "hańba".

- Nie śledziłem tej sytuacji, choć Stary to mój macierzysty teatr.

A jaki to problem wypowiadać się zaocznie? Małopolscy radni nie widzieli spektaklu i go potępili.

- Radni nie chodzą do teatru, a ludzie, którzy protestowali przeciwko "Do Damaszku", mogli oglądać taki spektakl pierwszy raz i od początku bardziej od sztuki interesowało ich robienie polityki. To znaczy, że polityka k...wi nas już nawet w teatrze, który był ostoją wolności.

Czy dlatego zaszywa się pan w prywatności?

- Specjalnie się nie zaszywam, tylko nie ma nic specjalnego w naszym wirtualnym kosmosie, żeby w nim wirować i świecić. Staram się robić rzeczy, które mnie interesują i sprawiają przyjemność. Dużo pracowałem i myślę, że czas wreszcie mieć przyjemność z tego, co się robi.

A co panu sprawia największą przyjemność?

- Nicnierobienie. A jeśli już coś robię, lubię rzeczy, które wyzwalają wyobraźnię i adrenalinę - na granicy ryzyka, co daje albo porażkę, albo duży sukces. Praca bez adrenaliny jest pracą nazbyt ciężką.

A co pan robi, jak nic nie robi?

- Uwielbiam leżeć na kanapie, ale myślałem też o ciężkiej pracy fizycznej. Wtedy odpoczywam od aktorstwa.

Władysław Pasikowski mówi, że chciałby, żeby zagrał pan w jego filmie Wojciecha Jaruzelskiego.

- Słyszałem już, że mam grać generała u Agnieszki Holland. Na pewno nie oceniam roli w kategoriach politycznych. Znaczenie ma tylko wartość scenariusza.

Jeśli Marcin Dorociński zmienia filmową rolą odbiór pułkownika Kuklińskiego, to możliwe jest i to, że kino zyska dla Jaruzelskiego nowych entuzjastów...

- Dlatego podejmowanie takich tematów jest niebezpieczne, a nawet dwuznaczne. Kryteria oceny mieszają się. Część widzów ocenia film poprzez kryteria polityczne, a część poprzez artystyczne. A moim zdaniem przy okazji filmu warto porozmawiać, czy film jest dobry.

Nie zgadza się pan z tymi widzami, którzy utożsamiają aktorów z postaciami historycznymi, na przykład Dorotę Segdę ze świętą Faustyną?

- Nieśmiało powiem, że osobiście nie mógłbym się utożsamić z żadną postacią, bo skończyłbym w wariatkowie jak Blanche.

***

Reżyser Bogusław Linda

Ogromną popularność Bogusław Linda (ur. w 1952) osiągnął przede wszystkim dzięki rolom filmowym. Od czasu do czasu próbuje jednak również swych sił w reżyserii. Jest reżyserem pięciu filmów, ostatni z nich - "Jasne błękitne okna" - zrealizował w 2006 r. Z kolei "Tramwaj zwany pożądaniem", który aktualnie przygotowuje w teatrze Ateneum, będzie czwartym przedstawieniem w jego reżyserii. Sztuka Tennessee Williamsa z 1947 r. to już klasyka amerykańskiej dramaturgii, w 1951 r. powstała jej słynna ekranizacja z Vivien Leigh i Marlonem Brando. W spektaklu Bogusława Lindy główne role zagrają teraz Julia Kijowska i Tomasz Schuchardt. Premiera w najbliższy czwartek. j.m.

***

Bogusław Linda podczas próby "Tramwaju zwany pożądaniem" w Teatrze Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji