Artykuły

Villqist: Raz na zielono, raz na czerwono. To coś musi znaczyć. Ale co?

Wychodzę po spektaklu z Teatru Śląskiego. Ciemno, zimno. Idę na dworzec. Najkrótszą drogą przez Rynek. Wcale nie mam zamiaru znów coś wydziwiać. Po prostu piszę, że idę przez Rynek. A którędy mam iść na dworzec? Przez Las Kochłowicki? - pisze Ingmar Villqist w Gazecie Wyborczej - Katowice.

No więc idę. Jeszcze jestem myślami w oglądanym przed chwilą przedstawieniu, coś tam mi się tam przypomina, zastanawiam się, a jak ja bym zrobił to czy tamto. Fajne jest takie obracanie w głowie wspomnień po oglądanej sztuce. Trochę powybrzydzać, trochę pozazdrościć. Jak jest czego. No to idę. Nagle pisk, słyszę głośne - "Ojoj!" i ostry dzwonek hamującego tramwaju. Staje. Patrzę. Jakaś starsza pani przechodziła przez rozległe torowisko i nie zauważyła sunącego cichutko nowego tramwaju po równie nowych szynach. Na szczęście nic się nie stało, pani poszła dalej torowiskiem, a tramwaj odjechał. Ale ja stoję dalej na krawężniku, bo to wydarzenie wyrwało mnie brutalnie z teatralnej maligny.

To nie jest takie tam sobie zwyczajne torowisko jakich wiele

Stoję i patrzę. Torowisko jak torowisko - bardzo dużo szyn. Trawestując Mrożka z "Emigrantów", na pytanie: "A co tam słychać na katowickim Rynku?" można by odpowiedzieć: "Wieje i szyny". Ale to nie jest takie tam sobie zwyczajne torowisko jakich wiele. Pomiędzy szynami, prostopadle do nich, w miarę równych odstępach od siebie zamontowane są, równo z licem bruku, prostokąty, które świecą: jedne na czerwono, drugie na zielono. Po prostu wpuszczono w bruk prostopadłościany ze źródłem silnego światła przykryte mocnym plastikiem, czy zbrojonym szkłem. Niby nic nadzwyczajnego. W wielu miastach, mniejszych, większych, a już na pewno w stolicach tak ważnych regionów jak nasz widziałem w najróżniejszych miejscach takie punkty świetlne wmontowane w chodniki, nawierzchnię reprezentacyjnych alej, skwerów, pod ścianami zabytkowych budynków, równolegle do torowisk też.

Zielono-czerwona kompozycja to dekoracja?

Ale skoro patrzę na świetliste prostokąty usytuowane w torowisku w samym centrum stolicy mojego Śląska, to mam oczywisty obowiązek włączenia mechanizmu interpretacji tego zjawiska. Bo to, co i gdzie indziej zamontowano nic mnie nie obchodzi. A to tutaj mnie osobiście dotyczy, bo ja to wszystko bardzo przeżywam. Ta kolorowa drabinka rozciąga się od skrzyżowania ulicy Dworcowej ze św. Jana, dalej biegnie wzdłuż fasady Zenitu, potem skręca w Warszawską, zahacza o początek alei Korfantego, jedna jej drabiniasta odnoga skręca w stronę 3 Maja. To może teraz policzyć te świecące się belki? Idę wzdłuż torów i liczę. Dużo ich. Kolory belek zmieniają się. Raz świecą się na zielono, raz na czerwono. To coś musi znaczyć. Ale co? Może, że jak tramwaj jedzie albo ma nadjechać, to świecą na zielono. A jak nie jedzie albo nie przyjedzie, to na czerwono. Albo że jak nie jedzie, to świecą zielono i można iść przez torowisko, a stać trzeba, jak jedzie i wtedy świecą na czerwono? Albo to jest jakaś kombinacja relacji tych dwóch kolorów w zależności od jechania albo nie jechania? No nie wiem. Chyba coś nie tak. A skoro tak, to znaczy, nie wiadomo jak, trzeba uruchomić przyrdzewiały warsztat historyka sztuki XX wieku z trzydziestoletnim stażem, obecnie w rezerwie.

A zatem. Czy ta kompozycja pozioma składająca się z świecących na zielono i czerwono elementów to tylko dekoracja torowiska czy coś jednak znaczy? Jeśli tak, to chyba wchodzi w obszar znaczeniowy sztuki miejskiej, społecznej, interwencyjnej, może magicznej? Może odnosi się do katowickiego XX-wiecznego undergroundu? W nocy, jeśli zapalą się nagle wszystkie prostokąty, a świecą bardzo silnym światłem, a ktoś akurat wejdzie na torowisko, to nie zauważy w tej bijącej w oczy aurze nadjeżdżającego tramwaju. Czy chodzi zatem o jednostkową iluminację, czy może zwrócenie naszej uwagi na imaginacyjną przestrzeń p o n a d torowiskiem, p o n a d naszą świadomością?

Świetlisty wyraz dotyka każdego z przechodniów

Czy ta świetlista kompozycja ma być impulsem do perforowania realności i szukania styku rzeczywistości z przestrzenią magii? To ważne pytania. Dla zrozumienia i właściwego odczytania tego niezwykle istotnego dzieła współczesnej śląskiej sztuki, jaką jest instalacja świetlna pomiędzy czy raczej w o b e c torowiska katowickiego Rynku, ważne jest uświadomienie sobie jej proweniencji. Z prostej linii wywodzi się z abstrakcjonizmu geometrycznego, tyle że jej kontekst wzbogacony jest o żywą, poranioną remontem tkankę miasta. A skoro tak, to jej świetlisty wyraz dotyka każdego z przechodniów.

Konstrukcja, geometria ogarnia i uspokaja chaos wokół nas i w nas. Rytmy i kierunki nadają sens, a użyte barwy przemawiają swą symboliką: czerwony - kolor miłości, zielony - ogrodów. Czerwony to kolor Bestii, zielony Ogrodnika. Być może to jest jakiś trop? Pewnie przesadzam w dopatrywaniu się drugiego i trzeciego dna znaczeniowego rozległej instalacji na katowickim Rynku, jednak wieloletnie doświadczenie pozwala mi stwierdzić jednoznacznie, że mamy do czynienia z dziełem o fundamentalnym znaczeniu dla śląskiej sztuki, łączącym tradycję europejskiej sztuki konstruktywistycznej, op-artu, minimal-artu, sztuki miasta, sztuki światła czy trans-action.

Znaczenie tej instalacji polega również na tym, że nie jest tylko formalną, oderwana od życia kompozycją, bowiem w swym pierwotnym zamyśle zakłada współuczestnictwo w niej n a s - mieszkańców miasta. To nasze kroki pośród zapalających się, gasnących, zmieniających kolory elementów składowych tej instalacji oddają rytmy i nerwy tworzącej się wokół nas rzeczywistości.

Dobrze, biegnę na dworzec, bo wali mi już na dekiel, że aż grzmi. Jak zawsze, kiedy staję oko w oko z kreacją artystyczną prowokującą do zadawania sobie fundamentalnych pytań o naszą śląską współczesność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji