Artykuły

Zrób sobie teatr, odc. 2

Urzędnicy szybko wybijają nam z głowy mrzonki o strukturalnej pomocy samorządu dla niezależnego teatru. Rodzimy ustawodawca nie przewidział istnienia niezależnych instytucji kultury - pisze Konrad Dulkowski w kolejnym odcinku Zrób sobie teatr.

Samochód należący do naszego Stowarzyszenia Dom na Młynowej miał stłuczkę. Na parkingu centrum handlowego inny kierowca wjechał w nas cofając. Jego wina była ewidentna, przyznał się na piśmie. Sprawa wydawała się jasna - ubezpieczyciel sprawcy wypłaci nam odszkodowanie, za które naprawimy auto. Towarzystwo ubezpieczeniowe zaproponowało nam od ręki wypłacenie 1100 zł. Jednak szybka wizyta w warsztacie samochodowym uświadomiła nam, że naprawa będzie kosztowała przynajmniej trzy razy tyle. Ubezpieczyciel, gdy przedstawiliśmy realną wycenę naprawy, stanął okoniem: albo bierzemy tyle, ile dają, albo nie dostaniemy ani grosza.

Jest wiosna 2011 roku. Prowadzę pewnego reżysera teatralnego w dzikie chaszcze porastające okolice ulicy Młynowej w Białymstoku. Przy mojej aparycji ogolonego na łyso draba scena wygląda jak z filmu o mafii. Oto gangster prowadzi ofiarę w ustronne miejsce egzekucji. Zdaję sobie sprawę z wymowy sytuacji łowiąc wzrok reżysera, który niepewnie ogląda się na oddalających się ulicą przechodniów.

Odwróć się i spójrz tam - wskazuję stojący za nami drewniany budynek Teatru TrzyRzecze zamiast dać mu do ręki łopatę w celu wykopania swojego grobu - To jest nasze marzenie, moje i Rafała. Musisz je podzielać jeśli chcesz tu pracować.

Pół roku wcześniej reżyser zgłasza się do mnie z propozycją realizacji "4:48 Psychosis" Sary Kane. W pierwszym odruchu oponuję argumentując, że w Polsce jest jedno kanoniczne wystawienie tej sztuki - Grzegorza Jarzyny z Magdaleną Cielecką. Ale reżyser przekonuje mnie wizją skonstruowania scenicznego poematu w rytm rockowej muzyki.

To ma być nasza pierwsza produkcja, występujemy o dotację do urzędu miejskiego.

Nasza wiedza o finansowaniu kultury opiera się na naiwnych przypuszczeniach, że w Polsce jest tak, jak w innych krajach europejskich. Nie po raz pierwszy przekonujemy się, że nasz kraj to wyjątkowe miejsce na świecie.

Urzędnicy szybko wybijają nam z głowy mrzonki o strukturalnej pomocy samorządu dla niezależnego teatru. Wynajęliście lokal? Tak, bo nie chcemy nic za darmo, pokazujemy że potrafimy sami. Widzieliśmy już w Białymstoku grupy teatralne, które emigrowały lub rozpadały się, bo latami nie mogły się doprosić o kawałek swojego kąta. Cóż, wasza sprawa, radźcie sobie sami, na koszty stałe samorząd nie może dać ani grosza. Takie przepisy.

Nawiązaliście współpracę z Laboratorium Dramatu i sprowadzacie spektakle, jakich nie ma w Białymstoku? Cieszymy się, naprawdę świetna robota, ale na działalność impresaryjną nie możecie dostać pieniędzy. Takie przepisy.

Wasze roczne utrzymanie kosztuje tyle, co koszty sprzątania w teatrze instytucjonalnym, a oferta obejmuje współczesną dramaturgię, która nie pojawia się dotąd w żadnym innym teatrze w Białymstoku? Cudownie, ale rodzimy ustawodawca nie przewidział istnienia niezależnych instytucji kultury. W ogóle nie ma takiego tworu prawnego. Oficjalnie nie prowadzimy teatru, a salę spotkań stowarzyszenia.

Obiecujemy sobie w wolnej chwili znaleźć nazwiska twórców odpowiednich ustaw i rzucić na nich klątwę z pomocą szeptuchy, znajdzie się ich jeszcze kilka na podlaskich wsiach.

Na razie nie mamy na to czasu.

Zamiast siedzieć i rozpaczać nad niesprawiedliwością piszemy wniosek o dofinansowanie realizacji zadania publicznego. Zakładamy, że będziemy starać się o pomoc w produkcji "4:48 Psychosis".

Pierwsze zetknięcie z formularzami wniosku dotacyjnego przebiega podobnie jak u wielu innych twórców - szok, niedowierzanie, śmiech i przerażenie na myśl, że tysiące drzew giną w imię wyprodukowania tych wszystkich papierów. Ekolodzy najpierw powinni zająć się walką z biurokracją.

"Potrzeby wskazujące na konieczność wykonania zadania publicznego, opis ich przyczyn i skutków", "Opis grup adresatów zadania publicznego", "Zakładane cele realizacji zadania publicznego oraz sposób ich realizacji" - powoli wdrażamy się w terminologię. Początkowo piszemy zgodnie z tym, co czujemy: że Białystok ominęła fala zainteresowania współczesną dramaturgią, jaka przewinęła się przez Polskę na początku XXI wieku, że Jarzyna, Klata, Warlikowski to przedstawiciele teatru tutaj nieznanego. Że adresatami są młodzi ludzie, których chcemy przekonać, że ze sceny mówi się ważne dla nich rzeczy o otaczającej rzeczywistości, a nie tylko goni z klasą na "Ożenki" i "Śluby panieńskie", z których wychodzą skrzywdzeni, bo przez pół życia będą przekonani, iż teatr to miejsce pachnące naftaliną.

Jednocześnie staramy się o grant z Funduszu Norweskiego. Wniosek przepada, bo nie po raz ostatni zostajemy postawieni w sytuacji podobnej do amatora pierwszych lekcji boksu wrzuconego na ring z Tysonem. Przykład pierwszy z brzegu: konkurujemy z gminami, więc tracimy punkty na tym, że nie mamy rozbudowanej obsługi administracyjnej projektu. Gmina ma na etacie urzędników, my musimy zatrudniać zewnętrzną księgowość. Więc my mamy wyższe koszty administracyjne, bo gmina może oddelegować pracowników w ramach już istniejących etatów. Tracimy kolejne punkty.

Przez lata będziemy borykać się z podobnymi absurdami.

Po dwóch latach podobnych walk nasze projekty przegląda specjalistka od zdobywania funduszy unijnych. Jest zachwycona, że takie rewelacyjne pomysły, projekty naprawdę mające działać na korzyść lokalnej społeczności, a nie "tylko wydmuszka do ściągnięcia unijnej kasy". Ale...wszystko napisane źle.

Tłumaczy nam, że pomysł nie jest najważniejszy, bardziej liczy się magiczne słowo - "wskaźniki". Należy znaleźć jak najwięcej statystyk, danych, liczb określających zapotrzebowanie na nasz projekt. Określenie grupy docelowej wystarczająco zaniedbanej to klucz do wszystkiego. Jeśli kierujemy projekt do młodzieży na Podlasiu trzeba znaleźć wskaźniki wskazujące, że ma mniejszy dostęp do kultury niż gdziekolwiek indziej. Opracowania kuratorium oświaty, badania instytutów, dane z urzędu statystycznego wskazują w jakie projekty warto wejść.

Ale to wiedza z przyszłości. Na początku 2011 roku robimy wszystko na oślep. Kalkulujemy koszty produkcji spektaklu, na początku realistycznie, potem sprawdzając gdzie ile możemy uciąć. Połowę dajemy z własnych środków uważając to za inwestycję (zwrot z biletów? Boże, jacy byliśmy naiwni!).

I czekamy na wyniki.

Dostaliśmy!

...jedną trzecią z i tak okrojonego budżetu przedstawienia.

Stajemy przed tym samym dylematem, co przy wypłacie odszkodowania za samochód: udowadniać, że to za mało, czy kombinować jak wyklepać karoserię u Cześka za stodołą. Wiadomo, że w ten sposób naprawione auto straci na wartości, ale alternatywą jest możliwość nieotrzymania kasy w ogóle.

Bierzemy ile dają.

I telefonujemy. Rozmowy przebiegają podobnie: "cześć, zrobisz to za połowę kasy o jakiej rozmawialiśmy? Nie, nie możemy tyle dołożyć... staramy się...taka sytuacja..." Nieprzyjemne rozmowy, bo stawki i tak wydają się nam głodowe, a my - jak większość nieświadomego społeczeństwa - żyjemy w przeświadczeniu, że twórcy to elita społeczeństwa, ludzie dostający przynajmniej tyle pieniędzy, by godnie żyć. Rozmowy z reżyserem, aktorami, muzykami.

Wszyscy podzielają nasze marzenie o teatrze. Ruszamy z produkcją "4:48 Psychosis". Spektaklu, który ugruntuje nasza pozycję wyjątkowego teatru.

O tym w jaki sposób nie dostać roli w teatrze i jak stworzyć wspólnotę celu - w następnym odcinku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji