Artykuły

"Oleanna", czyli ręka kata może zadrżeć

Sztuka powstała, gdy w USA przerabiano problem molestowania. Oczywiście Mamet napisał to bez świadomości, że dwadzieścia kilka lat później w Polsce będzie trwała gorąca dyskusja na temat gender. My również decydowaliśmy się na "Oleannę" bez tej świadomości. Stąd moja niezręczność, zupełnie nie interesuje mnie zabieranie głosu po którejś ze stron. To, co my wyczytujemy w tej sztuce, to trudne spotkanie dwojga ludzi - mówi Krzysztof Stelmaszyk, reżyser "Oleanny" w Teatrze Studio.

"Oleanna" ukazuje konsekwencje zwykłego "nieporozumienia". Zarazem jest erotyczną grą kobiety i mężczyzny oraz grą ucznia i mistrza. To druga w tym sezonie, po "Anarchistce", kameralna sztuka Davida Mameta w Teatrze Studio. Reżyseruje Krzysztof Stelmaszyk, któremu na scenie partneruje Natalia Rybicka. Premiera dziś w Malarni

Z Krzysztofem Stelmaszykiem rozmawia Piotr Guszkowski

David Mamet zaprasza nas w "Oleannie" do podglądania spotkania profesora ze studentką, rozgrywającego się za zamkniętymi drzwiami. Sytuacja pomiędzy Johnem a Carol nie wydaje się chyba do końca jednoznaczna?

- Od pewnego czasu próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak nazwać tę sytuację. To spotkanie profesora ze studentką, lecz przecież także mężczyzny z młodszą kobietą. Sztuka powstała, gdy w USA przerabiano problem molestowania. Oczywiście Mamet napisał to bez świadomości, że dwadzieścia kilka lat później w Polsce będzie trwała gorąca dyskusja na temat gender. My również decydowaliśmy się na "Oleannę" bez tej świadomości. Stąd moja niezręczność, zupełnie nie interesuje mnie zabieranie głosu po którejś ze stron. To, co my wyczytujemy w tej sztuce, to trudne spotkanie dwojga ludzi. Każdy z bohaterów przychodzi na spotkanie z bagażem lęków, uświadomionych czy nie, z potrzebami, pragnieniami, tęsknotami, wyobrażeniami o sobie. Chcemy żeby widz zobaczył te wszystkie konteksty, różne płaszczyzny spotkania. Bo tylko wtedy może zabrać wyważony głos.

Tych kontekstów jest tu sporo. Oczywiście najprostszy dotyczy, mówiąc eufemistycznie, wykorzystania władzy nad drugą osobą.

- W sensie erotycznym, bo to jest ten kontekst. Ale nie tylko. Pracując nad spektaklem, mieliśmy robocze motto, które wyczytałem kiedyś w wywiadzie z psychologiem i psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem. Powiedział, że nie wybieraliśmy okoliczności w jakich się urodziliśmy i w jakich dorastaliśmy. Dziś wykorzystujemy psychoterapię do poznania siebie, mechanizmów swoich zachowań i emocji, natomiast bohaterów obserwujemy w momencie, kiedy nie mają tej świadomości.

Masz na myśli, że my więcej o nich wiemy, niż oni o sobie?

- I chcemy zarazić widza tą wiedzą. Pokazać, skąd bierze się większość nieporozumień, dlaczego tak trudno się nam dogadać. Komunikat wydany przez jedną osobę może być wielorako odczytany, a powód leży w nas - we wcześniejszych naszych doświadczeniach, w plątaninie emocji. "Oleanna" stanowi przykład, do czego takie nieporozumienie prowadzi. Gdy jedna strona mówi "gender", a druga słyszy "danger". Nie rozumieją się, tylko przekrzykują. Jeśli nie ma empatii, nie ma również szansy na porozumienie. Pierwszym krokiem jest zrozumienie nie tylko co, ale też dlaczego ktoś to mówi.

Nie chcieliśmy oceniać naszych bohaterów, pragniemy tylko żeby widz zrozumiał, jak trudno jest autorytatywnie dokonać sądu. Wyrok wcale nie jest taki łatwy. Pojawiają się wątpliwości. Ręka kata może zadrżeć.

Oglądałeś ekranizację, którą Mamet wyreżyserował na podstawie własnego tekstu w 1994 roku?

- Celowo nie wracałem do filmu, żeby niczym się nie sugerować. Poza tym zawsze odczytuje się tekst tu i teraz, a więc z perspektywy danego miejsca - w tym wypadku Polski, z konkretną konstrukcją psychofizyczną aktorów. Mamet napisał to jako potoczną, brudną rozmowę dwojga ludzi. Trudność polegała na przełożeniu jej na dzisiejszy język, żeby nic nie stracić w tłumaczeniu, a dialogi brzmiały naturalnie. Z drugiej strony, sięgamy po estetykę vintage. Umieszczając spektakl w tamtych czasach za sprawą muzyki, kostiumów i scenografii, dajemy widzowi swobodę przyglądania się, bez odnoszenia tego do współczesności. A problem jest bardzo współczesny.

Tytuł "Oleanna" nawiązuje do piosenki o straconej utopii, co było odczytywane w kontekście szkolnictwa wyższego, które stało się patriarchalnym skansenem. Dotykacie też tej kwestii?

- Gdy Mameta pytano o czym jest sztuka, odpowiadał - streszczając w jednym zdaniu - że to krytyka systemu edukacji. Ten problem jest pewnie dziś nawet bardziej aktualny w Polsce niż za oceanem. Bo "Oleanna" ukazuje relację nauczyciela i ucznia. Wychowawcy - czyli tego, który z racji pełnionej funkcji powinien mieć wiedzę i w pełni odpowiadać za to, co się dzieje między nimi. W tym kontekście krytyka systemu akademickiego wydaje się jak najbardziej słuszna. Przytoczona odpowiedź Mameta nie jest więc wcale ucieczką od sedna sztuki.

Po Mameta sięgasz już po raz drugi. Kilka lat temu zrobiłeś "Edmonda" z Montownią, teraz nie tylko reżyserujesz, ale też grasz.

- Zdobyłem się na odwagę, bo grałem wcześniej z Natalią Rybicką. Nasza współpraca to właściwie główny powód sięgnięcia po "Oleannę". Trudno jest znaleźć drugą tak zdolną, młodą dziewczynę, która pasowałaby do wymagającej roli Carol: wygląda jak studentka, a przy tym ma ogromną intuicję aktorską i spore doświadczenie. Trzeba naprawdę ogromnego talentu, żeby zagrać coś, co jest ukryte, w dodatku w taki sposób, żeby widz zobaczył, że to jest ukryte. Natalia to potrafi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji