Artykuły

Pojadą uczyć Tajwańczyków. Potrzebne będą papier, świece i zapał

Ledwie wrócili z dalekiej wyspy u wschodnich wybrzeży Chin, a za kilka miesięcy znów tam jadą. Tajwańczycy tak pokochali Teatr A3, że zapchali Facebook ich zdjęciami, a teraz chcą, by Polacy z Puszczy Białowieskiej uczyli ich czegoś, co kiedyś na Tajwanie było tradycją, a teraz jest w zaniku: wykonywania lampionów. Z Dariuszem Skibińskim z teatru A3 rozmawia Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

To właśnie teatr A3 pod wodzą Dariusza Skibińskiego potrafi w niezwykły sposób wykorzystywać lampiony w spektaklach teatralnych. Kto widział ich po zmroku podczas przedstawienia na objazdowym festiwalu Wertep (którego są też organizatorami) lub na paradzie w ramach festiwalu Wschód Kultury/Inny Wymiar w Białymstoku - to wie. Tajwańczycy też postanowili nauczyć się tej sztuki i powtórnie zaprosili teatr, mający swoją bazę we wsi Policzna na obrzeżach Puszczy Białowieskiej.

Rozmowa z Dariuszem Skibińskim

Monika Żmijewska: Cały ten zachwyt zaczął się od "Zmysłów", surrealistycznego kabaretu lirycznego, jednego z waszych popisowych spektakli. Tajwańczykom spodobały się najpierw Gałki Oczne, Nos i Ucho?

Dariusz Skibiński, szef Teatru A3: - Sami nas znaleźli. "Zmysły" zobaczyli najpierw w internecie. Potem przyjechali na Wertep. W tym czasie Tajwan zaczął przygotowania do organizacji EXPO dla Azji, czyli AGRI EXPO Tajwan, a przy nim Art Design International Festival. To przedsięwzięcie rządowe, traktowane bardzo poważnie. Po całej Europie jeździli festiwalowi wysłannicy, oglądali najrozmaitsze spektakle, by z nich wybrać takie, które chcą pokazać u siebie. Z 200 wybrali 70, a wśród nich - nas, jako jedynych z Polski. Najpierw dostaliśmy kurtuazyjnego maila z informacją, że są bardzo zainteresowani i chcą, byśmy przyjechali. Drugi mail był już bardzo precyzyjny i rzeczowy: z pytaniami m.in. o wymiary naszych dekoracji, ich wagę, koszty przelotów. Zaraz potem była umowa do wglądu - mieliśmy zagrać siedem spektakli; informacja, że zapraszają nas na dwa tygodnie, tak byśmy przez tydzień mogli się zaaklimatyzować, zobaczyć inne spektakle. Płacili za wszystko - hotele, bilety, dostaliśmy zaliczkę. Wcześniej mieliśmy ogromne wątpliwości, czy jechać, nie mieliśmy z Azją biznesowego doświadczenia. Wszystkie wątpliwości bardzo szybko się rozwiały - byliśmy pod wrażeniem precyzyjności, kompetencji już na tym etapie, a i później były tylko same plusy. To była nasza pierwsza wyprawa tak daleko, szyliśmy specjalne pokrowce na nasze Gałki, Nos, Uszy, tak by mogły przenosić je wózki widłowe. Scenografia poleciała dwa tygodnie przed nami. Potem my, na początku stycznia. A na miejscu - coś wspaniałego. Śliczny hotel, cudowne jedzenie, akredytowany opiekun na każde nasze zawołanie. Codziennie prowadzono nas do innej knajpki, tak byśmy mogli spróbować wszystkiego. Targi EXPO były ogromne, codziennie odwiedzało je ponad 200 tysięcy osób. Sam festiwal - ogromny, najróżniejsze rodzaje teatru, łącznie z operą pekińską.

Jak was przyjęto?

- To był prawdziwy szał. Nasz plenerowy spektakl widzowie przyjmowali entuzjastycznie, bardzo żywiołowo. Graliśmy godzinę, a po spektaklu niemal drugie tyle robiono nam zdjęcia. Każdy chciał się z nami sfotografować. I zaraz po tym zdjęcia umieszczał na Facebooku, był dosłownie zarzucony naszymi aktorami. Skończyło się to tym, że szef agencji, która się nami opiekowała, w pewnym momencie zakazał swoim pracownikom umieszczania zdjęć z nami w sieci. I oni grzeczniutko to zrobili. A po co to wszystko? Szef stwierdził, że nie chce, by inni natrafili na kontakt z nami, nie widzi powodu, by oddawać innym kontrakt z nami, słowem nie chce, by ktoś nas im podebrał, bo wiążą z nami jeszcze plany. Bardzo to nas rozbawiło, odebraliśmy to jako niezły komplement. Wzbudziliśmy takie zainteresowanie, że organizatorzy poprosili nas o jeszcze jeden spektakl ekstra. Zagralibyśmy jeszcze więcej, ale musieliśmy już wracać, bilety były wykupione. Cały pobyt wspominamy bardzo ciepło. Bardzo dbali o to, byśmy czuli się dobrze. I czuliśmy się fantastycznie.

Co was jeszcze zaskoczyło?

- Opowiem anegdotę. Wypytywano nas, gdzie my żyjemy, jak mieszkamy. No więc opowiadamy, że w małej wiosce na skraju wielkiej Puszczy... "A ilu ludzi tam mieszka?" - pada pytanie. Agata [Rychcik-Skibińska - red.] odpowiada: "Jakieś sto osób". I wtedy zapada cisza. Wreszcie ktoś pyta, z wielką troską: "A co się stało?" My: "Jak to?" Oni: "Co takiego się stało, że tylko tylu przetrwało?"

Tajwańczykom nie mieści się w głowie, że na wsi może mieszkać sto osób. To są zupełnie inne proporcje, inna skala, inne realia. U nich 800-tysięczne miasto nazywane jest małym miastem. Co ciekawe, Tajwańczycy nie są wcale niscy, jak zwykło się myśleć o Chińczykach. 180 cm wzrostu to całkiem częsty widok. Są bardzo otwarci, niezwykle ciepli. Trudno tak naprawdę mówić, że Tajwan to są Chiny, widać na nim duże wpływy Japonii i Korei. Tam mieszkają Chińczycy, którzy uciekli z Chin w czasie rewolucji. Można powiedzieć, że to intelektualiści, arystokraci oraz ci, którzy mieli coś do stracenia. I którzy mieli szansę, żeby uciec.

Tajwańskiej przygody będzie ciąg dalszy.

- Już gdy wróciliśmy do kraju, odezwała się do nas Krajowa Izba Gospodarcza z siedzibą na Tajwanie. I znów konkretne pytanie. Ponieważ Azja zachwyciła się naszą propozycją, chcą wiedzieć, jakimi jeszcze dysponujemy spektaklami. Bo chętnie zobaczą coś jeszcze. Zaproponowaliśmy naszą znaną już w regionie, widzom Wertepu i białostoczanom - nocną paradę lampionów "Słońce na Wschodzie. Na Zachodzie księżyc - Sen o nocy letniej". Gdy o tym usłyszeli, poprosili o warsztaty na początku lipca. I tak będziemy uczyć Tajwańczyków, jak wykorzystywać lampiony w spektaklach.

Ale przecież lampionowa tradycja wywodzi się właśnie z tamtych wschodnioazjatyckich regionów. Wy, przybysze z Europy, będziecie rekonstruować pamięć o tej tradycji?

- Na to wygląda. Na Tajwanie lampionów faktycznie jest dużo, można je kupić, ale to są gotowe fabryczne przedmioty. Z rękodziełem jest gorzej. Najwyraźniej pewne tradycje asymilowane tutaj, w kompletnie innym świecie, tam, u źródła, zanikają. Jeśli jednak Tajwańczycy sobie tego życzą, nauczymy ich, jak wykonywać lampiony - maski do spektakli teatralnych.

Przełom lipca i sierpnia to też intensywny czas Wertepu, objazdowego festiwalu teatralnego, który organizujecie dla mieszkańców przygranicznych wiosek. Dacie radę to wszystko połączyć?

- Spróbujemy. Jak będzie trzeba, podzielimy ekipę na dwie części, jedna zostanie i będzie organizować Wertep, druga pojedzie. Po tak fantastycznym przyjęciu nas tam byłoby żal nie skorzystać z takiej propozycji. Kto wie, może za jakiś czas uda się zaprosić jakiś tajwański zespół z tradycyjnymi lalkami na podlaskie wsie, na nasz teatralny festiwal Wertep?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji